poniedziałek, 20 czerwca 2011

Sąd, skąd i dokąd?



Jezus powiedział do swoich uczniów: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka», gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata" (Mt 7,1-5)


Niezwykle aktualne nauczenie. I uniwersalne, bo dotyczy każdego z nas. Oceny, osądy, opinie, komentarze odnośnie innych ludzi są znakiem, iż nie potrafimy kochać. Miłość nie ocenia. Wszelkie oceny innych są nasycone często zazdrością, zawiścią. Jednocześnie są powiedzeniem: ja nie jestem taki! Czyli: jestem lepszy, nie robię tak jak inni. Ale… czy rzeczywiście? Osądzając innych pokazuje się ogrom naszej pychy oraz hipokryzji; obłudy, niepsrawiedliwości. Niektórzy wskazując błędy innych, próbują jednocześnie ukryć swoje. Nie znając ludzkich serc, poddają je ocenie niesłusznej, dopisując swoje interpretacje do życia tych, co żyją obok.

Tutaj dokonuje się sąd nad nami samymi. Wytykając błędy innym (albo je sugerując) tracimy czas, który można poświęcić na pracę nad samym sobą. Nad usuwaniem belki z oka. Ona tam tkwi. Bo inaczej jasnym byłoby, że innego człowieka należy kochać a nie skazywać i skreślać w swoim sercu i wobec innych ludzi. Tylko braterska miłość potrafi przemieniać nas i potem poprzez nas to, co powinno być zmienione.


16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Najtrudniej być sędzią samego siebie. Lubimy siebie wybielić i usprawiedliwić. Obwiniamy z reguły same zdarzenia lub innych, ale nie nas samych. Gdy skaleczmy się w palec winę za to poniesie zbyt ostry nóż lub wiatr pędzący przez przestrzeń kuchenną ewentualnie, jeśli nie mamy innych wymówek stwierdzimy, że z to pewnością „efekt motyla”. A to są jedynie fraktale naszych wymówek. Błędem jest zabójczo kochać siebie, ale jeszcze gorzej siebie nienawidzić. Nie znając smaku miłości nie ma, bowiem możliwości obdarować tym uczuciem innych. Lubimy pławić się w osądach innych, lecz nie znosimy krytyki o nas samych. Uznajemy to za atak skierowany przez drugiego człowieka. Nie przyjmujemy prawdy o nas samych w sposób łagodny, ale swobodnie i bez ograniczeń oceniamy innych. Z moich belek można by śmiało i całą drabinę uskładać. Ale nie ludzie mi to uświadomili tylko Słowo. Tylko, co teraz? Przed Nim i przed sobą trudno mi dzisiaj powiedzieć, że to spowodował trzepot skrzydeł. Na nic się zda wyrysowanie atraktora moich wad z uzasadnieniem ich powstania. Muszę się z tym zmierzyć. Pytanie tylko jak? Czy dam radę? W pamięci wciąż tkwi inny fragment jakże tożsamy z dzisiejszym – Łukasz 6. 36- 38. Często do niego wracam. Czytam go inaczej…, Gdy przestawi się trochę zdania… powstaną pytania i odpowiedzi na nie. Czyli wiem już jak usunąć belki. Tylko czy dam radę? Czy zniosę to z pokorą? Czy uda mi się wytrwać? No właśnie… tego nie wiem. Wiele porażek. Wiele nieudanych prób. Wiele klęsk. Wiele niepowodzeń. Wciąż podchodzę pod to samo wzniesienie. Słowo dodaje mi otuchy… a kudłaty przylepia tabliczkę z nowym imieniem – Syzyf. Jak sobie poradzić? Nie wiem.
Dobrych poniedziałkowych wrażeń życzę wszystkim.
ks

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

Cóż... Tak mi przyszedł na myśl fragment 2 Tm 2,3-16.

"Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa! Nikt walczący po żołniersku nie wikła się w kłopoty około zdobycia utrzymania, żeby się spodobać temu, kto go zaciągnął. Również jeżeli ktoś staje do zapasów, otrzymuje wieniec tylko [wtedy], jeżeli walczył przepisowo. Rolnik pracujący w znoju pierwszy powinien korzystać z plonów. Rozważaj, co mówię, albowiem Pan da ci zrozumienie we wszystkim. Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, potomka Dawida! On według Ewangelii mojej powstał z martwych. Dla niej znoszę niedolę aż do więzów jak złoczyńca; ale słowo Boże nie uległo skrępowaniu. Dlatego znoszę wszystko przez wzgląd na wybranych, aby i oni dostąpili zbawienia w Chrystusie Jezusie razem z wieczną chwałą. Nauka to zasługująca na wiarę:
Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli,
wespół z Nim i żyć będziemy.
Jeśli trwamy w cierpliwości,
wespół z Nim też królować będziemy.
Jeśli się będziemy Go zapierali,
to i On nas się zaprze.
Jeśli my odmawiamy wierności,
On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego.
To wszystko przypominaj, dając świadectwo w obliczu Boga, byś nie walczył o same słowa, bo to się na nic nie przyda, [wyjdzie tylko] na zgubę słuchaczy. Dołóż starania, byś sam stanął przed Bogiem jako godny uznania pracownik, który nie przynosi wstydu, trzymając się prostej linii prawdy. Unikaj zaś światowej gadaniny; albowiem uprawiający ją coraz bardziej będą się zbliżać ku bezbożności..."


Mocne. Proste. I zawsze aktualna, jedyna droga. Nie pierwsi nią zdążamy.
Pięknego dnia dla wszystkich Was, drodzy moi wojownicy Słowa!

Marta pisze...

dzięki I wzajemnie :)

Anonimowy pisze...

mocne.
ks

Anonimowy pisze...

Na tyle mocne że aż w uszach brzmia nieslyszalne dzwieki piosenki " buty, buty, buty, stupot nog..."
ks

Zbigniew pisze...

Jeszcze do wczorajszych komentarzy!

Katarzyno, ja podjąłem temat postu jałmużny, i modlitwy bo Ty sama podważyłaś jakby ważność tych umartwień!!!
Ktoś Ci wskazał- Chyba Nika- na ważność postu jałmużny i modlitwy , aTy skomentowałaś, że to nie jest najważniejsze!
Prawie się nie różnimy w swoich rozważaniach, dlatego powiedziałem że wiele rzeczy jest ważnych i dla każdego co inengo, ale że trzeba się trzymać tego co Kościół uznał za ważne, a post jałmużne i modlitwę uważa za podstawowe umartwienia pozwalające kształtować nasz charakter!
Nie możesz zmieniać tego co Kośćiól Głosi w swej nauce i twierdzić że najważniejsza jest relacja jaką w ciągu dnia masz z Bogiem bo dojdziesz do błednych wniosków!!!!

Dziś np. niektórzy mówią, że ślub nie jest najważniejszy bo ważne jest jak tych dwoje ludzi żyje i to że się kochają i że żyją lepiej nawet od tych co ślub mają!

Więć ja mówię za Kośćiołem- Ślub jest bardzo ważny!!!!Jak potem żyjemy to jest inna sprawa do osobnej dyskusji!!!

Niektórzy próbują też mówić że nie ważne że niechodzą co niedziela do kościoła bo ważne że śa porzadnymi i życzliwymi ludzźmi!
Więc znowu powiem ! Bardzo ważne jest by co niedziela chodzić do Kościoła!!!

Tak samo jest z postem, modlitwą i jałmużna!
Mówienie że to nie jest najważniejsze, tylko Twoja relacja z Bogiem nosi w sobie to niebezpieczeństwo jak w tych powyżej prze zemnie podanych przykładach!
I oto mi chodziło!
Mówisz że mogę pościć i bić żone!!!
Może i tak być, ale ja się z tym nie zgodzę!!! Człowiek mający świadomość wagi postu i podejmujący ten wysiłek jest na tyle świadomy że wie, czuje to, duch mu to podpowiada, że Żony się nie bije!!!! Mąż i Żona to jedno ciało! A kto bije własne ciało???Hahaha

Zbigniew pisze...

