poniedziałek, 9 maja 2011

Gdzie jesteś?!



Nazajutrz ludzie, którzy pozostali po tamtej stronie jeziora, zauważyli, że nie ma żadnej łodzi poza jedną i że Jezus nie wsiadł razem ze swoimi uczniami do łodzi, lecz że Jego uczniowie odpłynęli sami. Z Tyberiady przypłynęły inne łodzie do tego miejsca, gdzie jedli ów chleb po modlitwie dziękczynnej Pana. Gdy jednak ludzie zobaczyli, że Jezusa tam nie ma ani Jego uczniów, wsiedli do łodzi i popłynęli do Kafarnaum, by szukać Jezusa. Kiedy Go tam znaleźli, po drugiej stronie jeziora, zapytali Go: "Rabbi, kiedy tu przybyłeś?" Jezus odpowiadając rzekł im: "O tak, mówię wam: szukacie mnie nie dlatego, że zobaczyliście znaki, lecz że tymi chlebami najedliście się do syta. Zajmujcie się nie tym pokarmem, który marnieje, lecz pokarmem, który pozostaje na życie wieczne. Da go wam Syn Człowieczy, którego Ojciec, Bóg, oznaczył swoją pieczęcią". Odezwali się wtedy do Niego: "Co mamy czynić, aby spełniać dzieła Boże?" Jezus odpowiadając rzekł im: "Na tym polega dzieło Boże, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał" (J 6,22-29)


Jezus ucieka, czy bawi się z szukającymi Go ludźmi w chowanego? Może po prostu pragnie widzieć, że ludziom naprawdę zależy na Jego obecności. Wie, że wielu z nich chce Go widzieć tylko jako cudotwórcę spełniającego zachcianki ludzi. Ludzie często biegną w miejsca i do ludzi, od których czegoś oczekują. Albo są zwyczajnie żądni sensacji.

Chrystus demaskuje interesowność poszukiwań człowieka. By potem zaoferować im bezinteresowny, nieprzemijający dar życia. Pełnić dzieła Boże (czyli: wypełniać Jego wolę) można jedynie wierząc oraz opierając się na mocy Syna Bożego. Pokarmem dającej siłę wiary jest Słowo, pozwalające już tutaj kosztować wieczności. Ono wprowadza nas w inną rzeczywistość, jednocześnie pozwalając odnajdować się w tej ziemskiej. „Kiedy czytam Boskie Pismo, Bóg na nowo przechadza się po ziemskim Raju” (św. Ambroży, Epistola 49.3)

Również i my musimy stale weryfikować intencje naszych poszukiwań Chrystusa. Od tego zależy nasza wieczność.


41 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie zawsze znamy nasze prawdziwe intencje poszukiwań Boga i nie bardzo wiemy co nami kieruje. Najczystsza forma tychże „intencji” to chyba po prostu….kochać Go i tyle. Miłość jest bezinteresowna. Rzeczywistość jest jednak czasami inna i traktujemy Go jako czarodzieja od naszych zachcianek.
Kochać Go i wypełniać Jego wolę – ideał. Mieć w sobie Boga żywego… do tego należy dążyć choć to czasem trudne.
ks

Marta pisze...

Tak musimy zweryfikować nasze intencje poszukiwań Chrystusa. Do tego dochodzi się jednak stopniowo. Był taki okres w moim życiu, że modlitwie szukałam jedynie pokoju, który ona daje. Moja modlitwa to była głównie modlitwa prośby. To było tak jak ci ludzie z przytoczonego dzisiaj fragmentu Ewangelii. Masz rację ks, jeśli Boga pokochamy to i nasze intencje modlitwy się zmieniają. Pragnie się wówczas Boga uwielbiać, dziękować Mu i po prostu z Nim być. A modlitwa prośby? Najczęściej proszę dla kogoś. I co ciekawe. Moje potrzeby są takie jak kiedyś, ale jakoś wiem, że nie one tu są najważniejsze. "...chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj..." i On wie co nam potrzeba.

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

@ks: więc w dniu urodzin takiej autentycznej miłości do żywego Boga życzę:)

zbigniew pisze...

Marto,ze mną było jakby na odwrót. Przez całe lata modliłem się za innych i nawet nie zwróciłem na to uwagi, aż ktoś z rodziny zwrócił mi uwagę, że o swoje sprawy też trzeba wspomnieć! Więc od czasu do czasu coś ze swojego dokładam do modlitwy błagalnej!
Tak jak mówisz - Bóg wie co nam potrzeba!
Modlenie śię za innych czyni nas wolnymi!!!
Pozdrawiam

Zbigniew pisze...

