piątek, 30 kwietnia 2010

Ojcowizna


          Niech się nie trwoży serce wasze. Ufajcie Bogu i mnie ufajcie. W domu mojego Ojca jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, powiedziałbym wam. Oto idę przygotować wam miejsce! Gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, znowu przyjdę i wezmę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie ja jestem. A znacie drogę tam, dokąd idę". Zapytał Go Tomasz: "Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak możemy znać drogę?" Jezus mu odpowiedział: "Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie (J 14,1-6)

  

Jedyną słuszną droga do spełnienia człowieka jest Bóg. Ci, którzy ufają swojej recepcie na szczęście (albo dają się prowadzić innym bożkom) w rezultacie dochodzą do nikąd. Okazuje się, że wybrana przez nich droga życia nie wiedzie tam, gdzie chcieliby dojść.

Droga uczniów Jezusa wiedzie wprost do domu Ojca. To dom rodzinny, pełen miłości oraz ciepła. Czy potrzeba czegoś więcej? Przebywanie z tymi, których kochamy, jest największym szczęściem każdego człowieka. Chrześcijaństwo to dom otwarty dla każdego, kto odważy się podjąć trud drogi. Trud, bo trzeba do końca zaufać Prowadzącemu, a to nie zawsze jest łatwe.

Jest droga od grzechu do wiary, od zła do dobra. Tylko ufając Jezusowi przejdziesz bezpiecznie do celu. Chrystus mówi: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. Więc tylko kroczenie drogą Jego nauki, życie przyniesioną przez Niego prawdą prowadzi do autentycznego odkrycia w sobie ogromu Bożej miłości. Byś wreszcie poczuł się jak w domu.

 

czwartek, 29 kwietnia 2010

Czuj, czuj, czuwaj!


        Królestwo niebieskie stanie się wtedy podobne do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Z nich pięć było głupich, pięć mądrych. Otóż głupie zabrały swoje lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Mądre natomiast wzięły w naczyniach oliwę do swoich lamp. Gdy pan młody się spóźniał, wszystkie poczuły się senne i na dobre się pospały. Nagle w środku nocy wołanie się rozległo: "Oto pan młody, wychodźcie na spotkanie z nim". Obudziły się wtedy wszystkie panny i zaczęły szykować swoje lampy. Głupie powiedziały do mądrych: "Dajcie nam oliwy, bo nasze lampy gasną". Na to mądre odpowiedziały: "Jeszcze by nam i wam zabrakło; lepiej idźcie do sprzedawców i kupcie sobie". Gdy poszły kupować, przybył pan młody i te gotowe weszły z nim na wesele. Drzwi zostały zamknięte. Przyszły później także pozostałe panny i wołały: "Panie, panie, otwórz nam!" Na to on odpowiedział: "Jakże to, pytam was: ja was nie znam". Czuwajcie zatem, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13) 

 

Panny nierozważne i rozważne, nierozsądne i rozsądne, czy dosłownie: głupie i mądre. Aby lepiej zrozumieć kontekst paraboli Jezusa, potrzeba naszkicować choć trochę tradycję zaślubin u Żydów. W tym kontekście Chrystus wyjaśnia charakter Królestwa Bożego oraz swojego ponownego przyjścia.

Obrzędy zaślubin trwały siedem dni. Rozpoczynały się wyjściem druhen (które do tej pory były przy pannie młodej) z pochodniami w ręku naprzeciw pana młodego. Po przyprowadzeniu go do oblubienicy, wszyscy razem udawali się do domu pana młodego. Owe pochodnie mogły się palić zaledwie kilka minut, dlatego potrzebny był zapas oliwy. Zabezpieczenie jego zapasu było zaszczytnym zadaniem druhen. Jego niedopełnienie jednak było obrazą dla gospodarzy, powodującą nawet wyproszenie gości z uczty weselnej czy też zamknięcie bramy wejściowej przed spóźnionymi gośćmi.

Język alegorii i symboli był językiem zrozumiałym dla słuchaczy Jezusa. Dlatego obrazowo przekazuje im historię dwóch grup weselnych druhen chcąc ukazać ich realne odzwierciedlenie w życiu uczniów. Druhny przygotowane to grono wierzących Judejczyków oraz pogan. Pasmu nieprzygotowane na przyjście nowożeńca to z kolei ci, którzy obojętnie przeszli obok Jezusa i Jego przepowiadania Królestwa. Będą mieli szansę powrotu poprzez spotkanie z żywym, misyjnym ze swej natury Kościołem, to jest wspólnotą uczniów Jezusa. Lecz drzwi na jakiś czas będą przed nimi zamknięte,

Pięć panien mądrych ma być dla wierzących uczniów przykładem cierpliwej, dojrzałej, czujnej wiary, ufności Przychodzącemu i niegasnącej nadziei. Trzymanie w ręku lampy z płomieniem wiary, nadziei i miłości jest codziennym zadaniem chrześcijan. Nie wiadomo, kiedy ponownie przyjdzie Pan. Więc zawsze winniśmy być gotowi na Jego pojawienie się. Spóźnianie się pana młodego ma nie zniechęcać, lecz mobilizować do owocnego, radosnego oczekiwania na Mesjasza.

Życie człowieka bez wiary jest nierozsądne (głupie). To życie skierowane ku zamkniętej zasuwie w drzwiach prawdziwego ocalenia. Tę zasuwę tworzy w sobie sam człowiek. Śmierć (rozumiana jako spotkanie z Panem) może przyjść w każdym momencie. Człowiek żyjący w harmonii z Bogiem jest zawsze gotowy pozytywnie odpowiedzieć na spotkanie. Człowiek z wybrakowaną lampą wiary będzie ciągle nie gotowy. On już tkwi w ciemności grzechu a konsekwencja zamkniętych przed nim drzwi jest tego owocem. Wyłamywanie, walenie w drzwi niewiele pomoże w takiej sytuacji.

Mamy jeszcze czas na decyzję wiary. Jest to odpowiedzialność za nas samych. Trzeba nam żyć w gotowości na spotkanie. Czyli tak, by nie mieć na sobie żadnego balastu niedokończonych spraw, nie wzbudzonych uczuć, nie podjętych wyzwań. Wtedy będziesz gotowy na weselną radość, która już czeka u twoich drzwi. Przyjdzie szybciej niż myślisz. Obyśmy byli mądrzy w czekaniu!

środa, 28 kwietnia 2010

Światło świeć, Światło prowadź mnie!


          Jezus głośno wołając, rzekł: "Kto wierzy we mnie, nie we mnie wierzy, lecz w Tego, który mnie posłał; i kto na mnie patrzy, patrzy na Tego, który mnie posłał. Ja przyszedłem na świat jako światło, aby ktokolwiek uwierzy we mnie, nie przebywał w ciemności. Jeżeli ktoś usłyszy moje słowa, a nie zachowa ich, ja go nie będę sądził. Nie przyszedłem bowiem, aby świat osądzić, lecz by ocalić. Kto mnie odrzuca i moich słów nie przyjmuje, ma coś, co go osądzi: słowo, które ogłosiłem, ono go osądzi w ostatnim dniu. Bo ja nie sam z siebie głosiłem, lecz Ten, który mnie posłał, Ojciec, On mi dał przykazanie, co mam mówić i co ogłosić. A wiem, że Jego przykazanie - to życie wieczne. Co zatem ja głoszę, głoszę tak, jak mi powiedział Ojciec" (J 12,44-50)

 

Światło. Czyli: słowo głoszone przez Jezusa, wskazujące drogę, dające życie wieczne, nie pozwalające zbłądzić, a zarazem będące sądem. Chrystus – Wcielone Słowo Ojca. Kto wierzy Słowu kroczy w światłości, tj. jasności.