Katarzyno! Na wstępie napisałaś najcelniejsze zdanie a ja bym się pokusił i powiedział że i odpowiedź!!!

,,Najtrudniej być sędzią samego siebie"

Oceniając i krytykując ludzi przecież nie jednokrotnie słusznie trzeba zadać sobie pytanie: ,, Ci ja bym zrobił w tej sytuacji!?"

I tak jak mówisz zaraz znajdujemy wszelkie usprawiedliwienia!!! Stosując tę metodę przez długi czas albo powiedzmy zawsze wobec bliźnich mamy z tego zysk!!!
Specjalnie mówię -zysk- bo mówiłem gdzieś o interesowności naszej wiary- lepiej będzie chyba powiedzieć o zyskowności naszej wiary!!
Zysk ten polega na tym,że stajemy się i łagodni wobec siebie, ale w poczuci miłośiernego spojrzenia na bliźniego!!!

Nie wiem czy powiedziałem jasno , to jeszcze raz!
Gdy jesteśmy surowi wobec bliźniego a miłosierni wobec siebie to mamy gdzieś tam w podświadomośći zgrzyt!!!że coś nie gra!

Gdy miłosiernie oceniamy bliżniego i też
wobec siebie jesteśmy miłosierni to tego zgrzytu nie ma! Jest jakby harmonia!To jest ten nasz zysk!

Wtedy na Twoje upadki , spojrzysz Katarzyno, innymi oczami i podchzenie pod szczyt nie będzie dla Ciebie syzyfową pracą a ciągłym powstawaniem z kolan tak jak Jezus na Drodze Krzyżowej!

Teraz przyszło mi do głowy, Katarzyno -może i specjalnie dla Ciebie podnosił się Jezus z tych kolan by Ci pokazać, że trzeba wstać iśc dalej a gdy upadniesz znowu wstać!

Anonimowy pisze...

@Zbigniew
Czasem odnoszę wrażenie, może mylne, że rozmawiamy na ten sam temat, mamy to samo zdanie a jednak nasze rozumowanie jakoś się mija. Nie podważam żadnych prawd kościoła. Uważam, że post/jałmużna są ważne. Ale żadną miarą nie zgodzę się, że są najważniejsze. Pościć można na wiele sposobów. Post to wcale nie jest jedynie zakaz jedzenia wyrobów mięsnych. Post w moim mniemaniu jest świadomym i celowym wyrzeczeniem. Bez kiełbaski się obejdę, ale nie pozwól mi zapalić lub napić się kawy. To dopiero jest wyzwanie. Postem może być również nie oglądanie telewizji. Mnie to akurat nie dotyczy… nie wiem nawet jak obsłużyć pilota…tyle kolorowych guzików. Ale zabierz mi moje urządzenie zwane telefonem, gdzie mam wszystko …było by ciężko. Przyznaję. I taki rodzaj postu jest dobry. Bo jest świadomy.
Nadal jednak uważam, że droga do wiary prowadzi poprzez Słowo, budowanie relacji z Nim w codziennych chwilach, podejmowaniu pewnych prób. W sumie owe próby mogą stanowić określony rodzaj „postu”. Ale nie mów mi proszę, że jak będę pościć, dawać jałmużnę i się modlić stanę się fest chrześcijaninem.
Podałeś przykłady trochę nieadekwatne do naszego tematu. Proszę, nie czuj do mnie urazy i nie gniewaj się. My nie roztrząsamy postaw katolików niepraktykujących tylko chrześcijan. A to jest zasadnicza różnica. Osobiście dla mnie osoba deklarująca się, jako wierzący niepraktykujący to agnostyk lub … też mocniej powiedziawszy … wegetarianin niepraktykujący, – czyli taki osobnik, co zwie siebie wegetarianinem i paraduje z kiełbasą w ręku.
Podkreślam, więc raz jeszcze. Nie neguje nakazów kościoła, ale uważam to, co napisałam wyżej. Zdanie swoje nadal podtrzymuję.
ks

Anonimowy pisze...