Podobają mi się słowa przytoczone przez Ks. Tomasza, słowa Św. Ambrożego- to szczera prawda!!! Można spacerować po raju razem z Panem Bogiem!

Kilka lat temu coś chciałem sobie przypomnieć z Biblii i nie byłem pewny czy dobrze mówię! Zdenerwowałem się sam na siębie i mówię: ,,To przecież już 4 razy czytałem Biblię i co, wciąż mi się tak myli???"Stoję i myślę nad tą moją pamięcią, co z nią jest - a tu odzywa się spiker z radia i mówi: ,, Biblię należy przeczytać 7 Razy!!!"
Pozdrawiam
Aha, powiedziałem to na głos- to ważne to jest ta pieczęc dająca mandat Panu Bogu!!!

Anonimowy pisze...

@ ksiądz Tomasz
Bardzo dziękuję za życzenia. Dzięki pewnej osobie odróżniam już Boga żywego od martwego.. Staram się wytrwać i odkryć Go w sobie...i pokochać... choć to uczucie do końca znane mi nie jest.
Dziękuję za wsparcie, cierpliwość i za "wsio" :)
ks

Marta pisze...

Zbyszek już parę razy przekonałam się, że jakieś słowa "do wszystkich" dla mnie były odpowiedzią na dręczące mnie pytanie. O sobie w modlitwie tez nie zapominam, ale pojawili się też inni :)
Miłego i owocnego dzisiejszego spacerowania po raju razem z Panem Bogiem dla wszystkich :))

Anonimowy pisze...

@ Zbigniew
To prawda... powiedzieć na głos... to jest pierwszy duży krok i jak mówisz to swoista pieczęć. Mi się jeszcze nie udało. Co do modlitwy... to jeszcze jestem na etapie toczenia sporów i rozmów... prosić jest równie trudno jak i przepraszać. Choć to drugie jest "łatwiejsze"...nie wiem czemu. Owszem czasem modlę się za innych...znaczy próbuję.
ks

Marta pisze...

@ ks
żeby prosić trzeba uznać swoją zależność i niesamowystarczalność i dlatego to takie trudne.

Dołączam się do życzeń urodzinowych. Życzę Ci doświadczenia bliskości Boga na codzień :)

Tu_Małgosia pisze...

ks,
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. :))

Muszę przyznać, że ja też z reguły modlę się za innych. Za siebie tylko w wyjątkowych, absolutnie trudnych momentach. Jakoś mi się zawsze wydawało, ze sama to sobie dam radę przy (przepraszam za słowo) standardowej , czyli codziennej opiece Boga, a o szczególną pomoc to trzeba za innych, bo może sami sobie nie dadzą rady, albo ich sytuacja jest poważniejsza. Chyba tak po trosze uczę tego swoje dziecko, powtarzając , że zawsze ktoś ma gorzej, ciężej. Trzeba się cieszyć z tego , co się ma i za to dziękować, bo innym i tego brakuje.
Pozdrawiam poniedziałkowo. :)

Anonimowy pisze...

Dziękuję bardzo wszystkim za życzenia.

Bardzo cenne są Wasze wskazówki. Tak..aby prosić to trzeba uznać, że tego potrzebujemy czyli sami nic nie zdziałamy. Łatwe to nie jest szczególnie dla ludzi tzw. "niezależnych".

Dobrze Małgosiu piszesz..trzeba cieszyć się z tego co się ma. Często jednak wartość tego poznajemy gdy to...stracimy.
ks

Marta pisze...

@ks
Masz rację jest to szczególnie trudne dla ludzi niezależnych. Zawsze wydawało mi się, że mam na wszystko wpływ i niczego nie potrzebuję. Kiedy dzieci wchodziły w dorosłość i zaczęły pojawiać się problemy, na które tak na prawdę nie mam wpływu musiałam weryfikować swoje spojrzenie na życie. Życie uczy pokory.
Teraz cieszę się tym co mam. Nie narzekam, bo podobnie jak Małgosia uważam,że Bóg daje mi na codzień tyle, że jestem po prostu szczęśliwa.

Anonimowy pisze...

@ Marta
Czasem Bóg daje nam więcej, lecz nie zawsze to dostrzegamy:)
Życie uczy pokory ale i dzieci własne również.
Niezależność ma swoje plusy, ale jednocześnie blokuje prawdziwy i szczery dialog z Bogiem. Niezależnym trudno prosić, uznać wolę Bożą i się jej poddać. Wydaje mi się, że w tej sferze niezależność jest mocno związana z egotyzmem, czyli ze zbyt dużą wiarą we własne możliwości. Zbyt duże poczucie własnej wartości w wymiarze niezależności hamuje dobre relacje z drugim człowiekiem i Bogiem. A przecież w kontekście chrześcijaństwa istotne miejsce zajmuje właśnie wspólnota i Bóg który jest ponad wszystkim. Paradoksalnie samemu walczyć z tym się nie da. Trudność polega nie tylko na zrozumieniu tego faktu ale również na zmianie swojej postawy i w końcowym efekcie uznaniu Prawdy...czego wszystkim "niezależnym" życzę.
ks

Marta pisze...

