środa, 27 kwietnia 2011

Donikąd



Tego samego dnia dwóch z nich szło do wsi zwanej Emaus, odległej od Jeruzalem sześćdziesiąt stadiów. Rozmawiali sobie o tym wszystkim, co się wydarzyło. W czasie ich rozmowy i rozważań sam Jezus przybliżył się i zaczął iść z nimi. Lecz ich oczy tak były zajęte, że Go nie poznali. Zapytał ich: "Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą idąc?" Przystanęli smutni. Jeden z nich, imieniem Kleofas, odezwał się do Niego: "Chyba tylko ty jeden mieszkasz w Jeruzalem i nie wiesz, co się w tych dniach tam wydarzyło!" Zapytał ich: "Co takiego?" Powiedzieli Mu: "Chodzi o Jezusa z Nazaretu. To był Prorok, Człowiek możny w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu. I jakże możliwe, że nasi arcykapłani i starsi wydali Go na wyrok śmierci i ukrzyżowali Go! A myśmy się spodziewali, że On będzie tym, który wyzwoli Izraela. A tymczasem po tym wszystkim już trzeci dzień mija, jak to się stało. Ale niektóre z naszych kobiet zadziwiły nas, bo wcześnie rano były przy grobowcu i nie znalazły Jego ciała. Przyszły i powiedziały, że nawet aniołów widziały, którzy mówią, że On żyje. Poszli wtedy niektórzy z naszych do grobowca i zastali wszystko tak, jak powiedziały te kobiety. Jego nie zobaczyli". Wtedy On odezwał się do nich: "O, bezmyślni i tak tępego serca, że nie wierzycie w to wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż nie trzeba było, aby Mesjasz doznał tego wszystkiego i aby wszedł do swojej chwały?" I wyłożył im dotyczące Go we wszystkich Pismach [słowa], zaczynając od Mojżesza i wszystkich proroków. Tak doszli do wsi, do której zmierzali. Wtedy On zaczął udawać, że chce iść dalej. Oni jednak nakłonili Go, mówiąc: "Zostań z nami, bo wieczór blisko, dzień już się przechylił". Wszedł zatem, aby z nimi zostać. Kiedy z nimi zasiadł do stołu, wziął chleb, pobłogosławił, połamał i podał im. Wtedy ich oczy się otwarły i poznali Go. On jednak im zniknął. Wtedy mówił jeden do drugiego: "Czyż nasze serce nie płonęło w nas, gdy z nami rozmawiał w drodze i gdy wykładał nam Pisma?" I zaraz, tej samej godziny, wstali i wrócili do Jeruzalem. Tu zastali zgromadzonych Jedenastu i innych z nimi, którzy mówili, że Pan rzeczywiście zmartwychwstał i że pokazał się Szymonowi. Oni ze swojej strony opowiedzieli o wszystkim, co się wydarzyło w drodze i jak dał im się poznać przy łamaniu chleba (Łk 24,13-35)


Spotkanie w drodze. Dwoje zrezygnowanych uczniów idzie nie wiadomo dokąd. Przed siebie (wieś Emaus nie istniała, więc zdążają donikąd), pozbawieni wszelkiej nadziei z powodu faktu śmierci Mistrza, w którym złożyli swoje życie i przyszłość. Zaufali Mu, a On zawiódł. Uciekają więc przed swoimi wspomnieniami, chcą rozpocząć nowy rozdział życia i zapomnieć o tym, co było. Rozmawiają i dużo myślą o tym, co stało się z Jezusem. Czują się oszukani („a myśmy się spodziewali!”) Taka sytuacja może spotkać i nas. Mamy swoje wyobrażenia, układamy własne plany na życie i dyktujemy Bogu, jak i kiedy ma je zrealizować. A kiedy dzieje się inaczej (czasami wprost na przekór) – pojawia się wielki zawód oraz wyrzuty do Boga. Czasem bunt i zwątpienie.

