sobota, 7 maja 2011

Pogodynka



Gdy nadszedł wieczór, Jego uczniowie zeszli nad jezioro. Weszli do łodzi i płynęli na drugą stronę jeziora, do Kafarnaum. Zrobiło się już ciemno, a Jezus jeszcze do nich nie dopłynął. Jezioro coraz bardziej się burzyło, bo wiał silny wiatr. Kiedy upłynęli około dwudziestu pięciu, może trzydziestu stadiów, zobaczyli, że Jezus idzie po jeziorze i że zbliża się do łodzi. Przerazili się. On odezwał się do nich: "To ja jestem, nie bójcie się" (J 6,16-20)


Uczniowie znali jezioro (część z nich była przecież miejscowymi rybakami), znali się na żeglowaniu po nim. Zawsze jednak mieli respekt przed rozszalałym żywiołem. Nie przerażała ich ciemność, wzburzone fale oraz silny wiatr. Natomiast… przerazili się kroczącego po wodzie Jezusa! Może tego, że ich Nauczyciela nie mogli pojąć? Może wielkości przynależnej tylko samemu Bogu? Był w nich strach.

Morze od zawsze – wg żydowskiego patrzenia – było symbolem złowrogich mechanizmów świata, miejscem zamieszkanym przez demony. Jezus krocząc po wodzie depcze potęgę szatana. Dokonuje swego rodzaju egzorcyzmu. Pokazuje, że jest Bogiem (nazywa siebie JA JESTEM, czyli imieniem Jahwe), który wypełnia misję przynoszenia pokoju do serca człowieka i do świata („nie bójcie się”).

Każdy ma jakieś swoje fobie. Mniejsze lub większe. Coś, czego się obawia; co napawa go strachem, co przeraża i czasami nie daje spać po nocach. Sprawiają one, iż człowiek żyje w strachu powodującym ciemne widzenie rzeczywistości, bo otaczająca rzeczywistość oglądana jest przez pryzmat danej fobii. Fobie zalewają nas jak wezbrana woda, burzą pokój; shalom.

I tylko Chrystus ma moc oddalić ten strach. By potem wyjść z Nim na przechadzkę wiary, radując się pokojem zakwitłym w naszym życiu. Chrystus zbliża się do łodzi naszego życia. Możemy sami szarpać się z jej sterem, albo też oddać go w ręce Tego, który doskonale wie, jak wyprowadzić łódź z burzy naszych wszelkich fobii ku słońcu.


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Zachwyciła mnie ta interpretacja dotycząca kroczącego Jezusa po wodzie ( w sensie swoistego egzorcyzmu). Ma to w sobie ogromną wymowę.
W psychice człowieka siedzą głęboko ukryte różnego rodzaju niepokoje czy też lęki. Niejednokrotnie sami je tworzymy i wyolbrzymiany kreując je nieustannie przez co świat przybiera zupełnie inny wyraz a rzeczywistość odbierana jest w naszych skrzywionych wizjach. Podjęcie walki z nimi wymaga wysiłku. Fobie mogą mieć różne podłoże. Często zdarza się, że obwiniamy siebie za coś co miało miejsce niesłusznie i trudno nam się z tym pogodzić. Tak rodzą się konflikty z otoczeniem a z czasem wręcz poczucie odrzucenia i brak samoakceptacji. Wewnętrzna burza nabiera rozmachu. Łatwo wówczas zachłystnąć się własną nienawiścią skierowaną także przeciwko sobie. Ratunkiem dla nas jest zawierzenie Bogu i oddanie Mu naszej wizji postrzegania rzeczywistości. Tylko On może nas uzdrowić i uleczyć. Nie oznacza to jednak wcale naszej bierności. My również musimy z tym na swój sposób walczyć. Jedynie razem możemy pokonać strach i wyprostować to …co jest wypaczone. Podjęcie walki z własną ułomnością i strachem jest trudne i wymaga sporo odwagi.
Dawno temu pewien profesor w odpowiedzi na mój list i pewne zmagania nie przynoszące rezultatu odpowiedział mi jednym zdaniem (przysłowiem) - 見怪不怪, 其|怪自敗 – co oznacza „spójrz bez strachu na to co budzi strach, a on (strach) sam odejdzie”. Dużo jest w tym słuszności i racji. Tylko spojrzenie w głąb siebie i dotarcie do korzeni naszych niepokojów i obaw może nas uleczyć. A tego dokonać możemy jedynie z Nim. Tylko On może uciszyć wzburzone fale naszej często złowrogiej wyobraźni i powstające w morzu wiry niepewności, trwogi czy strachu. Trzeba zaufać, zawierzyć i oddać Mu to co nas boli. Wtedy On nas uleczy.
ks

Marta pisze...