"Niezależnym trudno prosić, uznać wolę Bożą i się jej poddać" - pięknie to ujęłaś. To jest prawda, do której niezależni długo dorastają. Szczerze to pokory musiałam nauczyć się przy własnych dzieciach. I to nie tak, że sprawiają jakieś szczególne kłopoty. Nie. One po prostu wymknęły się spod mojej kontroli i tym nie mogłam się pogodzić. Kiedy "odpuściłam" i dotarło do mnie, że to ich życie i za nich go nie przeżyję zaczęłam się modlić do Ducha Świętego, aby pomagał im podejmować mądre decyzje. Tylko tyle i aż tyle.

Tu_Małgosia pisze...

W jakim znaczeniu używacie słowa "niezależni"?

Marta pisze...

W moim przypadku niezależny oznacza, że decyduję o wszystkim, nikogo się nie radzę, a nawet jak zapytam o zdanie (człowieka, no bo Pana Boga to i tak bez sensu) i tak zrobię po swojemu. Wszystko układa się po mojej myśli. Jestem zdrowa ja i najbliżsi, mam pracę, która mnie cieszy i daje poczucie stabilizacji. Modlę się, no bo tak na wszelki wypadek, ale tak na prawdę to nie czuję takiej potrzeby. Poradzę sobie sama. Wszytko ode mnie zależy.
I kiedy pojawiają się życiowe schody taki niezależny się najczęściej załamuje.

Anonimowy pisze...

U mnie "niezależny" to osoba,która nie może pozwolić sobie na luksus bycia zależnym od innych. Zarówno w sferze finansowej czy innej. Dla mnie to swoisty rodzaj "samotności" czy wręcz "izolacji". Sama podejmuję decyzje i sama za nie odpowiadam. Sama decyduję o sobie i sama zawsze muszę sobie poradzić nie mogąc liczyć na czyjąś pomoc. To również pewien rodzaj dumy. Do wszystkiego dochodzę sama nie prosząc nikogo o nic. Nie potrafię zaufać w pełni nikomu ani niczemu. Tego niestety nauczyło mnie życie, które potoczyło się tak a nie inaczej.
Niezależność jest także pseudo wolnością. Fakt... nikogo nie pytam o zdanie czy mogę gdzieś wyjechać, coś zrobić czy kupić taką to a taką książkę. Decyzję muszę podjąć sama mimo, że mam rodzinę (mąż i jedno dziecko).
Ale i odpowiedzialność spoczywa na mnie. Nie zawsze wiem czy moje decyzje są dobre i właściwe ale nie "zniżę" się do tego by kogoś poprosić o pomoc.
Sytuacja zmieniła się w momencie powolnej i mozolnej drogi od agnostycyzmu do chrześcijaństwa.
Wtedy ... w sumie pierwszy raz musiałam poprosić kogoś o pomoc. Owszem za pierwszym razem dostałam mocno w .... co potwierdziło mnie jedynie, że nie warto ludziom ufać. Oczywiście w społeczeństwie funkcjonuje nazwijmy to normalnie..
Musiało minąć trochę czasu zanim po raz drugi zwróciłam się o pomoc i o wyjaśnienie pewnych spraw związanych z wiarą. Poszło już zdecydowanie lepiej. Teraz uczę się prosić i przepraszać. Ale to łatwe nie jest. Osobiście wolę się "sparzyć" niż spytać kogoś czy to gorące.
To dla mnie oznacza "niezależny".
Niezależna - czyli ...sama, dumna, uparta i nie ufająca nikomu. Nie mówiąc..o miłości.
ks

Tu_Małgosia pisze...