Światło wiary sprzeciwia się ciemności grzechu, kłamstwa i obłudy. Oznacza blask Królestwa. Chrystus jest Światłem, które ocala przed upadkiem oraz nadaje ciepło naszym relacjom z otoczeniem. Nie przyszedł, aby sądzić, potępiać, wypominać czy też oskarżać. Dlatego jest naszą Paschą: przejściem z ciemności do światła. Dla tych, którzy w Niego wierzą. O tę wiarę Jezus głośno woła do nas w każdej chwili, abyśmy mieli w sobie życie i mieli je w obfitości.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Mesjasz zimową porą


         Przypadało wtedy w Jerozolimie święto odnowienia świątyni. Była pora zimowa. Jezus przechadzał się na terenie świątyni w krużganku Salomona. Otoczyli Go wówczas Judejczycy i pytali Go: "Jak długo jeszcze będziesz trzymał nas w niepewności? Jeśli to Ty jesteś Mesjaszem, to powiedz nam otwarcie". Jezus im odpowiedział: "Już wam powiedziałem, a nie wierzycie. Za mną świadczą czyny, spełniane przeze mnie w imieniu mojego Ojca. Wy jednak nie wierzycie, bo nie jesteście z mojej owczarni. Moje owce słuchają mojego głosu i ja je znam. One idą za mną, a ja im daję życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie zabierze ich spod mojej ręki. Ojciec mój, który mi [je] dał, jest większy niż cokolwiek i nikt nie jest zdolny zabrać spod ręki Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10,22-30)

 

Człowiek o twardym sercu nie jest w stanie przyjąć subtelnej obecności Mesjasza. Nie pojmuje jej, z góry odrzuca jako coś podejrzanego. Ludźmi o takich sercach byli faryzeusze oraz wielu Judejczyków (nota bene uważających się za bardzo religijnych). Wielokrotnie domagali się znaków oraz cudów, które potwierdziły by mesjańską misję Jezusa. Faktycznie było to wystawianie Jego osoby na próbę. Bo nawet największe cuda czynione przez Chrystusa nie zdołały otworzyć szczelnie zamkniętych, zimnych serc faryzejskich. Stąd pewnie owa „pora zimowa” w krużganku Salomona. 

Pośrodku tej zimy pojawia się Jezus. Z ogniem miłości wyrzuca, że Jego adwersarze nie przyjmują prawdy o Mesjaszu: Pasterzu, który jest jedno z Ojcem.

Być w owczarni Jezusa to słuchać Jego głosu. Wbrew wszystkiemu. Dopiero wtedy możemy bez faryzejskiej obłudy nazwać siebie ludźmi wiary i zaufania Bogu.

 

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Pasterz i Brama


O tak, mówię wam: Kto do zagrody owiec nie przez bramę wchodzi, lecz wdziera się tam od tyłu, złodziejem jest i grabieżcą. A kto wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Jemu otwiera pilnujący bramy, a owce słuchają jego głosu. Woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. Kiedy już wszystkie swoje wyprowadzi, podąża przed nimi, a owce idą za nim, bo znają jego głos. A za obcym nie pójdą, lecz uciekną od niego, bo głosu obcych nie znają". Taką przypowieść opowiedział im Jezus, oni jednak nie pojęli, o co chodzi w tym, co do nich mówił. Jezus zatem znowu do nich przemówił: "O tak, mówię wam: tą bramą owiec ja jestem. Wszyscy, którzy przyszli przede mną, złodziejami są i grabieżcami, a owce ich nie słuchały. Ja jestem bramą. Jeśli ktoś wejdzie przeze mnie, będzie bezpieczny. Będzie wchodził i wychodził, i znajdzie paszę. Złodziej wchodzi tylko po to, by kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem, aby życie miały i by miały bogato (J 10,1-10)

 

Złodziej kradnie to, co do niego nie należy. Swoje czyny chowa w mroku. Prócz kradzieży może stać się zabójcą, kiedy ktoś (czasami przypadkiem) stanie na drodze jego nieprawości. Każda kradzież powoduje zniszczenie porządku w świecie okradzionego. Nie tylko materialną, lecz również mentalną. Ludzie, których okradziono, wiele czasu zmagają się z tym faktem.

Za takich złodziei ludzkich dusz można uważać faryzeuszów. Uważali się za jedyną zdrową część Izraela. Swoim zachowaniem i poglądami poświadczali, iż są oni złymi pasterzami, dbającymi tylko o swoje interesy. Weszli do owczarni Pańskiej od tyłu, czyli nie mogą traktować ludu jako swoją własność.

Na ich tle Jezus przedstawia się jako brama. Zagroda dla owiec za czasów Jezusa była otaczana kamiennym murem, na którego szczycie często znajdowała się brama z barierką. Często jednak sami pasterze spali bądź czuwali ułożeni w poprzek kamiennego muru, stając się niejako równocześnie pasterzami i bramą dla owiec. Chrystus określa siebie jako pasterza i bramę powierzonej Jemu trzody: jest jej prawowitym opiekunem, stróżem, lekarzem oraz przewodnikiem. Takim Pasterzem (czego obraz często znajdujemy w Pierwszym Testamencie) dla Izraela był zawsze Jahwe.

Pasterz „z powołania” znał każdą owcę po imieniu. Każdą więc traktował w wyjątkowy, jedyny sposób. Jest to postawa przeciwna do postawy najemnika, który traktował trzodę jedynie jako źródło swojego zysku, pieniędzy, dorobku.

Obok siebie mamy wielu ludzi, którzy pretendują do miana naszych pasterzy. Albo sami się tak przedstawiają, kreują; albo my szukamy pasterzy pasujących do naszej wizji życia. Lecz po jakimś czasie okazuje się, że byli to zwykli złodzieje, kradnący nam czas, uczucia, okazję do bycia prawdziwie szczęśliwym. Pasterze – złodzieje to wszystko to, co uzależnia człowieka, determinuje.

Jedyny Pasterz, który jest bramą do twojego szczęścia, to Jezus. Idź za Jego głosem, a sam zobaczysz.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Między nami owcami


      Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10,27-30)

 

Owce słuchają głosu pasterza, który zna każdą po imieniu. Zna potrzeby oraz charakter każdej z owiec. Pod opieką pasterza mogą czuć się bezpiecznie, gdyż odczuwają z jego strony wsparcie, opiekę i zabezpieczenie przyszłości. Czują się jedyne i potrzebne. One znają Jego głos. Ufają Mu i kroczą za Nim, gdyż czują się bezpieczne pod Jego opieką.

Z kolei ze strony owiec, pasterz czuje się słuchany. Największą radość sprawia Mu komunia, która rodzi się pomiędzy pasterzem i trzodą owiec. Gdyż ta komunia ma Bożą naturę. Przypomina nierozerwalny, perfekcyjny, miłosny związek Ojca i Syna.

Im bardziej idziemy za Jezusem i jego Ewangelią, im bardziej Go słuchamy – tym bardziej odczuwamy w sobie oddech życia wiecznego. Jeżeli sami nie oderwiemy się od Miłości, nikt ani nic nie jest w stanie nas od niej oderwać. I właśnie to jest Dobra Nowina, którą przyniósł Pasterz i przypieczętował własną Krwią.

sobota, 24 kwietnia 2010

Wchodzisz czy odchodzisz?


      Po usłyszeniu tego wielu Jego uczniów powiedziało: "Trudna jest ta mowa. Kto może jej słuchać?" Jezus był świadomy, że jego uczniowie szemrzą na to, dlatego odezwał się do nich: "To was gorszy? A jeśli zobaczycie, jak Syn Człowieczy wstępuje tam, gdzie był przedtem? Duch ożywia, ciało w niczym nie pomoże. Słowa, które wam powiedziałem, duchem są i życiem. Są wśród was tacy, którzy nie wierzą". A wiedział Jezus od początku, którzy są tymi nie wierzącymi i który Go wyda. I jeszcze dodał: "Dlatego wam powiedziałem, że nikt nie jest zdolny przyjść do mnie, jeśli mu to nie będzie dane od Ojca". Wtedy wielu Jego uczniów odeszło od Niego i potem już z Nim nie chodziło. Jezus zatem zapytał Dwunastu: "Czy i wy chcecie odejść?" Odpowiedział Mu Szymon Piotr: "Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. My uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Boga" (J 6,60-69)

 

Program Jezusowej drogi jest dla uczniów ciężki do niesienia, i również ciężki do zrozumienia. Chrystus w prawdzie nie mami ich kolorową perspektywą sielanki życia. Kto chce iść za Nim, musi wziąć swój krzyż. Ale mówi też, że owo jarzmo Ewangelii i brzemię niesione z Nim, staje się słodkie i lekkie.

Uczniowie szemrzą wobec trudnych, niezrozumiałych słów Mistrza. Zupełnie jak Izraelici na pustyni, kiedy szemraniem i buntem domagali się Bożej interwencji. Uczniowie są zgorszeni zachętą Chrystusa do karmienia się Jego ciałem i krwią. Nie rozumieją przesłania, są zalęknieni. Wizja życia uczniów, którą przedstawia Jezus, kłóci się z ich wizją Boga, religii oraz życia wiarą. Ich mentalność nie chce radykalnych, wielkich zmian w ciepłym zakamarku duszy, gdzie umieścili bezpiecznie swoją wiarę. Po ludzku mowa Jezusa faktycznie jest wręcz niemożliwa do przyjęcia. Ale uczniom (tym, którzy pragną tego) dany jest dar Ducha, ożywiający wiarę. Mogą więc kontemplować wiarę w Zmartwychwstałego i nią żyć. Duch wiary to też Duch wolności. Dlatego Jezus nie zmusza do kroczenia za Nim; nie grozi, lecz zaprasza. Wiara jest zawsze zaproszeniem, które można albo odrzucić, albo je przyjąć. 