@ Zbigniew
A cóż to dokładnie znaczy być miłosiernym wobec siebie? Uważasz, że jak jesteś łagodny w stosunku do siebie to i do otoczenia? Faktycznie zgrzytu tu nie ma. Ząbki w kółeczkach się zazębiają. Tylko, że trudno równo odmierzyć miłosierdzie względem siebie i innych.
Nie wiem czy patrzę na siebie „sprawiedliwie” czy też nie. Bardzo trudno mi to ocenić. Pewnych rzeczy nie przeskoczę i nie przejdę też pod barierką. Skutkiem tego było podjęcie decyzji o zaniechaniu pewnych działań, które nie dość, że nie przynosiły oczekiwanych rezultatów to pogłębiały moją frustrację. Nie chcę nic na siłę i aż tak wbrew sobie robić, bo efekt jest opłakany. Człowiek pod wpływem ciągu niepowodzeń i rozczarowań względem siebie traci rozeznanie i przestaje siebie akceptować. Czy się poddałam? W pewnym sensie – tak. Trzymam się jedynie Słowa i rozmowy z Nim czekając, że może w końcu coś.. Kiedyś.. Drgnie. On upadł i wstał z kolan. Ja tak nie potrafię. Przykro mi.
Wydaje mi się, że kwestia mojego podejścia do wiary jest problemem. To zupełnie tak jak z zegarkiem. Czasem wystarczy nakręcić zegarek żeby znowu odmierzał nam czas. A ja zamiast nakręcenia… rozebrałam zegarek na części i nie potrafię go teraz złożyć. Wy nakręcacie swój zegar wiary a ja rozkręcam go na drobne części by zrozumieć mechanizm jego działania. U Was jest prostota a u mnie zawiłości i kręte sprężynki. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Pewne trudy i porażki spowodowały, że nie jestem w stanie zaakceptować ani siebie ani danej sytuacji. Nie obwiniam nikogo ani niczego. Wskazanie winnego na nic tu chyba się nie zda. Zresztą.. Jedynym winnym byłabym ja i mój sposób widzenia i postrzegania tego, co mnie otacza. Próbowałam siebie „zidentyfikować” i niestety wyszło mi, że wciąż jestem agnostykiem wierzącym w Niego.. Ale jeszcze nie Jemu. Powiem Ci Zbigniewie, że wcale nie jest łatwo usłyszeć taką diagnozę od samego siebie. Tyle, że przed Nim i przed sobą nie chce się oszukiwać i mamić. On wie.. I jeśli to w chwili obecnej akceptuje, to dobrze. Pocieszam się myślą, że On zna mnie naprawdę i pomoże mi dotoczyć kamień na górę tak by nie stoczył się on z łoskotem łamanych postanowień i zobowiązań.
ks

Zbigniew pisze...

Katarzyno dobry dałaś przykład z tym zegarkiem!
Ja mówiąc by być też miłosiernym wobec siebie miałem na myśli byś nie rozkręcała tego zegarka tylko nakręcała!!!!
A Ty go niestety rozkręcasz!!!A zegarek dobry ( sprawny)wystarczy nakręcić! Wygląda na to że Twój zegarek wiary masz rozkręcony i obawiam się bo nie jestem zegarmistrzem, że nie potrafię Ci pomóc!

W Takim razie Tobie jest potrzebny kierownik duchowy który pomoże Ci poskładać Twój zegartek!I to taki zegarmistrz który ciągle będzie kontrolował Twoje składanie zegarka by był na bieżąco w temacie!!!