Dla mnie to nie takie proste. Całe życie zastanawiam się, gdzie złoty środek? Gdzie przebiegają granice między niezależnością i dumą, bo przecież (w moim odczuciu) bycie niezależną to coś pozytywnego. Przecież łatwo brać od innych, trudniej samej brać odpowiedzialność za swoje czyny. Słuchanie rad... Ostatnio zaprzyjaźniona ze mną osoba żaliła się, że wszyscy dookoła udzielają rad (często sprzecznych ze sobą lub kuriozalnych wręcz) jej bratu, choremu na nowotwór, a on chciałby wszystkiego próbować, każdego słuchać.... Często łatwo radzić, a trudniej ponosić samodzielnie odpowiedzialność za radę, której się udziela....Tak bym mogła ciągnąć. Chyba nie tak prosto ustalić, co jest dobrego w samodzielności a co złego. A wiary chyba bym sama z tym nie łączyła. Sama jestem osobą niezależną w sensie, że sama się utrzymuję, pracuję na swój koszt, wiele razy bywało ciężko, ale zawsze tak czy inaczej starałam się sobie sama dawać radę. No chyba, że nie znajdowałam wyjścia. Lecenie z prośbą póki nie zrobiłam wszystkiego, co sama mogłam, byłoby dla mnie pójściem na łatwiznę, wygodnictwem, żerowaniem na innych. Natomiast w kwestii relacji z Panem Bogiem nie bardzo widziałam przełożenie swego postępowania. Wszak przed Panem Bogiem nic się nie ukryje, prawda? Po co "ściemniać"? Po co się krygować na kogoś innego niż jesteśmy, skoro Boga nie okłamiemy? Nie ma takiej opcji i już.

Tu_Małgosia pisze...

Mam nadzieję, ze zrozumiałyście mnie , o co mi chodzi. Gdy ktoś naprawdę wierzy w Pana Boga, to stoi przed Nim nagi i wie o tym. Ograniczanie swej niezależności to zrzucanie odpowiedzialności za nas na innych, a to jest moim zdaniem nie bardzo w porządku. Jakby to są dwa różne wymiary życia. No, chyba, że ktoś jest słabej wiary i nie wierzy, że Pan Bóg mu pomoże, ale równie dobrze może tak postępować osoba wręcz chronicznie uzalezniona od innych osób, prawda?

Anonimowy pisze...

hmmm... no właśnie. Takim osobom trudno poprosić o pomoc człowieka.. a co dopiero Boga.
Trudno zaakceptować, że sama sobie nie poradzę i potrzebuję pomocy.
Dla mnie "zaufanie" wcale nie jest jednoznaczne i takie proste. Mało tego.. zaufanie jest w pewien sposób zgubne i jest dla mnie wciąż iluzją.
Pewien ksiądz u którego byłam na rozmowie powiedział mi piękne zdanie "Oddaj Chrystusowi swoją przeszłość, zaufaj". I co gorsza ja się z tym całkowicie zgadzam. Brzmi to rozsądnie...powiedziałabym. Tylko, że ja nie rozumiem co to znaczy.."oddać przeszłość", co to znaczy "zaufaj". Nie rozumiem i nie potrafię. A najgorsze jest to, że drugi raz tej osoby nie poproszę o wytłumaczenie. Jako właśnie ta "niezależna" sięgnę po książki, wysłucham rekolekcji, sama poszukam drogi. Przy okazji zabłądzę i dostanę w dziub ....ale nie poproszę drugi raz o pomoc.
Może niezależność jest infekcją chorej dumy ??? Nie wiem.
Dzisiaj już umiem prosić i pytać. Może i koszmarnie mi to wychodzi. Ale trafiłam na osobę bardzo cierpliwą i wyrozumiałą. Ta osoba - Ania - poświęca mi bardzo dużo czasu... co jest w pewien sposób dla mnie "krępujące", ale również pomaga mi przełamać bariery. Jest jedną z dwóch osób, którym jestem w stanie zaufać na swój sposób i ich słuchać tak by docierało do mnie to co mówią. Tylko te dwie osoby wiedzą o mnie tak dużo. Dużym sukcesem jest również możliwość pisania komentarzy tutaj...i zadawania pytań...z czym miałam początkowo trochę oporów. Dla niezależnego "nie" oznacza .."nie" na zawsze. Gdyby w pewnym momencie ksiądz Tomasz nie powiedział, że mi łba nie urwie (dosłownie chodziło bodajże o kamieniowanie :) ) za stawianie pytań... z pewnością żadnej kropki bym tu więcej nie postawiła. Niezależność i odbiór słowa "nie" oznacza równocześnie " nie pcham się tam gdzie mnie nie chcą" ..."nie to nie... poradzę sobie sama i kropka".
Generalnie.. głupia sprawa.. ot co.
ks

Anonimowy pisze...

@ Małgosia
Jak pisałam wcześniej niezależność ma również i swoje plusy. W dzisiejszych czasach to bardzo cenne nie być uzależnionym i zależnym od kogoś. Ale istnieją pewne granice... nazwijmy to zdrowego rozsądku.
U mnie owa "niezależność" ma bardzo szeroki zakres. Chyba zbyt szeroki. To właśnie chyba duma wewnętrzna nie pozwoli mi odkryć się przed kimś całkowicie z obawy przed zranieniem. Za dużo ciosów już dostałam odkrywając się przed ludźmi.
Tutaj na blogu poznaję smak ...mówienia prawdy o sobie samym patrząc przez pryzmat Słowa. Czasem to bolesne i czasem się na swój sposób boję.
Tak przed Bogiem nie ma tajemnic. Ale trzeba umieć mu to powiedzieć. Trzeba mu wskazać co cie boli i poprosić o uleczenie. On wie..ale ty sama musisz mu to powiedzieć. I tu leży u mnie problem. Nie umiem jeszcze zaufać mimo, że tego chcę.
ks

Zbigniew pisze...