Strach paraliżuje i zabiera radość życia. Przerabiałam to niestety na sobie. Szarpiesz się z trudnościami codzienności, analizujesz błędy przeszłości i zwyczajnie tak nawet bezpodstawnie boisz się przyszłości. I zgadzam się z ks, że pięknie ksiądz zinterpretował kroczenie Jezusa po jeziorze. Tak On depcze potęgę szatana. Jeśli się tylko na to zgodzimy Jezus zdepcze i nasze lęki. A pokój serca jest najpiękniejszym darem Boga dla nas. Wokół wszystko toczy się zwyczajnym rytmem czyli raz jest lepiej, a raz gorzej (jak to życiu), ale Jezusowe "nie bójcie się" jest źródłem pokoju. Trzeba się temu jednak poddać i pozwolić Jezusowi sterować.
Jak wcześniej wspominałam byłam wczoraj w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Spojrzenie Jezusowi Miłosiernemu w oczy to cudowne źródło pokoju. Pamiętałam o modlitwie za nas wszystkich :)

@ks: to chińskie przysłowie jest bardzo prawdziwe i dziękuję Ci za przytoczenie go.

Trafiłam na fajna książkę niemieckiego mnicha benedyktyńskiego, którą polecam.
Anselm Grun OSB "By życie nie było smutne - cieszyć się każdą chwilą".

Miłego i radosnego :))

Anonimowy pisze...

Bardzo dziekujemy za modlitwe.Duzo racji w tym co piszesz. Trzeba Bogu zaufac.
O Eucharystii rownie pieknie napisal Anselm Grun. Jego ksiazki wiele tlumacza. Polecam również ksiazki Tomasa Halika.
ks

Marta pisze...

@ks
Póki Bogu nie zaufamy tak wgłębi serca to nic z tego nie będzie. Ustami powiedzieć Jezu ufam Tobie - proste, ale w sercu - bardzo trudno. Do tego ciągle dorastamy. Zaufanie Bogu to nie jest moment, to proces, który ciągle trwa.

Dzięki za namiary na Halika. Gruna trochę czytałam, chociaż tej co polecasz akurat nie (ale w takim razie przeczytam). A książka, o której wspomniałam to mój świeżutki wczorajszy nabytek i tak się dobrze czyta, że już ją przeczytałam (to tylko 140 str)
pozdrawiam:))

Anonimowy pisze...

@ Marta
Zgadza się. Zaufanie to również proces i to dość bolesny. Cóż zrobić gdy wargi zaciskają się w pięść, dusza krztusi się nienawiścią a serce zarosło egoizmem? Trudno wypowiedzieć te słowa a co dopiero wyznać je sercem. Pierwsze pęknięcie warg jest zwiastunem rozpoczęcia procesu. Gdy usłyszysz własne słowa wypowiedziane na głos to może i dusza z czasem załka. Ale to proces i trzeba mieć dużo cierpliwości do samego siebie przede wszystkim. Nic na siłę nie zrobisz ani nie przyspieszysz. Trzeba nam wytrwać w trwaniu. Uwierz mi… nawet powiedzieć te słowa jest czasem trudno.

„Eucharystia – przemiana i zjednoczenie” – taki jest tytuł książki A. Gruna.

Marta pisze...

@Ks
Dzięki za dokładny tytuł książki :)

Masz rację, że czasem słowami też trudno powiedzieć "Ufam Ci Boże". Póki wola Boża jest zgodna z naszą to zaufanie jakoś łatwiej wypowiedzieć. Schody zaczynają się wówczas, gdy te wole się nie są zbieżne. Ciężko wyzbyć się własnych wizji potrzeb i ich rozwiązań (przynajmniej ja tak mam). Mówiąc codziennie "Bądź wola Twoja" proszę Boga Ojca, aby nauczył mnie zaufania Mu.

Zbigniew pisze...

Do Anonimowa.
Piszesz - Gdy usłyszysz własne słowa wypowiedziane na głos...-masz racje! Wypowiedzenie pewnych słów na głos to jak przybicie pieczęci!To jak zatwierdzenie pewnych myśli!
Od tego momentu jakby dajemy Panu Bogu mandat do działania!
Sprawy potrafią odwrócić sie o 180 stopni