„Czy i ty chcesz odejść?” – pytanie do każdego z nas. Kto choć trochę zakosztował Bożej łaski, miłości, gestów przyjaźni ze strony Chrystusa, Jego przebaczenia, prowadzenia, piękna drogi błogosławieństw, ciszy i głębi modlitwy, smaku wspólnoty Ciała i Krwi, ten wie, jak odpowiedzieć.

piątek, 23 kwietnia 2010

Chrześcijański kanibalizm


      Judejczycy rozprawiali między sobą, mówiąc: "Jak On może nam dać swoje ciało do zjedzenia!?" Jezus zatem im rzekł: "O tak, oświadczam wam: jeśli nie będziecie spożywać ciała Syna Człowieczego i Jego krwi pić nie będziecie, nie będziecie mieć życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i moją krew pije, ma życie wieczne i ja go wskrzeszę w dniu ostatnim. Bo moje ciało jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i moją krew pije, we mnie mieszka, a ja w nim. Jak mnie posłał Ojciec, który żyje, a i ja żyję dzięki Ojcu, tak i ten, kto mnie spożywa, będzie żył dzięki mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił. Nie jak jedli ojcowie, a poumierali. Kto ten chleb spożywa, będzie żył na wieki". Powiedział to w synagodze, kiedy nauczał w Kafarnaum (J 6,52-59)

 

Spotkanie z misterium zawsze przynosi ze sobą margines niezrozumienia, czym ono jest. Misterium nie sposób opisać słowami. Kiedy byłoby to możliwe, nie mielibyśmy do czynienia z misterium.

Pomimo to, znając ludzką naturę oraz nieprzepartą chęć dociekania wszystkiego, Jezus stara się tłumaczyć uczniom prawdę o swoim Ciele i Krwi. Doskonale wie, że to trudne do pojęcia. Używa więc terminologii jak najbliższej przekazywanej prawdzie.

Ciało i krew – w Nowym Testamencie jest wyrazem całej pełni człowieczeństwa; osoby. Chrystus oddaje więc siebie całego i pragnie być przyjęty całościowo, tj. nie wybiórczo. A nawet uczniowie Jezusowi mają tendencję, by wybierać z Ewangelii to, co łatwe do wypełnienia a trudne wskazania odrzucać, bagatelizować lub przeinaczać.

Tak bardzo Chrystus chciał zjednoczenia ze swoimi uczniami, że zostawił im swoje Ciało i Krew. Żywego siebie jako pokarm dla utrudzonych, wątpiących, zrezygnowanych. To nie symbol. W swojej istocie Chleb eucharystyczny jest faktycznie ciałem naszego Pana. Wchodząc w nasze ciało, łączy się z nami w komunii, i wsparty wiarą oraz mocą Ducha, przynosi owoce miłości dla innych.

Judejczycy, Grecy i Rzymianie zbyt dosłownie rozumieli spożywanie ciała i picie krwi, i to budziło ich sprzeciw. Rzymianie oskarżali nawet chrześcijan o kanibalizm. O to, że jedzą ciało i piją krew swojego Pana. Spowodowało to nasilenie prześladowań pierwotnej wspólnoty Kościoła.

Misterium nie sposób w pełni zrozumieć. Ale można je przyjąć. A przyjęcie – to milcząca, pokorna kontemplacja: wsłuchiwanie się w to, co zechce objawić nam sam Bóg.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Chleb i wiara


      Nikt nie jest zdolny przyjść do mnie, jeśli go nie przyciągnie Ojciec, który mnie posłał; ja wskrzeszę go w dniu ostatnim. U Proroków jest napisane: "I wszyscy zostaną pouczeni przez Boga". Ktokolwiek usłyszał od Ojca i przyjął naukę, przychodzi do mnie. Nie znaczy to, że ktokolwiek zobaczył Ojca poza Tym, który jest od Boga - On Ojca zobaczył. O tak, zapewniam was: kto wierzy, ma życie wieczne. Ja jestem chlebem życia. Wasi ojcowie mannę jedli na pustyni, a poumierali; tutaj jest chleb, który z nieba zstępuje, aby nikt, kto z niego spożywa, nie umarł. Ja jestem chlebem żywym, który z nieba zstąpił. Jeśli ktoś będzie z tego chleba spożywał, na wieki żyć będzie. Chlebem, który ja dam, jest moje ciało na życie świata" (J 6,44-51)

 

Wiara w Chrystusa rodzi w nas życie wieczne. Jezus jest Chlebem życia – więc jest to wiara, że Jego Ewangelia staje się naszym codziennym posiłkiem; programem życia chrześcijan. Kto podejmuje się wkroczyć na niełatwą drogę realizacji Bożych wskazań przyniesionych przez Syna, kosztuje owoców zbawienia. Chrystus zapewnia o tym osobiście. 

Co znaczy: dać ciało na życie świata? To oddać całego siebie po to, byśmy żyli. Fakt ten dokonał się na drzewie krzyża. Przez śmierć Jezusa zakwitło życie dla każdego człowieka. Ażeby umacniać wiarę w tę prawdę i doświadczać jej w swojej codzienności, trzeba karmić się chlebem Słowa i chlebem Ciała. Bez tego posiłku można zwątpić w sens drogi. Wspólne zasiadanie przy stole tworzy komunię nie tylko z Bogiem, ale i z innym człowiekiem. Chleb żywy nadaje życie naszym relacjom z otoczeniem. Uczy prawdziwego kochania. Uczy zaufania. Uczy inaczej patrzeć.

Inaczej – tj. z nową wiarą w Ojca i w człowieka.


środa, 21 kwietnia 2010

Tylko On!


     Jezus im rzekł: "Ja jestem chlebem życia. Kto do mnie przychodzi, nie będzie głodny, a kto wierzy we mnie, nigdy nie będzie odczuwał pragnienia. Lecz powiedziałem wam, że choć zobaczyliście mnie, nie wierzycie. Przyjdzie do mnie wszystko, co daje mi Ojciec; a nie wyrzucę na dwór, gdy kto przyjdzie do mnie, bo zstąpiłem z nieba nie po to, by swoją wolę pełnić, lecz wolę Tego, który mnie posłał. A wolą Tego, który mnie posłał jest, abym z wszystkiego, co mi dał, nie stracił niczego, lecz żebym to wskrzesił w dniu ostatnim. To jest bowiem wolą mojego Ojca, aby kto patrzy na Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne i bym ja go wskrzesił w dniu ostatnim" (J 6,35-40)


      Chleb życia to chleb, który daje życie. Zaspokaja wszelki głód i pragnienie. I to na wszelkich poziomach egzystencji człowieka. W dodatku ten chleb jest dostępny darmowo, i dla wszystkich, którzy go zapragną. Z każdego punktu widzenia – to niezła oferta! A mimo to, nie każdy chce ją przyjąć.

      Wolą Ojca jest to, by ludzie byli wiecznie szczęśliwi. To dokonuje się poprzez wiarę w Jezusa, Dawcę wszelkich darów. Dlatego Chrystus zaprasza swoich rozmówców do pokonania przeszkód, jakie w nich tkwią przed uwierzeniem w Niego całym sercem i duszą. Każda wiara zakłada niewiadomą. Faktycznie trzeba komuś zaufać, by dać się poprowadzić w nie do końca poznane miejsce. Uwierzyć można tylko słowu, które poparte jest konkretnym świadectwem życia.

      Jezus jest wiarygodnym przewodnikiem na drodze ku szczęściu oraz wieczności. Świadczy o tym Jego całe życie. Świadczą tłumy tych, którzy uwierzyli Jego Słowu.