Anonimowa pisze: ,,Niezależna czyli... sama,dumna ,uparta i nie ufająca nikomu "!

Dlatego ja pisząc o modlitwie za innych napisałem , że czyni ona nas wolnymi nie niezależnymi!!! Ta wolność pomaga nam zobaczyć potrzeby innych przed naszymi!!!

Ta niezależność o której pisze Anonimowa skłania się w stronę pychy! Nie ufaać nikomu to już jest poważny błąd wystawiający jakby naszej miłości do bliźniego nie najlepsze świadectwo( Anonimowa bez urazy ja tylko komentuje, a nie oceniam Ciebie)

Przeczytałem Wasze komentarze i pierwsza myśl która mi przyszła do głowy:,,Jedynym lekarstwem na to jest Biblia"
Kiedyś gdy nie mogłem się dogadać z ludźmi przyjmowałem podobną postawę jaką tu opisujecie!!!Brak zaufania, sam,duma trochę zawziętości itd, Kiedy zacząłem czytać Biblię to pojakimś czasie zauważyłem, że rozkochałem się w słowie Bożym ! W Bibli jest odpowiedź na każde nasze pytanie i na kazdą naszą wątpliwośc!
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

@ Zbigniew
Bez obawy. Słowa krytyki są potrzebne. Szczerość jest jak najbardziej wskazana i ma swoją wartość. Doceniam to a nie odbieram jako cios czy ocenianie mnie.
Zgadzam się, że to pewien rodzaj pychy. Egotyzm w czystej postaci z domieszką egoizmu. Taką prawdę o mnie powiedziało mi już Słowo.
Zbigniewie.. uwierz mi. Czasem naprawdę bardzo trudno zaufać. Zdaję sobie sprawę ze swojej ułomności i pracuję nad tym. Potrzebuję jednak trochę czasu. Nie zmienię się w ciągu doby. Owszem Słowo mi w tym pomaga...bo ukazuje szczerą prawdę o mnie. To akurat do mnie dociera :)
Dlatego też tak kurczowo się Słowa trzymam.
Staram się pracować nad sobą...choć wyniki mam chwilowo marne to się jeszcze nie poddaje :)
ks

Zbigniew pisze...

Jeszcze co do Biblii.
Biblia to nie jest lektura na jesienne czy zimowe wieczory! Nie jest też lekturą na sezon czy dwa! Biblia to lektura na całe życie!!!
Dla przykładu powiem - przez 40 lat zastanawiałem się nad przypowieścią - ,,O synu marnotrawnym" Wysłuchałem wszystkich możliwych tłumaczeń tej przypowieści!!! Chcę zaznaczyć, że żadnej nie odrzucałem , ale za każdym razem wydawało mi się, że coś tu nie gra w tej przypowieści!!!
W zeszxłym roku, a był to ROK KAPŁAŃSKI- słuchałem wykładu Doktora Nauk Teologicznych Ks. Kloca podczas Rekolekcji i nagle doznałem olśnienia!!!
Zostałem oświecony i znalazłem brakujący element w tej przypowieści!!! Po podstawieniu tego elementu już tylko widać Mądrość Bożą i Jego Świętość!!!!

Dzieciom mówię, że film KOD DAWINCI to pikuś przy tym co jest w Biblii!!!

Na czym polega to moje zrozumienie przypowieści o Synu marnotrawnym nie będę wyjaśniał by nie krórym nie burzyć misternie ułożonego patrzenia na sprawy Boże!!Skoro ja potrzebowałem na to 40 lat to może i innym tyle potrzeba!
Pozdrawiam

Tu_Małgosia pisze...

No tak, ale w którym momencie można śmiało prosić o pomoc nie czując , że zwalam swój problem na drugiego człowieka? że sama nie wykonałam wystarczającej pracy? Chodzi mi o moment. Czy gdy codziennie proszę w swej modlitwie ogólnie- Boże czuwaj nade mną gdy sobie będę rozwiązywać swoje problemy sama , ale i tak niech nie moja a Twoja wola ..., ale pomóż tej a tej osobie, to mylnie ufam w codzienną , normalną opiekę nade mną jako dzieckiem Bożym ?

Anonimowy pisze...

