środa, 4 maja 2011

Światło miłości



Bo tak Bóg umiłował świat, że Syna jednorodzonego wydał, aby każdy wierzący w Niego nie zginął, lecz otrzymał życie wieczne. I nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził ten świat, lecz aby świat dzięki Niemu został zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega sądowi; a kto nie wierzy, już jest osądzony, bo nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego. A przedmiot sądu jest taki: światło przyszło na świat, a ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światło; bo ich uczynki były zepsute. Przecież kto źle postępuje, nienawidzi światła i nie idzie do światła, aby jego uczynki nie zostały potępione. A kto spełnia, co do prawdy należy, idzie do światła, by widoczne się stały jego uczynki, że w Bogu zostały dokonane" (J 3,16-21)


Wieść niesamowicie tchnąca nadzieją: Bóg tak miłuje, że nie wahał się poświęcić dla tej miłości swojego ukochanego, jedynego Syna. W miłość zawsze wpisane jest ryzyko.

Chrystus jest Światłością świata. Ewangelia zawsze jasno stawia sprawę: albo jesteś z Jezusem, albo przeciwko Niemu. Albo żyjesz zanurzony w Świetle dobra i miłości, albo przebywasz w ciemności zła i grzechu. Sąd przyniesiony przez Jezusa to sąd dokonywany przez nas samych; jest on konsekwencją naszych wolnych wyborów. Wolność jest trudnym darem. Jednakże mamy pomoc ze strony Boga, który nie chce potępiać, karać czy surowo sądzić, lecz zbawiać w ogromie swojej miłości. Bo sam jest Miłością, a w naturze miłości jest kochać. Zanurzeni w Bogu – Miłości, również my jesteśmy zobowiązani do wzajemnej miłości. Tylko szczerze i do końca kochając, przebywać możemy w Bożej światłości. Nie inaczej.


14 komentarzy:

Marta pisze...

No własnie nie można "trochę" wierzyć. Albo wierzysz, albo nie. Bóg stawia sprawę jasno. Jesteś albo zimny albo gorący. Letni wcześniej czy później raczej ostygnie niż się rozgrzeje. A miłość Boga do człowieka jest niesamowita :))

Tu_Małgosia pisze...

" Letni wcześniej czy później raczej ostygnie niż się rozgrzeje." Ładnie to napisałaś. Zgadzam się. :)

Anonimowy pisze...

To prawda… Ewangelia nie daje możliwości wyboru czegoś pośredniego. Wyraźnie nakazuje albo być po jednej albo po drugiej stronie . Człowiek jako istota z natury przekorna próbuje jednak po swojemu i w sposób wybiórczy traktować Boga. Stąd zamiast „gorącym” bywamy często „letnimi”…tak na pół gwizdka….a nie pełną parą. Zupełnie jakbyśmy się czegoś obawiali. A przecież Bóg nie kocha nas jedynie w chwilach wzniosłych. Kocha nas również gdy upadamy.
Wolność daje nam wybór, którego dokonujemy sami. To wielki dar ale i wielka odpowiedzialność zarazem. Od nas samych zależy czy pójdziemy w stronę światła czy pozostaniemy w ciemności. Ale co byśmy nie wybrali to i tak Bóg nie pozostawia nas samych, wciąż daje nam szansę i wciąż cierpliwie na nas czeka. Bo taka właśnie jest Miłość…cierpliwa i niezgłębiona. Nauczyć się prawdziwie kochać to duży trud i wysiłek, ale przecież inaczej nie poznamy ani Boga ani siebie.
ks

Tu_Małgosia pisze...

Wielkie wyrazy uznania dla Księdza za grafikę dodawaną do postów. Radość z ich oglądania jest równie wielka jak wartość samych postów. Pozdrawiam :))

Anonimowy pisze...

"Gorący" przekaże swoje ciepło innym...i wówczas nawet "zimny" się ogrzeje. Gdyby nie świadectwa innych trudno było by w ogóle uwierzyć w cokolwiek.
ks

Tu_Małgosia pisze...

To prawda, ale pod warunkiem, że "letni" będzie chciał się zbliżyć do "gorącego". ;)

Marta pisze...

@Małgosia
Grafika istotnie jest zawsze pięknie dobrana. Też to zauważyłam :))
Krzyż w naszych ludzkich rękach - Bóg oddaje się w nasze ręce. Jakby mówił: rób ze Mną co chcesz. Oddaje się tylko ten, który kocha. A On kocha :))
I cała nadzieja w tym, że gorący rozgrzeje letniego.
Miłego dnia :))

www.zgluszczyk.pl pisze...