      Patrzeć na Syna i widzieć życie. Wiele lat kroczę za Jezusem. Nigdy mnie nie zdradził. To ja zdradzałem Jego. Lecz zawsze powracałem, bo tylko z pomocą Jego przebitych dla mnie rąk mogę powstawać do życia. Każdego dnia od nowa zmartwychwstawać.


wtorek, 20 kwietnia 2010

Z wizytą w piekarni


     Powiedzieli Mu: "Jaki Ty znak uczynisz, abyśmy zobaczyli i uwierzyli ci? Co zrobisz? Nasi ojcowie jedli mannę na pustyni, jak jest napisane: "Chleb z nieba im dałeś, aby się najedli"". Na to Jezus im rzekł: "O tak, oświadczam wam: nie Mojżesz dał wam ten chleb z nieba. Prawdziwy chleb z nieba daje wam mój Ojciec. Bo chleb od Boga zstępuje z nieba i daje światu życie". Odezwali się na to do Niego: "Panie, zawsze dawaj nam tego chleba". Jezus im rzekł: "Ja jestem chlebem życia. Kto do mnie przychodzi, nie będzie głodny, a kto wierzy we mnie, nigdy nie będzie odczuwał pragnienia” (J 6,30-35)

 

Człowiek zawsze szuka jakichś dowodów i znaków na potwierdzenie swoich wierzeń oraz stawianych tez. Wielokrotnie chciano wystawić Jezusa na próbę, czy jest posłany od Boga.

Mieszkańcy Judei z niecierpliwością oczekiwali czasu mesjańskiego, którego znakiem miała być dana im (jak za czasów Mojżesza) manna; symbol dobrobytu. Żądając od Jezusa znaku, oczekiwali, że będzie przywódcą na wzór Mojżesza; strategiem politycznym, który zapewni im właściwą pozycję na mapie ówczesnego świata.

Chrystus jednak ukazuje się nie tylko jako prorok, lecz ktoś więcej: Boży Syn. Obiecany Mesjasz. Jego zadaniem nie jest usunięcie okupanta z ziemi obiecanej czy (jakże wygodne dla nich!) karmienie tłumów darmową żywnością. Mesjasz przyszedł, by zaspokoić wszelki duchowy głód człowieka poprzez ofiarowanie mu pokarmu na życie wieczne. Przyszedł, żeby przeprowadzić ludzi z ziemi grzechu do ziemi świętości; do Boga a nie – jak Mojżesz – z Egiptu do Kanaan.

Czasem rodzi się w nas postawa roszczeniowa wobec Boga. Chcemy dyktować Jemu nasze warunki. A wiele z nich (może nawet wszystkie...) ma na celu zaspokojenie naszego głodu materialnego, dobrego samopoczucia, zdrowia, sukcesu, pomyślności w rodzinie, itp. Mało jest ludzi, którzy proszą o pokorę, miłość, wiarę. Ten chleb (który trzeba ponadto samemu upiec w żarze własnego serca) wydaje się nieatrakcyjny, nadpleśniały, niepotrzebny. Zbyt często wybieramy pozornie atrakcyjny chleb, który oferuje świat.

Jeśli tak jest, nie dziw się potem, że wcześniej czy później odkryjesz w sobie głód. I obyś przypomniał sobie, gdzie szukać prawdziwego nasycenia!


poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Żyć, ale jak?


      Jezus odpowiadając rzekł im: "O tak, mówię wam: szukacie mnie nie dlatego, że zobaczyliście znaki, lecz że tymi chlebami najedliście się do syta. Zajmujcie się nie tym pokarmem, który marnieje, lecz pokarmem, który pozostaje na życie wieczne. Da go wam Syn Człowieczy, którego Ojciec, Bóg, oznaczył swoją pieczęcią". Odezwali się wtedy do Niego: "Co mamy czynić, aby spełniać dzieła Boże?" Jezus odpowiadając rzekł im: "Na tym polega dzieło Boże, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał" (J 6,26-29)



      Często słyszę pytanie zawierające wielki żal do Pana Boga: „Dlaczego ja, który się modlę i wierzę, mam w życiu źle, a ci, którzy są daleko od Boga, mają się dobrze?”. Takie postawienie sprawy demaskuje wiarę pytającego, która jest wiarą opartą nie na poszukiwaniu Jezusa, lecz samego siebie oraz swojego dobra. Czyli... jest egoistyczna, pełna oczekiwań i roszczeń wobec Stwórcy. Nie jest czysta. Jest szukaniem łatwego ustawienia się w życiu z pomocą wiary w Boga. Jest to wiara która chce napchać do syta brzuch własnego ego, a nie szuka znaków obecności Jahwe w innym człowieku, w sytuacjach codziennego życia, we wspólnocie Kościoła. Ustawienie się w życiu to pokarm, który marnieje, gnije, niszczy nie tylko siebie ale i tego, kto go zjada.

      Lecz są też ludzie, którzy nie bacząc na spotykane niewygody życia, inwestują w życie wieczne. Oczekują go jak wybawienia; bez strachu, z nadzieją i radością. To życie Chrystus przypieczętował swoją krwią przelaną na drzewie krzyża. Autentyczna wiara w Jezusa oczyszcza z prywaty w wierze oraz kieruje ku służbie innym. Na Jego wzór. Gdyż wiara bez uczynków jest martwa. Dzieło Boga polega na wierze w Posłanego, która jednocześnie czyni nas samych posłanymi.

     Pokarm marniejący (egoistyczne szukanie siebie w życiu) zostaje wydalony, zamienia się w ekskrementy. Pokarm życia wiecznego (szukanie Jezusa: Boga Miłości) przetwarza się w siłę do kochania, zamienia się w prawdziwą egzystencję przeznaczoną dla ludzi wierzących.


niedziela, 18 kwietnia 2010

Nadbrzeżny bistro bar


       Wtedy ten uczeń, którego Jezus lubił, powiedział do Piotra: "To jest Pan". Szymon Piotr, usłyszawszy, że to jest Pan, przepasał wierzchnią szatę, bo był goły, i skoczył do jeziora. Pozostali uczniowie przypłynęli łodzią, ciągnąc sieć z rybami, byli bowiem niedaleko od lądu - tylko około dwustu łokci. Gdy wyszli na ląd, zobaczyli rozpalone ognisko, rybę na nim położoną i chleb. Jezus odezwał się do nich: "Przynieście ryb, któreście teraz złowili". Wszedł więc Szymon Piotr i wyciągnął na ląd sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A choć tyle ich było, sieć się nie rozerwała. Jezus im rzekł: "Chodźcie, zjedzcie śniadanie". Żaden z uczniów nie śmiał Go zapytać: "Kto Ty jesteś?", bo poznali, że to Pan. Jezus podszedł, wziął chleb i podał im, podobnie rybę. To już trzeci raz po zmartwychwstaniu objawił się Jezus uczniom (J 21,7-14)



      Jezus lubi zaskakiwać swoich uczniów. To powoduje, że ciągle od nowa trzeba Go poznawać i odkrywać. Zaskoczenie jest pewnym odkryciem. W obliczu spotkania z Jezusem trzeba liczyć się również z radykalną zmianą życia. 

         Najpierw jest widziany jako ogrodnik, potem jako pielgrzym w okolicy Emaus. Niektórzy zbyt racjonalni chcieli dotykać Jego ran. Każdy jednak spotkany czuł się prawdziwie kochany w Jezusowych oczach. Ryby i chleb. Proste przypomnienie, jak to wcześniej Mistrz cierpliwie tłumaczył oraz nauczał swoich uczniów tego gestu łamania chleba, który jest uobecnieniem męki, śmierci i zmartwychwstania. To gest codziennego łamania własnego egoizmu, by coraz bardziej kochać. 

       Aby smakował ten chleb (nade wszystko wewnętrznie) trzeba nam rozpoznawać oblicze Mesjasza w innym człowieku. Objawienie twarzy człowieka jest aktem wyjścia naprzeciw; otwarcia się. By rozpoznać Pana jako Kogoś najważniejszego w życiu. 

       Zadziwiający przykład pokornej, miłosnej służby – która potrafi zadbać o tak błahą rzecz, jaką jest kromka chleba na śniadanie. Jezus służy, troszczy się, radzi, opiekuje się. Tak, jak to czynił zawsze. Po tym uczniowie rozpoznali Pana. Nie jako jakiegoś wyimaginowanego bohatera starych opowiadań, lecz jako żywego i zbawiającego Mesjasza. "To jest Pan!". I wszystko jasne!

sobota, 17 kwietnia 2010

Bez deski na fali


      Gdy nadszedł wieczór, Jego uczniowie zeszli nad jezioro. Weszli do łodzi i płynęli na drugą stronę jeziora, do Kafarnaum. Zrobiło się już ciemno, a Jezus jeszcze do nich nie dopłynął. Jezioro coraz bardziej się burzyło, bo wiał silny wiatr. Kiedy upłynęli około dwudziestu pięciu, może trzydziestu stadiów, zobaczyli, że Jezus idzie po jeziorze i że zbliża się do łodzi. Przerazili się. On odezwał się do nich: "To ja jestem, nie bójcie się". Chcieli więc wziąć Go do łodzi, lecz łódź od razu znalazła się przy brzegu, do którego płynęli (J 6,16-21)


      Toń wodna, jezioro (morze) jest w Biblii siedliskiem różnych złych sił, nieładu, demonów. Otchłań morska dla autorów biblijnych była wymownym symbolem śmiertelnej zagłady (zob. Ps 69,3) a dno morskie było złowrogim miejscem sąsiadującym z szeolem (J 2,6n). Ogólnie więc morze symbolizuje siły przeciwstawne potędze Jahwe.