@ Małgosiu
Szczerze Ci powiem, że nie wiem. Ale chyba u Boga każdy moment jest dobry??? Wydaje mi się, że dobrze to interpretujesz.
Wydaje mi się, że jesteś osobą wrażliwą i boisz się zrzucić na innych odpowiedzialność. To dobra cecha. Wyważona "niezależność". Tak mi się zdaje bynajmniej.
ks

Zbigniew pisze...

Małgorzato. Z Panem Bogiem trzeba rozmawiać tak jak z prawdziwym przyacielem! Idziesz sobie polną drogą i opowiadasz Mu o problemie pytasz się Go jak by to nalęzało rozwiązać, co najpierw trzeba zrobić, czy nie zaszkodzi komuś i tak dalej!
Taka rozmowa nie jako przymusza Pana Boga do odpowiedzi!Hahaha. On poprostu nie ma wyjścia, bo jak ma komuś odmówić gdy ktoś pyta się go po przyjacielsku! Nie oczekuj tylko natychmiastowej odpowiedzi!!! Bo musiałby być to grom z jasnego nieba!!! I jedni mówiliby - zagrzmiało - a inni - nie to Bóg przemówił! Ty byłabyś wśród tych drugich! Czekaj cierpliwie napewno odpowie tylko miej zaufanie do tego co mówią ludzie lub co usłyszysz na kazaniu!!

Marta pisze...

A najwspanialsze jest to, że to Słowo na prawdę żyje :))
Wreszcie dotarło do mnie tak namacalnie, że Liturgia Słowa na Mszy świętej to słowa, które Bóg kieruje do mnie OSOBIŚCIE i każdego obok mnie.
Przed Bogiem nie ma tajemnic - to fakt. Ale jeśli są w naszym życiu są sprawy, o których z Bogiem nie chcemy mówić to jest jakby ta tajemnica. Jeśli dojdziemy do takiego etapu zaufania Bogu, że takich spraw nie ma, to ogarnie nas cudowne uczucie: nie mam przed Tobą żadnych tajemnic. Ty wiesz co kryje moje serce. Podobne uczucia ogarniają mnie przed spowiedzią. Kiedyś bardziej myślałam w kategoriach "rachunku" sumienia i zastanawiałam się jak coś powiedzieć, żeby nie powiedzieć za dużo. Dziś dzięki Bogu rozważam to w kategoriach miłości i szczerze mogę prosić Ducha Świętego o pomoc, bo chcę wypowiedzieć wszystko w absolutnej szczerości.

Zbigniew pisze...

O rozmawianiu z Panem Bogiem - posłużę się znowu przykładem z mojego życia!

Kilkanaście lat temu pojechałem z synem Simsonem do lasu zobaczyć czy są grzyby.
Pogoda była taka, że to był cud natury rodem z raju!!!Więcej rozmawiałem z Panem Bogiem niż zbierałem grzyby. Robiłem to w myślach bo syn chodził ze mną. Jadąc na grzyby nic sobie nie wzieliśmy do czego moglibyśmy je zbierać bo tak jak mówiłem jechaliśmy zobaczyć tylko czy są. Zdjąłem kapelusz i zaczelismy zbierać do kapelusza, alę szybko się napełnił. Mówię do syna :,, Wojtuś podjedź do babci i przywieź coś na te grzyby. Ty jedź a ja będę zbierał dalej" Chodzę szukam, kręcę się w koło a w miedzy czasię uwielbiam i wychwalam Pana Boga bo jak mówiłem pogoda chwytała za serce! czułe się jak w raju!
W pewnym momencie bo już od dłuższego czasu nie znałazłem ani jednego grzyba mówię na głos sam do siebie; ,, Co te grzyby pochowały się przedemną czy co?"
Alę zaraz wracam do modlitwy i wychwalam Pana Boga i wreszcie na głoś mówię: ,,Panie Boże ja tu tak chodzę sobie wychwalam Cię, a czy Ty wogóle mnie słyszysz???' I zamilkłem słuchając co Bóg powie! I mówię dalej: ,,Jeżeli mnie słyszysz to daj niech teraz znajdę 2 grzyby!" rownocześnie wiem że obszedłem wszystko w koło i nic już nie ma!!! Robię pół obrotu a za mna na czystej murawie stoją dwa dorodne grzyby! tak dorodne,że niemożliwością było ich nie znaleźc!!! Stanąłem jak
wryty!!! Nie wiem jak wyglądałem, ąle w tym momencie nadjechał syn i już z odległości około 30 metrów woła: ,, Co tak stoisz jak wryty!!!

Moi mili. Ja wiem, że ktoś znajdzie wytłumaczenie tego w sposób racjonalny!
Dla mnie to jednak była odpowiedź Pana Boga na zadane pytanie!!!
Pozdrawiam

Zbigniew pisze...