Jeszcze tylko dodam że właśnie chodziło mi o to akceptowanie siebie by nie utracić rozeznania!

Zbigniew pisze...

Jeszcze do zdania: ,,Ale nie mów mi prosze, że jak będę pościć, dawać jałmużne i się modlić to stanę się fest chrześcijaninem"

Wiesz może jednak warto spróbować!!!

Wydaje mi się ( jestem pewny), że to przyniesie lepszy rezultat niż rozkręcanie zegarka!
I właściwie to to Ci chciałem wskazać!

Ty szukasz metod czy dróg a Kościół Ci je wskazuje!
Będziemy się spierać czy podważamy czy nie , czy są filarem najwazniejszym czy co inne jest wazne, a to nie oto chodzi!

Receptę masz trzeba ją tylko zastosować a nie twierdzić że to lekarstwo nie pomoże!Bo Twoje jest skuteczniejsze!
Potraktuj Kościół jak lekarza!

Zbigniew pisze...

Pytasz Katarzyno czy: ,, Uważasz że, jak jestem łagodny wobeć siebie to i wobec otoczenia i jak odmierzyć miłosierdzie wobec siebie i wobec innych!

Widzisz , pytasz mnie trochę jak chemika!
Ile czego ile gram ile mililitrów, ą ja sie tak na tym nie znam!

Znam natomiast zasady:- jak będę umiał spojrzeć łagodnie na czyjś występek to i wobeć siebie raczej też będę łagodny!

Jeśli natomiast będę surowy wobec bliźnich a łagodny wobec siebie to wiem że moja ocena będzie niesprawiedliwa bo miary są różne!

I jest wiele takich zasad które bez znajomości co i ile czego działają, a właściwie to jest jedna taka zasada, która działa bezwzględu na okoliczności:

,, Będziesz miłował Pana Boga, a bliźniego swego jak siebie samego"

Tu nie potrzeba wiedzieć co i czego więcej! To działa w każdych warunkach!!!

Anonimowy pisze...

@ Zbyszku
Ależ ja mam kierownika duchowego. Jest nim Słowo. Lepszego nie znajdę.

Przecież ja Zbyszku próbuje. Wykorzystuje elementy takie jak post czy modlitwę tudzież jałmużnę. Tylko uważam, że nie one są najważniejsze na mojej drodze. A czyż nie biorę sobie do serca rad kościoła? Przecież rozmawiam z Wami, rozważam Słowo, próbuję pokonać swój lęk i obawy. Staram się pokonać siebie. Czasem jednak zdarza się, że dostaję rady, którym nie jestem w stanie sprostać. Mimo podejmowanych określonych działań. Trudno mi złożyć mój zegarek wiary, ale się staram. Obecnie może w ograniczonym zakresie, ale z powodu klęsk osłabłam i boję się ryzykować by zbyt mocno się nie pogubić w zatraceniu samej siebie i w złości na siebie. Wiem, że On jest najlepszym lekarzem. Może czekam w poczekalni?
ks

Anonimowy pisze...

Nie chodzi mi o konkretną miarę, gram czy ile mililitrów. Chodzi mi o sprawiedliwość. Nie wiem czy potrafię łagodnie spoglądając na siebie taką samą miarę przyłożyć do innych. Raczej nie. Myślę, że łagodniej podeszłabym do siebie.
ks

brat_czeremcha pisze...

proszę o pamięć przed Panem o mnie, czeka mnie wyjątkowo trudny wieczór i dzień. nie poradzę sobie bez Chrystusa i bez Waszej modlitwy. do usłyszenia.

Anonimowy pisze...

Jasne Bracie Cz. wspomnę o Tobie w mojej dzisiejszej rozmowie z Nim. Nie martw się poradzisz sobie. Nie jesteś sam. On jest z Tobą a my wspieramy Cię jak możemy. Jeśli potrzebujesz innej pomocy to powiedz, może coś zaradzimy.
ks