      Sytuacja uczniów jest niewesoła. Z wodą nie ma żartów. Jeden fałszywy ruch i można wpaść w poważne tarapaty, a nawet stracić życie. Ciemność, burza, wzburzone morze, silny wiatr.

      Chrystus kroczący po wodach jeziora (morza, gdyż jezioro Galilejskie ze względu na swoją wielkość nazywano morzem) to Mesjasz depczący potęgę zła. Ma je pod swoimi stopami. Nic więc dziwnego, że uczniowie przerazili się tak wymownego objawienia Jego mocy.

      Nasza sytuacja w życiu często przypomina sytuację uczniów Jezusa. Są sytuacje, które sprawiają w nas ciemność, wzburzenie, zachwianie dotychczasowej równowagi codziennych dni. Aby wyjść z nich obronną ręką wcale nie musisz walczyć samotnie. Naprzeciw nas wychodzi Pan, wchodzi w naszą sytuację, pokazuje, że z Nim wszystko staje się inne. Pełne pokoju, pozbawione lęku. I kiedy uwierzymy, że ON JEST obok, już w tym samym momencie znajdujemy się u celu. U brzegu na którym czeka nas niewyobrażalne szczęście.

piątek, 16 kwietnia 2010

Śniadanie na trawie


      Jeden z Jego uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł Mu: "Jest tu chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby. Ale cóż to jest na tylu!?" Jezus powiedział: "Każcie ludziom usiąść". A w tym miejscu było dużo trawy. Usiedli więc mężczyźni w liczbie około pięciu tysięcy. Potem Jezus wziął te chleby, odmówił modlitwę dziękczynną i kazał rozdać siedzącym; podobnie z tych ryb, ile chcieli. Kiedy się najedli, powiedział swoim uczniom: "Zbierzcie zbywające kawałki, aby się nic nie zmarnowało". Zebrali więc i napełnili dwanaście koszy kawałkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zbywały jedzącym (J 6,8-13)


      Pięć chlebów i dwie ryby. Niewiele. A zgłodniałych rzesza. Pośród tłumu Jezus ukazuje się jako nowy Mojżesz. Na pustyni otrzymał od Jahwe mannę i przepiórki dla ludu. Jezus rozmnożył chleb i ryby, by zaspokoić głód ludzi. Ludzki głód może mieć różne oblicza. Najbardziej dokuczliwy jest jednak głód duchowy, który stopniowo niszczy siły człowieka do czynienia dobra, w końcu powodując jego śmierć. Śmierć, która jest izolacją od innych ludzi, niemożnością odczucia ich bliskości, trupim zimnem skostniałych relacji nawet z bliskimi.

      Tylko Chrystus jest w stanie zaspokoić skutecznie każdy twój głód. Byś już więcej nie łaknął. Byś nie krążył chaotycznie w poszukiwaniu kęsa chleba.

      Nie wierzysz? Spróbuj zaczerpnąć ze stołu Jego słowa, Ciała i Krwi. 

czwartek, 15 kwietnia 2010

Przychodzący


      Z góry Przychodzący jest nad wszystkim. Kto z ziemi, jest z ziemi i z ziemi mówi. Z nieba Przychodzący jest nad wszystkim. Co widział i słyszał, temu daje świadectwo, lecz Jego świadectwa nikt nie przyjmuje. Kto przyjmuje Jego świadectwo, potwierdza, że Bóg jest naprawdę. Kogo bowiem Bóg posłał, głosi słowa od Boga, bo [Bóg] daje Ducha bez wymierzania. Ojciec miłuje Syna i wszystko dał w Jego ręce. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; a kto Synowi nie wierzy, nie ujrzy życia, lecz gniew Boga wisi nad nim (J 3,31-36)


      Przychodzący. Skąd? Z nieba. Dokąd? Na ziemię. Kontrast pomiędzy niebem i ziemią. A pośrodku człowiek. Jesteśmy rozdarci pomiędzy niebem i ziemią. Pomiędzy Bożym prowadzeniem i mechanizmami tego świata. Pomiędzy świętością i grzechem.

    Jak pogodzić te pozornie przeczące sobie rzeczywistości? To może uczynić jedynie Przychodzący, który jest ponad wszystkim. Jest On pomostem, który przez swoją mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie łączy ziemię i niebo. W Jego ręku jest Boża moc scalająca świat. Kto w to uwierzy, zyskuje wieczność, a kto nie uwierzy, doświadczy wewnętrznego rozdarcia.

      Gniew Jahwe nie oznacza, iż jest On mściwy, gniewliwy, karzący gniewem. Gniew Boga jest całkowicie usprawiedliwioną reakcją na zło. Chrystus, umiłowany Syn Ojca, głosi słowo od Boga, dając świadectwo Jego miłosiernej miłości.

      Prawdziwie wierząc w Jezusa już tutaj dotykamy prawdziwego życia, które nie przemija. Bo jego Dawca jest żyjącym na wieki, zmartwychwstałym Barankiem, który świadczy, że Bóg jest blisko każdego z nas. 

środa, 14 kwietnia 2010

Proszę wstać, Wysoki Sąd idzie!

     Bo tak Bóg umiłował świat, że Syna jednorodzonego wydał, aby każdy wierzący w Niego nie zginął, lecz otrzymał życie wieczne. I nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził ten świat, lecz aby świat dzięki Niemu został zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega sądowi; a kto nie wierzy, już jest osądzony, bo nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego. A przedmiot sądu jest taki: światło przyszło na świat, a ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światło; bo ich uczynki były zepsute. Przecież kto źle postępuje, nienawidzi światła i nie idzie do światła, aby jego uczynki nie zostały potępione. A kto spełnia, co do prawdy należy, idzie do światła, by widoczne się stały jego uczynki, że w Bogu zostały dokonane (J 3,16-21)


     Wielu chrześcijan nosi w swojej wierze lęk przed sądem. Ten lęk nie jest bojaźnią Bożą, gdyż paraliżuje, budzi strach oraz wewnętrzny niepokój. Bojaźń Boża mobilizuje i motywuje. Religia, której podłożem jest zastraszanie stanowi terror.

     Dobra Nowina to nie wieść, że Bóg (utożsamiany z bezwzględnym sędzią) będzie wydawał na nas swój sąd. Takie ujęcie sądu Boga to nieporozumienie wynikające z naszego zakorzenienia w typowo ludzkiej, powszechnie przyjmowanej koncepcji sądownictwa. Bóg kocha świat, posłał na niego swojego ukochanego Syna, pragnie zbawienia ludzi – jak więc mógłby separować się od nich bądź sądzić świat?

     Chrystus nie przyszedł na świat, by go potępić, ukarać czy poddać procesowi gruntownej moralizacji. Jezus przybył na ziemię, żeby szukać i ocalić to co zginęło, podać pomocną rękę błądzącym, złożyć za nich siebie samego w krwawej ofierze, stać się pomostem pomiędzy wiecznym potępieniem a życiem wiecznym.

     Sąd jednak będzie. Tylko, że sędziami dla siebie będziemy my sami. Stając w prawdzie i przed Prawdą, musimy codziennie opowiadać się, czy jesteśmy po stronie światła czy też po stronie ciemności. Po stronie Światłości Świata lub ciemnej zatwardziałości faryzejskiej. Pomiędzy tymi dwiema przeciwstawiającymi się rzeczywistościami pojawia się sąd. Termin “sąd” nie oznacza tutaj wartościowania uczynków, ale podział ludzi według ustalonego kryterium. Tym kryterium jest wiara, a nie doskonałość moralna. Zasadniczą sprawą o którą osądzać nas będzie serce, jest więc wiara. Zweryfikowana codziennym życiem. Tertio non datur.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Dmuchawce, latawce, wiatr


     Nie dziw się, że ci powiedziałem: "Musicie na nowo się narodzić". Wiatr wieje, gdzie chce. Słyszysz głos jego, lecz nie wiesz, skąd przylatuje ani dokąd podąża. Tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha". Na to Nikodem rzekł Mu: "Jak to się może stać?" (J 3,7-9)


     Narodzić się z wiatru. Być synem wiatru. Tzn. narodzić się z Ducha. W języku biblijnym Ducha określa słowo Ruach HaKodesz (gr. to Pneuma to hagion), a to właśnie znaczy: wiatr, powietrze, powiew, albo tchnienie. Wiatr jest wolny, bowiem wieje gdzie chce. Wiatr jest odczuwalny, zwłaszcza wtedy ożywczym podmuchem dotyka naszych policzków. Wiatr jest tajemniczy, gdyż zaskakuje. Wiatr jest ważny, chociażby dla dzieci puszczających latawce na łąkach albo dla pilotów kruchych szybowców.