Na koniec jeszcze o odpowiedziach Pana Boga.
Ja osobiście najwięcej odpowiedzi uzyskuję podczas Mszy Świętej w zwykly dzień!
Zastanawiałwm sie dlaczego to tak jest!aż pewnego razu oglądałem jakiś film gdzie Król przyjmował oficjalną delegację na uroczystym obiedzie i zrozumiałem!!!
Otóż Niedziela to taki uroczysty obiad! Król siedzi na tronie trzyma berło i inne insygnia władzy, wszystko dzieje się oficjalnie i według ceremoniału przewidzianego dla takich uroczystości i nikt nie odważa się zakłucać przebiegu tej uroczystości!!!

W zwykły dzięń na obiedzie u Króla jest luźna atmosfera, wszyscy żartują Król nie jest spięty, chętnie udziela swoim poddanym dobrych rad, rozdaje podarunki jednym słowem jest fajna atmosfera!!!
Czy nie lepiej chodzić do Króla z prośbami w zwykły dzień???
Pozdrawiam

Marta pisze...

@Zbyszek
Uwielbiam chodzić na Mszę świętą w tygodniu. Super o opisałeś. Tak to właśnie odbieram. Lubię zostać chwilę po Mszy, kiedy zapada absolutna cisza. Sam na sam porozmawiać z Bogiem, który za chwilę pójdzie w moim sercu ze mną do pracy. Niedziela też dla mnie jest taka "napuszona".
I masz rację, Bóg potrafi dawać często zabawne odpowiedzi na nasze pytania. Ktoś kto nie lubi "rozmów" z Panem Bogiem tego nie zrozumie :)
Pozdrawiam :))

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

Z tymi grzybami fajnie;) Zastanawiam się tylko (co odnieść można do wszelkich zdarzeń dla nas cudownych), czy to grzyby cudownie nagle wyrosły, czy po prostu Pan wyostrzył Twój wzrok na tyle, by je zobaczyć? Myślę, że przechodzimy obojętnie obok tylu cudów codziennie, że z tym wzrokiem mamy faktycznie coś nie tak... Słowo, Eucharystia, sakramenty, inny człowiek uwrażliwiają nasze oczy na widzenie pozornie niedostrzegalnego. Zobaczyć to, odkryć piękno w małych rzeczach, jest wielkim cudem. I te momenty postrzegania małego - wielkiego piękna wokół nas, jest ogromnym cudem, dającym wielką radość.
Ot, taka refleksja mi przyszła... Dzięki za ubogacające dyskusje. One wskazują, że Słowo jest naprawdę żywe! I dzięki za to Ojcu. Niech Pan Was błogosławi!

Zbigniew pisze...

Hahaha Księże Tomaszu! czy to ma znaczenie czy grzyby wyrosły czy Pan Bóg wyostrzył mi wzrok?!
Sam Ksiądz przyzna, że wyraziste są cuda gdy Jezus przywraca wzrok!!!I ile w tym symboliki, że można by napisać rozprawę naukową!
Dziękuję za Kapłańskie błogosławieństwo.

Marta pisze...

Ja też dziękuję za błogosławieństwo :)
A z tym wyostrzaniem wzroku na cuda codzienności dające radość to prawda :))

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

haha, pozostaje jeszcze problem trwałości cudu. Czy to jednorazowy? No, znam przypadki cudów widzenia różnych nowych rzeczy po zjedzeniu grzybków;) Znaczenia nie ma, Zbigniewie. Po prostu podzieliłem się myślą, na przykładzie, może nieco z humorem, ale o sprawie istotnej moim zdaniem:))) Błogosławieństwo przekazuję od Jedynego Kapłana - Żertwy, jam tylko ten, który je przekazuje nieudolnie. Błogosławienie innych jest piękne! Dobrej nocy.

Anonimowy pisze...

Ale tu się dzisiaj dzieje! Cały dzień miałam przepełniony pracą i dopiero teraz z zainteresowaniem czytam.

Kochana ks! Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin!
"Oddaj Chrystusowi swoją przeszłość, zaufaj" - mnie to się kojarzy z dzisiejszą rozmową na blogu właśnie. Znaczy to między innymi "uczyń się zależną od Jezusa. Uznaj, że Twoja przeszłość była również od Niego zależna. Zaufaj czyli powierz się w Jego ręce, oddaj Mu swoje życie. Bo Jezus jest Panem mojego życia. "Oddaj Chrystusowi swoją przeszłość" to również dla mnie znaczy, że mogę wrócić do pewnych wydarzeń mojego życia, ale już nie sama tylko z Jezusem, mogę zaprosić Go do tych wydarzeń, dzięki temu On może je dotknąć, uzdrowić, przemienić.