Z tym rozgrzaniem mam wątpliwości! Raczej jeśli Ręka Boga Wszechmogącego nie dotknie niedowiarka to raczej jesteśmy bezradni wobec niewiary innych!!! W całym swoim życiu spotkałem tylko jednego człowieka który wiele rzeczy nie wiedział więc pytał i zadawał słuszne pytania! cała reszta ma ugruntowane poglądy i nie ma zamiaru od nich ustępować! Dyskutowanie znimi da mniej więcej tyle co dyskusja ze Świadkami Jehowy!!!lub rzucenie ziarna ślepej kurze!!!
Nawracanie świata należy zaczynać od samego siebie i nie oczekiwać za wiele!
Przykre musi być dla Kapłana kiedy mimo swojego trudu widzi marny efekt!
No cóż człowiek jest człowiekiem, gdyby było inaczej to dziś spacerowałby po Raju!
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

@www.zgluszczyk.pl
Osobiście wątpliwości co do rozgrzewania innych nie mam. Bóg obdarza człowieka łaską wiary, ale aby do tego dojrzeć i zrozumieć potrzebne jest świadectwo drugich osób. Świadectwo jak i pomoc innych osób. Można mieć ugruntowane poglądy i trzymać się ich kurczowo latami. Lecz pewnego dnia może coś pęknąć. Czy chciałam aby rozwaliła się moja własna „filozofia” życia? Absolutnie nie. Czy buntowałam się? Ależ oczywiście. Czy zadawałam pytania? Mnóstwo. Piszesz „Przykre musi być dla Kapłana kiedy mimo swojego trudu widzi marny efekt!” Sam kapłan nie wiele wskóra . Potrzebne jest przeniesienie wiary na grunt codzienności. Ale do tego potrzeba jakiegoś wsparcia i wzoru osoby podobnej do ciebie, borykającej się z codziennością na podobnej płaszczyźnie. No i nakierowania na Słowo (tu potrzebny jest kapłan) i otwarcia się na Nie.
Nie mam żalu ani pretensji do żadnego z księży spotkanych na mojej ścieżce, ale wiem też że wielu z nich w ogóle nie dotarło do mnie lub w ogóle się nie starało dotrzeć. Moje pytania traktowane raczej były jako prowokacja a ich odpowiedzi niejednokrotnie sięgały poziomem garaży podziemnych w supermarketach. Spotkać dobrego kapłana to też sztuka, ponieważ niezwykle trudna jest rozmowa sytego z głodnym.
Co do nawracania.... nawracamy się każdego dnia...trzeba mieć tylko tego świadomość. :)
Pozdrawiam
ks

Marta pisze...

@www.zgluszczyk.pl
Marne efekty pracy może mieć każdy niezależnie od włożonego trudu. Na siłę nikt nikogo nie zbawi i do Kościoła nie wciągnie. A ksiądz też człowiek i cudów nie zrobi jeśli ktoś nie chce słuchać. Dużą rolę mają tu do odegrania świeccy. I to nawet nie dosłownie mówiąc o Bogu, ale autentycznie żyjąc według zasad swojej wiary. Samo mówienie nie jest wiarygodne.

Anonimowy pisze...

U mnie drgnęło jak zobaczyłam osobę świecką żyjącą autentycznie Bogiem. Było i jest to dla tej osoby tak naturalne, że aż mnie zachwyciło ... i rozgrzało. Nie było wielkich rozpraw akademickich czy teologicznych...były przykłady z życia.. i to się liczy. Dużo pomogło mi Słowo. Tyle, że rozważanie Słowa powodowało masę dodatkowych pytań. Odpowiedzi na te pytanie znajduję w komentarzach księdza Tomasza ale również w świadectwie tej osoby.
Zresztą ta osoba jest również na tym blogu :)
ks

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

Kochani jesteście wszyscy w swoich rozważaniach, poszukiwaniach i trwaniu. Dziękuję dobremu Ojcu za każdego z was!

Marta pisze...

A my za Księdza :)

www.zgluszczyk.pl pisze...

Zgadzam się z moimi przedmówcami. Chodziło mi oto że jeżeli nasz dobry przykład życia nie pociągnie innych to próżne są nasze dyskusje przekonywania i tłumaczenia !!! Kiedyś wydawało mi śię że jak tak położe serce na dłoni przed bliźnim to On zobaczy moją szczerośc wobec niego i uwierzy w ewangelię! teraz tak nie wdaję się Tak w dyskusje! Pamiętam jak miałem żal ( żal to za dużo powiedziane)do moje Księdza, że mówi kazanie tak ogólnikowo, tak nie dotykające indywidualnie! Aż po pewnym czasie zrozumiałem to co On już dawno wiedział!
Mianowicie, jeżeli takie słowo nie dotrze do słuchającego to choćby Go i poterepał i tak to nic nie da!!!Słuchający musi otrzymać łaskę by zasłyszane słowo Go poruszyło!!! Dlatego powiedziałem , że mam wątpliwości, że tak ponawracamy , a Oni się nawrucą!
Mówiąc, że przykro musi być Kapłanowi gdy widzi marne skutki- nie mówiłem że Jego praca jest marna tylko,że to jest dodatkowa trudność z którą Kapłan musi się mierzyć by nie wątpić, by nanowo podejmować ten trud!!!
Pozdrawiam