     Człowiek poddający się podmuchowi Ducha, to człowiek podążający zgodnie w wolą Bożą i w ten sposób wypełniający swoje powołanie. Gdzie zaprowadzi Duch?... Nie wiadomo. W jaki sposób?... To też niepewne. Stąd potrzeba nam nowych narodzin. Stawania się innym człowiekiem. 

     Być bardziej duchowym (Duchowym!) to dać się prowadzić Wiatrowi. Bez balastu zbędnych dociekań oraz słów.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Nocny marek


      Był wśród faryzeuszy pewien człowiek imieniem Nikodem, osoba wysoko postawiona wśród Judejczyków. Przyszedł on do Jezusa w nocy i powiedział: "Rabbi, wiemy, że jako nauczyciel przybyłeś od Boga. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim". Jezus na to mu rzekł: "O tak, zapewniam cię: jeśli ktoś na nowo się nie narodzi, nie jest zdolny ujrzeć królestwa Bożego". Nikodem zapytał Go: "Jak stary Już człowiek może się narodzić? Czy może ponownie wejść do łona matki i narodzić się?" Jezus odpowiedział: "O tak, jeśli ktoś nie narodzi się z wody i Ducha, nie jest zdolny wejść do królestwa Bożego. Co z ciała narodzone, ciałem jest, a co narodzone z Ducha, jest duchem. Nie dziw się, że ci powiedziałem: "Musicie na nowo się narodzić". Wiatr wieje, gdzie chce. Słyszysz głos jego, lecz nie wiesz, skąd przylatuje ani dokąd podąża. Tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha" (J 3,1-8)


      Znajomość Jezusa nie wystarcza, ażeby Go w pełni poznać. Potrzeba jeszcze odczucia Jego obecności, namacalnego przebywania tuż obok; jak najbliżej. Dopiero bliskość rodzi poznanie. Wspólne dzielenie się sobą. Nauczenie się tego to nowe narodziny. 

      Nowotestamentowe nowe stworzenie, nowe życie i ponowne narodzenie, zwracają uwagę na nową jakość życia przyniesioną przez Chrystusa a rozpoczynającą się wraz z przyjęciem i wypełnianiem w sobie Ewangelii. Nikodem był człowiekiem nastawionym przychylnie do Jezusa, chociaż był niewierzącym nauczycielem religii. Dlatego nie czuł potrzeby nawrócenia, uważał się za sprawiedliwego wyznawcę religii żydowskiej. Przyszedł do Jezusa „w nocy”, a więc w czasie przebywania w jakiejś swojej ciemności (jest ich w nas czasami tak wiele!) Może była to ciemność pragnienia awansów, honorów i tytułów w hierarchii społecznej? Z tego jądra ciemności musi wyjść na zewnątrz, jak płód do życia poza bezpiecznym otoczeniem organizmu matki. Pomocą w tym wyjściu jest wiara.

      Ona pozwoli odkryć w Jezusie obiecanego Mesjasza, Króla Izraela. Wiara otwiera na narodzenie duchowe, które dokonuje się z Ducha Bożego. Uwierzenie w Chrystusa stwarza nową przestrzeń pojmowania relacji z sobą, Bogiem i innymi ludźmi. Nie jest to jednak łatwa droga. Wiara rodzi się często pośród zwątpienia, z bolesnych pytań, pośród lęku o nieznane, co przede mną. 

      Jednak w tym wszystkim jest obecne Boże Tchnienie, Duch Święty. Jako pomoc, obrona, wsparcie. Jako siła rozrodcza inspirująca do nieustannych w nas narodzin płodnej wiary, nadziei oraz miłości.

niedziela, 11 kwietnia 2010

REQUIEM


        Niech wieczny pokój Zmartwychwstałego będzie ich udziałem...

      Z bólem serca, ale i z wiarą paschalną, w modlitwie powierzam ich wszystkich Bożemu Miłosierdziu.

Wierzący sceptyk

     Tomasz, jeden z Dwunastu, nazywany Didymos, nie był z nimi, gdy przyszedł Jezus. Pozostali zatem uczniowie powiedzieli mu: "Widzieliśmy Pana". A on rzekł: "Jeżeli na Jego rękach nie zobaczę śladu po gwoździach, i jeżeli nie włożę swego palca w ślad po tych gwoździach, i jeżeli nie włożę swej dłoni w Jego bok, nie uwierzę". Tymczasem ósmego dnia znowu uczniowie byli tam w środku, a z nimi Tomasz. Jezus przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął pośrodku i rzekł: "Pokój wam". Potem zwrócił się do Tomasza: "Wyciągnij tu swój palec, obejrzyj moje ręce; wyciągnij swoją dłoń i włóż do mojego boku i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym". Tomasz rzekł Mu na to: "Pan mój i Bóg mój". Jezus powiedział mu: "Uwierzyłeś, bo mnie zobaczyłeś? Błogosławieni, którzy choć nie widzieli, uwierzyli" (J 20,24-29)

      Łatwo jest oskarżać apostoła Tomasza o brak wiary. A przecież był to człowiek wielkiej wiary. Poszukiwał odpowiedzi na swoje pytania, na rodzące się niedorzeczności w związku z zaistniałą sytuacją. Nie chciał swojej wiary opierać na domysłach oraz sentymentach. Nie chciał, by jego wiara była ślepa.

     Wiara jest rzeczywistością dynamiczną. Pozostali uczniowie również dochodzili do niej etapami. Autentyczna wiara w wielu z nich (wszystkich?) zrodziła się dopiero po zmartwychwstaniu Jezusa. Uległa ostatecznej weryfikacji. Odkrycie Chrystusa jako Dawcy pokoju pośród skrajnych sytuacji lęku jest często niezwykle trudne.

     Tomasz pragnął dokonać aktu niełatwego: zakorzenić w krzyżu swoją wiarę w zmartwychwstanie Mistrza ("Jeżeli na Jego rękach nie zobaczę śladu po gwoździach”). Chciał nie tylko naocznie, ale namacalnie doświadczyć Prawdy. Nie był człowiekiem niewierzącym, lecz: niedowierzącym (co wypomina mu Jezus: „nie bądź niedowiarkiem”). To wewnętrzna tragedia Tomasza. Znajduje się pomiędzy wiarą i niewiarą. Śmiercią i zmartwychwstaniem.

     Człowiek wierzący znajduje się często w chwili decyzji, odnośnie wielu wydarzeń dziejących się w jego życiu. Na podstawie tych decyzji dokonuje się określenie, czy jest się autentycznym świadkiem wiary, czy też nie. Abyśmy umieli powiedzieć za Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój!

     Imię „Tomasz”, w jęz. aramejskim znaczy: „Bliźniak”. W kontekście naszych powątpiewania oraz braku wiary zapewne to nie przypadek.

sobota, 10 kwietnia 2010

Mission: impossible?