Potrzebujemy Jezusa, Jego uzdrowienia, dotknięcia. Ale ważne, tak jak napisaliście, żebyśmy szukali Jezusa dla Niego samego, z Miłości, a nie dla Jego darów.

X.Tomaszu, błogosław nas jak najczęściej!!!

Ania

Anonimowy pisze...

@ Ania
Kochana Aniu... gdybyż to było tak proste dawno bym to uczyniła.
Bardzo dziękuję za życzenia :)
Ja wiem, że Go potrzebuję i że tylko On może mnie uleczyć. To już wiem :)
ks

Tu_Małgosia pisze...

Zbigniewie, cudna ta historia z grzybami! Podoba mi się twój tok myślenia (uwaga ogólna, nie "grzybiarska"). Bardzo optymistyczny. Tak trzymać. :)))

ks,
moje życie tak się ułożyło , że samodzielna musiałam być od najmłodszego. Np. tydzień przed pójściem do szkoły zmieniłam miejsce zamieszkania o 400 km.- nowi ludzie, zamiast domu z ogródkiem starannie ogrodzonego blokowisko w stadium budowy (nie odróżniałam bloków i chodników czy ulic, bo dla mnie były identyczne), zamiast spokojnej, cichej okolicy- gwar, ruch, samochody, sami nieznajomi dookoła. Pierwszy dzień w szkole (mam na myśli pierwsze lekcje) , tata mnie zaprowadza do szkoły, ale nikt po mnie już nie przychodzi. Mama zajęta młodszą siostrą się zagapiła . To było ponad 30 lat temu, a ja wciąż pamiętam swój strach. Jednak dałam sobie radę. W tłumie zauważyłam panią, która mieszkała w sąsiednim bloku i za nią poszłam. Gdy mama zobaczyła, że trafiłam, bardzo się ucieszyła i oznajmiła, że teraz będę już sama chodzić. Czy takie dziecko nie mówi dorosłemu, ze przecież nie pamięta dokładnie drogi z dumy? Nie, nie mówi, bo przecież dorosły ma rację (tak było w czasach mojej młodości, hehe). Ale się nie zgubiłam! Takich historii z dzieciństwa mam wiele i pewnie ta niezależność mi została do teraz. A myślenie o innych i bezinteresowne pomaganie to coś , co wyniosłam z domu rodzinnego, nauczona przykładem moich rodziców czy "dziadków".Do tej pory pamiętam żal , jaki czułam, gdy moja mama oddała moją bluzkę "apelową" dziecku sąsiadki. Tam była sześcioosobowa gromada i ta bluzka dla najstarszej córki to było coś bardzo ważnego, a ja- dzieciak, mający kilka bluzek nagle poczułam wielką miłość do tej jednej, której przestałam być właścicielką. Po latach sama rozdaję. :)

Anonimowy pisze...

@ Małgosiu
Rozumiem Cię doskonale. U mnie samodzielność rozpoczęła się dość wcześnie, nieoczekiwanie i gwałtownie. Samodzielność połączona bardzo ściśle z samotnością i wrogim światem. Nie mam problemu z rozdawaniem. Gorzej w drugą stronę. Dla mnie samodzielność i niezależność są jakby gwarancją bezpieczeństwa stąd zapewne może wypływać obawa przed zaufaniem do drugiej osoby.
Ale pracuję nad tym :)
ks

Zbigniew pisze...

Księże Tomaszu! Proszę nie cedowć swojego błogosławieństwa na Jedynego Kapłana!- ja to rozumię!
Ale wiem też, że Matka Boska klękała przed Apostołami czyli pierwszymi Kapłanami i całowała ich po rękach!!! Dopiero na Ich usilną prośbę by tego nie czyniła, podporządkowała się ich prośbie!!!
O czym to świadczy??? A o tym jak wielka jest godność Kapłana!!! Ona najlepiej wiedziała jakie skarby ręce Kapłanów są wstanie nam dać!!!!

Proszę zatem nie umniejszać tego co Chrystus włożył w ręce Kapłanów!!!

Stary testament mówi:( z głowy),, Będziecie uważać Kapłanów za Świętych, bo Ja Jestem Święty!Oni za was będą składać dla mnie ofiary"!

Zbigniew pisze...

Małgorzato podbudowałaś mnie swoją opinią!
Takich opowiadań ( wszystkie prawdziwe) mam około 100,ale wstawiłem na stronę tylko dwa i tak się jakoś ociągam sam nie wiem dlaczego! Może czekam na jakiś impuls!Może to właśnie ten Twój!!!Dziękuję i pozdrawiam.
Muszę się wziąć za jakąs robotę hahaha