Zadziwiająca miłość Ojca, który wychodzi w swoim Synu naprzeciw, cicho kroczy obok, jakby nieśmiało, próbując na nowo doprowadzić do poznania Go. Do ponownego powrotu do wiary i zaufania. Jak? Z pomocą żywego Słowa. Tak fascynującego dla tego, kto zaczyna słuchać, że nawet późna pora oraz zmęczenie nie mają znaczenia. Łamanie: Nieznajomy Słowem kruszy mury beznadziei. Budowanie: potem staje się Poznanym, podczas łamania chleba.

Uczniowie wracają do siebie, tj. odnajdują sens swojego życia. Stają się świadkami odrodzonego życia: tego Jezusowego, ale też i swojego. Wraz ze Zmartwychwstałym, i oni zmartwychwstali do nowej egzystencji.

Jakże ważne jest patrzeć tak, by nie przeoczyć przychodzącego Pana!


6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Łagodna tonacja Słowa przynosi lekkie ukojenie, nawet pomimo tego, że wstęp nie jest entuzjastyczny czy pozytywny. Zarysowują się w nim nasze własne ucieczki , zwątpienia i rozgoryczenia.
Duże wrażenie zrobiła na mnie scena podejścia Boga do wędrowców. Ot..tak zwyczajnie podszedł i włączył się do rozmowy. Nie naciskał lecz wysłuchał a później dał się poznać. Nie natarczywie lecz cicho, spokojnie i wyrozumiale. Tak zwyczajnie i prosto. Czyżby i nam to się zdarzało w życiu codziennym lecz tego nie dostrzegaliśmy?
ks

marta pisze...

W Bogu genialne jest własnie to, że cierpliwie czeka. Przechodziłam w swoim życiu bardzo trudny okres. Totalny bunt przeciw Bogu, który nie spełnił moich oczekiwań. W moim mniemaniu byłam bardzo wierząca i pewne rzeczy mi się "należały" od Boga. Niestety sprawy przybrały niekorzystny dla mnie obrót i nie potrafiłam się z tym uporać. Zaczęłam zmierzać donikąd. Mój problem zawsze polegał (i polega) na tym, że nie potrafiłam niczego robić połowicznie. Bóg nie spełnia moich oczekiwań to koniec z modlitwą, koniec z Kościołem. Był to bardzo trudny czas. Totalny bezsens życia. Poczucie oszukania, bunt i zwątpienie. Bóg jednak mnie nie pozostawił. Pewnego dnia tak bez powodu doszłam do wniosku: jeśli wyrzuciłam Boga, to szatan ma pole do popisu. I czemuż ja się dziwię? "Przypadkowo" trafiłam na Biblijne warsztaty antydepresyjne i to był strzał w dziesiątkę! Słowo Boże jest genialne! W dzisiejszej Ewangelii widzę siebie idącą do swojego Emaus i spotykającą Jezusa. Nachodzą mnie czasem wątpliwości innego rodzaju.Czy czasem nie "przeginam" w druga stronę. Jak coś robię to robię całym serce. Np autentycznie cieszę się Zmartwychwstaniem Jezusa i z radością i z potrzeby serca idę na Eucharystię, na której wiem, że będzie niewiele osób. I tu moja wątpliwość: może jestem dewotką? No, bo skoro po niedzielnych tłumach zostaje garstka. Może to wszystko jest zatem nierealne. Wie, że to co pisze jest głupie, ale czasem tak myślę.

Anonimowy pisze...

@ Marta
eee tam .. od razu dewotka. Cieszysz się ze spotkania z Nim i to jest super.
ks

TOMASZ J. CHLEBOWSKI pisze...

Dewocja w sumie nie jest niczym złym, jeżeli ma właściwy kształt. Zresztą, segregacja jest swojego rodzajem faszyzmu. Stosujemy ją wobec siebie samych często niesłusznie. Pozdrowienia paschalne!~

Anonimowy pisze...

PIERWSZE CZYTANIE: Czytanie z Dziejów Apostolskich. Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę.
Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy mu się powiedzieli: "Spójrz na nas". A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr powiedział: "Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!" I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga.

A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.

(Dz 3, 1-10)

Anonimowy pisze...

Jezus dał się poznać uczniom przy łamaniu chleba czyli podczas Eucharystii. Jak bardzo powinniśmy kochać Eucharystię!
Ania