     Kiedy zmartwychwstał rano, w pierwszym [dniu] tygodnia, ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wcześniej usunął siedmiu demonów. Ona pośpieszyła powiadomić tych, którzy z Nim byli, smutnym teraz i płaczącym. Gdy usłyszeli, że żyje i że był przez nią widziany, nie uwierzyli. Ukazał się potem w odmienionej postaci dwom z nich, gdy szli, podążając na wieś. Wrócili wtedy i opowiedzieli reszcie. Lecz również im nie uwierzyli. A później ukazał się samym Jedenastu, gdy byli przy stole. Zganił ich za niewiarę i upór, że nie uwierzyli tym, którzy Go oglądali zmartwychwstałego. I rzekł im: "Idźcie na cały świat i ogłoście ewangelię każdemu stworzeniu” (Mk 16,9-15)

     Niewiara i upór rodzi zamknięcie na dar obecności Chrystusa Zmartwychwstałego. To więc, iż człowiek nie dostrzega bądź nie czuje bliskości Pana, jest wynikiem braku otwartości i wolności. Tylko człowiek wewnętrznie wolny od demonów swojego życia (tak, jak Magdalena) może być świadkiem Zmartwychwstałego. Tych demonów nosimy w sobie wiele: zatajane grzechy, agresja, jakieś traumatyczne przeżycia z dzieciństwa bądź młodości, zranione miłości, zawiedzione nadzieje. Ile z tych demonów mieszka wewnątrz nas?
     Bycie uczniem Jezusa wiąże się z konkretną misją głoszenia radości Jego zwycięstwa nad grzechem, śmiercią, szatanem i złem. Nad naszymi wszelkimi demonami, które znalazły w nas swoje mieszkanie. To nie jest ich miejsce! – to właśnie Dobra Nowina dla nas. Więc nie musisz już obwiniać się za to, co kiedyś ci nie wyszło. Nie musisz osądzać kogokolwiek za nieudane chwile, stracone szanse, zmarnowane życie. Jest Chrystus, twój Pan, który pragnie przynieść ci pokój.
     Ten pokój zagości w nas, kiedy usiądziemy przy Stole, uwierzymy świadectwu tych, co przed nami uwierzyli (Kościołowi) oraz zaczniemy wieść życie prawdziwie osadzone w duchu Ewangelii. Tylko tak uczeń Chrystusa w swojej słabości może wypełniać powierzoną sobie misję autentycznego świadka Zmartwychwstałego. 

piątek, 9 kwietnia 2010

Śniadanie nie u Tiffany'ego

    Potem znowu ukazał się Jezus uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim. A ukazał się tak: Byli razem: Szymon Piotr, i Tomasz, nazywany Didymos, i Natanael z Kany Galilejskiej, i synowie Zebedeusza, i jeszcze dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr odezwał się do nich: "Idę łowić ryby". Rzekli mu: "My też z tobą pójdziemy". Wyszli i wsiedli do łodzi. Tej jednak nocy niczego nie złowili. Gdy już było rano, stanął Jezus na plaży. Uczniowie jednak nie rozpoznali, że to jest Jezus. Jezus zawołał do nich: "Dzieci, czy macie coś do zjedzenia?" Odpowiedzieli Mu: "Nie". On im rzekł: "Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie". Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nawet wyciągnąć jej nie mogli. Wtedy ten uczeń, którego Jezus lubił, powiedział do Piotra: "To jest Pan". Szymon Piotr, usłyszawszy, że to jest Pan, przepasał wierzchnią szatę, bo był goły, i skoczył do jeziora. Pozostali uczniowie przypłynęli łodzią, ciągnąc sieć z rybami, byli bowiem niedaleko od lądu - tylko około dwustu łokci. Gdy wyszli na ląd, zobaczyli rozpalone ognisko, rybę na nim położoną i chleb. Jezus odezwał się do nich: "Przynieście ryb, któreście teraz złowili". Wszedł więc Szymon Piotr i wyciągnął na ląd sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A choć tyle ich było, sieć się nie rozerwała. Jezus im rzekł: "Chodźcie, zjedzcie śniadanie". Żaden z uczniów nie śmiał Go zapytać: "Kto Ty jesteś?", bo poznali, że to Pan. Jezus podszedł, wziął chleb i podał im, podobnie rybę. To już trzeci raz po zmartwychwstaniu objawił się Jezus uczniom (J 21,1-14)



      Zrezygnowani uczniowie, pozbawieni złudzeń o karierze przy boku Mistrza (który wbrew ich oczekiwaniom został ukrzyżowany) postanawiają wrócić do starego zajęcia. Do dawnego życia. A całe zdarzenie z Jezusem potraktować jak piękną przygodę, która bezpowrotnie minęła.

      Jezus pojawia się jednak ponownie na ich drodze. Pokazuje, że z Nim wszystko, cokolwiek uczynią uczniowie, będzie korzystniejsze. Obeznani ze swoim fachem i miejscem (jeziorem) uczniowie – rybacy, przez całą noc nie złowili żadnej ryby. Dopiero bliskość Chrystusa sprawiła, że sieć rwała się od mnóstwa ryb. 

      Z Jezusem nie przegrasz. Tylko musisz uwierzyć w Jego faktyczną obecność tuż obok. Ona rozpoczyna się nie tylko przed śniadaniem, lecz zawsze kiedy na to pozwolisz oraz kiedy widząc znaki Bożej obecności uwierzysz i wyznasz w sercu: „To jest Pan!”


czwartek, 8 kwietnia 2010

Ciało ubrane w tajemnicę

       Oni ze swojej strony opowiedzieli o wszystkim, co się wydarzyło w drodze i jak dał im się poznać przy łamaniu chleba. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął między nimi i odezwał się do nich: "Pokój wam". Oniemiali i strachem zdjęci myśleli, że widzą ducha. A On im rzekł: "Dlaczego jesteście zmieszani i dlaczego takie różne myśli powstają w waszych sercach? Zobaczcie po moich rękach i po moich stopach, że to ja jestem, ten sam. Dotknijcie mnie i obejrzyjcie. Przecież duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że ja mam". Po tych słowach pokazał im ręce i stopy. A ponieważ nadal z powodu radości nie wierzyli i byli oniemiali, zapytał ich: "Macie tu coś do zjedzenia?" Podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i zjadł przy nich. Powiedział też do nich: "Takie były moje słowa, które wam powiedziałem, gdy jeszcze byłem z wami, że trzeba, aby spełniło się wszystko, co o mnie jest napisane w Prawie Mojżeszowym, u proroków i w psalmach". Wtedy otworzył ich umysł, tak że zrozumieli Pisma. Powiedział im: "Tak właśnie jest napisane, że Mesjasz ma doznać cierpień i trzeciego dnia powstać z martwych; że ogłoszone ma zostać w Jego imieniu wszystkim narodom nawrócenie dla odpuszczenia grzechów. Zaczynając od Jeruzalem, wy będziecie świadkami tych rzeczy (Łk 24,35-48)


      Człowiek w swojej naturze żąda dowodów potwierdzających prawdę. Uwierzyć w coś, co jest sprzeczne z przyjmowanymi wcześniej poglądami czy założeniami, jest bardzo trudno. Trzeba wtedy na nowo zweryfikować swoje widzenie prawdy. Dopuścić w sobie możliwość pomyłki. Nawet wtedy, kiedy wcześniej przyjmowane poglądy nie podlegały żadnej dyskusji.
 
     Jezus rozumie te nieustanne ludzkie wątpliwości w spotkaniu z prawdą. Cierpliwie dowodzi, iż prawdziwie powstał z martwych. Że jest tym samym Mistrzem, który wraz ze swoimi uczniami przemierzał galilejskie drogi i bezdroża. Objawienie Chrystusa nie mogą być zbiorową fatamorganą uczniów. Nie jest duchem, bo posiada ciało (co prawda jakąś nową, doskonalszą jego formę przenikającą nawet przez zamknięte drzwi, ale jednak ciało!)
      Jako Żydzi, uczniowie Chrystusa znali doskonale Pismo. Lecz samo poznanie nie wystarcza do odkrycia osoby Jezusa. Nie wystarczy dobrze znać treść Pisma, ale potrzeba jeszcze jego zrozumienia. Nie polega ono jedynie na zdobywaniu wiedzy odkrywającej głębię przesłania, lecz przede wszystkim na życiu zgodnym z oferowanym (i niełatwym) programem codziennego życia. 

     Tak właśnie rodzi się misja: wpierw poznanego w życiu (z pomocą Pism), prawdziwie powstałego z martwych Chrystusa , trzeba uczniom głosić wszystkim narodom. Dlaczego? By i oni doznali autentycznej radości z bycia wolnymi dziećmi Ojca. Ta misja nie jest natarczywą, atakującą ofensywą na ludzi niewierzących, lecz wynikiem chrześcijańskiej miłości, która chce dzielić się z innymi tym, co posiadamy najlepszego. A czy dla chrześcijanina może być cokolwiek lub ktokolwiek cenniejszy od Jezusa?...


środa, 7 kwietnia 2010

Zostań



Tego samego dnia dwóch z nich szło do wsi zwanej Emaus, odległej od Jeruzalem sześćdziesiąt stadiów. Rozmawiali sobie o tym wszystkim, co się wydarzyło. W czasie ich rozmowy i rozważań sam Jezus przybliżył się i zaczął iść z nimi. Lecz ich oczy tak były zajęte, że Go nie poznali. Zapytał ich: "Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą idąc?" Przystanęli smutni. Jeden z nich, imieniem Kleofas, odezwał się do Niego: "Chyba tylko ty jeden mieszkasz w Jeruzalem i nie wiesz, co się w tych dniach tam wydarzyło!" Zapytał ich: "Co takiego?" Powiedzieli Mu: "Chodzi o Jezusa z Nazaretu. To był Prorok, Człowiek możny w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu. I jakże możliwe, że nasi arcykapłani i starsi wydali Go na wyrok śmierci i ukrzyżowali Go! A myśmy się spodziewali, że On będzie tym, który wyzwoli Izraela. A tymczasem po tym wszystkim już trzeci dzień mija, jak to się stało. Ale niektóre z naszych kobiet zadziwiły nas, bo wcześnie rano były przy grobowcu i nie znalazły Jego ciała. Przyszły i powiedziały, że nawet aniołów widziały, którzy mówią, że On żyje. Poszli wtedy niektórzy z naszych do grobowca i zastali wszystko tak, jak powiedziały te kobiety. Jego nie zobaczyli". Wtedy On odezwał się do nich: "O, bezmyślni i tak tępego serca, że nie wierzycie w to wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż nie trzeba było, aby Mesjasz doznał tego wszystkiego i aby wszedł do swojej chwały?" I wyłożył im dotyczące Go we wszystkich Pismach [słowa], zaczynając od Mojżesza i wszystkich proroków. Tak doszli do wsi, do której zmierzali. Wtedy On zaczął udawać, że chce iść dalej. Oni jednak nakłonili Go, mówiąc: "Zostań z nami, bo wieczór blisko, dzień już się przechylił". Wszedł zatem, aby z nimi zostać. Kiedy z nimi zasiadł do stołu, wziął chleb, pobłogosławił, połamał i podał im. Wtedy ich oczy się otwarły i poznali Go. On jednak im zniknął. Wtedy mówił jeden do drugiego: "Czyż nasze serce nie płonęło w nas, gdy z nami rozmawiał w drodze i gdy wykładał nam Pisma?" I zaraz, tej samej godziny, wstali i wrócili do Jeruzalem. Tu zastali zgromadzonych Jedenastu i innych z nimi, którzy mówili, że Pan rzeczywiście zmartwychwstał i że pokazał się Szymonowi. Oni ze swojej strony opowiedzieli o wszystkim, co się wydarzyło w drodze i jak dał im się poznać przy łamaniu chleba (Łk 24,13-35)
Kolejne spotkanie ze zmartwychwstałym Panem. Tym razem wychodzi naprzeciw dwojga uczniów zdążających do Emmaus. Nastroje podróżników nie są zbyt wesołe. Został zamordowany ich Mistrz. I oto znaleźli się w przysłowiowej kropce. Stracili nadzieję na wygraną przy Nauczycielu („A myśmy się spodziewali!”). Postawili na Niego wszystko, a On został bestialsko ukrzyżowany. Nie mają dokąd pójść (miasto Emmaus w rzeczywistości nie istnieje - idą do nikąd!), gdzie się podziać. Brak perspektyw na przyszłość, pomysłów na życie. Poza tym wisi nad nimi groźba takiej samej śmierci, jaką zginął Mistrz. Dyskutują o tym, co zaszło. Są tak tym zaabsorbowani, że nie tylko nie poznają Jezusa, lecz nawet nie zauważyli, że ktoś z nimi idzie.

Jezus pierwszy wychodzi naprzeciw uczniom. Wchodzi w ich sytuację, empatycznie stawia pytania pozwalając by jeszcze raz weszli w siebie. Lecz tym razem On jest z nimi. Pomaga, cierpliwie tłumacząc. W taki sposób, że płoną ich serca. Co je zapaliło?... Żywe, przepowiadane Słowo.

Słowo prowadzi do poznania; objawienia Chrystusa. Łamanie chleba jest znakiem Jego żywej, miłosnej obecności. Takiej, która przemienia, bo potem wracają do wspólnoty jako świadkowie żywego Pana.

W niektórych sytuacjach czujemy się przegrani, opuszczeni, zrezygnowani. Abyśmy wtedy nie zaprzepaścili szansy spotkania przychodzącego Mesjasza. Może trzeba nam się złamać, by potem się wyprostować? A jeśli tak, to tylko z Nim i w Nim! Niech zostanie, czy to w czas poranka, czy kiedy słońce chyli się ku zachodowi.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Tajemniczy ogrodnik


       Maria natomiast stała przed grobowcem i płakała. Gdy płacząc nachyliła się do grobowca, zobaczyła dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego obok miejsca głowy, drugiego obok miejsca stóp. Odezwali się oni do niej: "Kobieto, dlaczego płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrali mojego Pana i nie wiem, gdzie Go złożyli". Po tych słowach odwróciła się i zobaczyła stojącego Jezusa, lecz nie poznała, że to jest Jezus. Jezus odezwał się do niej: "Kobieto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz?" Ponieważ wydawało się jej, że to jest ogrodnik, powiedziała Mu: "Panie, jeśli ty Go wyniosłeś, powiedz mi, gdzie Go złożyłeś, a ja Go wezmę". Jezus rzekł do niej: "Mario!" Ona odwróciła się i powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni" (to znaczy: "Nauczycielu!"). Jezus jej rzekł: "Nie dotykaj mnie, bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca. Idź do moich braci i powiedz im: "Wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego, do Boga mojego i Boga waszego"". Maria Magdalena poszła i oznajmiła uczniom: "Widziałam Pana i tak mi powiedział" (J 20,11-18)

 

Atmosfera żałoby, płaczu, smutku. Zupełnie normalna sytuacja po stracie kogoś bliskiego. Apostołowie Piotr i Jan powrócili do Jerozolimy. Przy grobowcu Jezusa została Maria. Jest sama, ze swoim ogromnym smutkiem. Opłakuje swojego Nauczyciela.

Kiedy nasze serce ogarnia ból, rozpacz a oczy zasłaniają łzy, trudno jest zobaczyć cokolwiek innego prócz tego własnego bólu. Podobnie Maria, poprzez łzy nie poznała nawet Jezusa. Tkwiła zamknięta w swoich uczuciach. One nie są złe. Lecz bezkrytyczne wejście w nie może zrodzić sytuację trudną do zniesienia.

Zadziwiające jest to pierwsze spotkanie Chrystusa po powstaniu z martwych. Jego dialog z Marią nie jest jakąś grą w chowanego, lecz ma doprowadzić do jej wyjścia poza obszar własnego smutku i wejścia w autentyczną wiarę w fakt zmartwychwstania. Ma zastanowić się nad sensem swojego bólu. Potem następuje osobiste, intymne objawienie Jezusa – zwraca się po imieniu do kobiety, a ona odpowiada czule: „Rabbuni!” (mój ukochany Nauczycielu!). Chce jeszcze bardziej poznać Jezusa, na nowo odkrytego, inaczej pojętego i doświadczonego niż wcześniej. Chce przekonać się, że faktycznie żyje, dotknąć Jego ciała (nie była pewna, czy widzi człowieka czy też ducha). Jezus prosi: „Nie dotykaj mnie”. Ma pozostać przede wszystkim w sferze wiary, która osadza się na fundamencie doświadczenia, ale zawsze przynosi ze sobą jakąś przestrzeń sekretu. Niemniej, spotkanie jest dla Marii niezaprzeczalnym dowodem, iż „widziała Pana”.

Taka postawa wyzwala radość, a ta z kolei chęć opowiedzenia faktu, podzielenia się radością z najbliższymi. Maria staje się pierwszym świadkiem zmartwychwstania Chrystusa. Według Jana, wieczorem tego samego dnia przybył do uczniów.

W kulturze judaizmu świadectwo kobiet nie było wiarygodne. Miało niewielką wartość. Jednak poruszająca i pełna wiary opowieść Marii musiała wywrzeć na apostołach wielkie wrażenie i szereg pytań o zaistniały fakt. Jezus (nawet po zmartwychwstaniu – zawsze ten sam: czasami przekorny, odbiegający od utartych schematów) wybiera na pierwszego świadka zmartwychwstania właśnie kobietę, zrównując w ten sposób jej świadectwo ze świadectwem mężczyzn. Zmartwychwstania nie wymyślili więc uczniowie. Gdyby opowiadania ewangelistów były zmyślone, według ówczesnej kultury, w swoich tekstach nie powoływaliby kobiety na pierwszego świadka wskrzeszenia Jezusa.

Ewangelia nie jest naukową księgą, która ma udowadniać cokolwiek. To księga wiary, która przyjęta do serca potrafi zmieniać ludzkie życie. Opromieniać je blaskiem zmartwychwstania oraz prowadzić do spotkania z Tym, który pokonał śmierć.