piątek, 9 marca 2012

Porażka i sukces


Jezus powiedział im: "Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: "Ten właśnie kamień, którym budujący wzgardzili, stał się głowicą węgła? Od Pana on pochodzi i w naszych oczach jest godny podziwu". Dlatego oświadczam wam, że wam zostanie zabrane królestwo Boże, a dane będzie temu ludowi, który wydawać będzie jego owoce (Mt 21,42n)


To, co często wydaje nam się na przegranej pozycji, może stać się zalążkiem czegoś ważnego. Sytuacje z góry przez nas odsuwane i negatywnie oceniane, mogą stać się błogosławieństwem. Bo przecież On widzi szerzej i dalej, On wie lepiej, Jego myśli nie są myślami człowieka. Dla tego, kto prawdziwie żyje w Bogu, nawet najbardziej trudne doświadczenia życia stają się błogosławieństwem. Czymś, co pochodzi wprost od Pana i dlatego jest godne podziwu w oczach człowieka.

Z punktu widzenia świata Chrystus poniósł totalną porażkę życiową: grono uczniów nie było wielkie, został poniżony, odrzucony przez swój lud, opuszczony przez najbliższych uczniów i w końcu zabity jak złoczyńca na śmietniku poza miastem. A jednak to właśnie w tych wydarzeniach kryje się początek czegoś nowego. W tym jest zwycięstwo Jezusa, pomimo pozornej klęski w oczach świata.

Nie można bać się tego, co przynosi nam Bóg w naszym życiu. Bo może okazać się, iż to, co z góry chcemy odrzucić, stanie się błogosławieństwem. Jak Chrystus, który stał się błogosławieństwem dla nas wszystkich.


13 komentarzy:

Ela pisze...

Odrzucić zazwyczaj chcemy to co niewygodne dla nas.A to mimo wszystko wciąz jest przy nas.Więc chyba lepiej starać się to zrozumieć niz bez przerwy z tym walczyć.Pokora i jeszcze raz pokora do zdarzeń do ludzi do siebie też.Siły od Boga wszystkim życzę bo bez niej nie damy sobie rady!

Anonimowy pisze...

Tylko czasem trudno odróżnić to co On nam daje od tego co jest lub może być konsekwencją naszego działania. Niejednokrotnie bywają w życiu sytuacje kiedy wszystko zlewa się w jedno i nie da się odróżnić czy jest to błogosławieństwo od Niego przez nas odrzucane… czy też nasz strach jest wynikiem czy też rezultatem naszych wcześniejszych działań, dawno już przez nas zapomnianych.
To, że człowiek się boi, lęka jest naturalne. I naturalne jest również, że strach nas paraliżuje i odrzucamy coś co wzbudza w nas przerażenie. To chwile kiedy Jemu trudno zaufać. To nasze momenty życia kiedy zawierzenie Jemu jest trudne, kiedy nawet prosić Go o pomoc jest bardzo trudne.
Podam przykład dla lepszego zrozumienia tego o co się w zasadzie pytam. Czy „zesłanie” choroby na najbliższych jest lub może być Jego błogosławieństwem?? Czy może jest to rezultat …”chemizacji” świata? Czy mam przyjąć kamień w postaci nieprzyjemnego zdarzenia …czy jeśli się da.. odrzucić??
Z czegoś „złego” może wyniknąć dobro. O tym wiemy, ale jak odróżnić kamień od kamienia węgielnego - w sytuacjach naszego codziennego życia???
A może źle zrozumiałam? Może chodzi tylko ogólnie o naszą wiarę na tle życia? Może chodzi o odpowiedzialność za powierzoną nam wszystkim winnicę – ale w sensie ogólnym??? Może chodzi o trwanie przy Słowie???
Dobrego piątku życzę
Kasia

Anonimowy pisze...

To jest trudne pytanie Kasiu i ja nie umiem na nie odpowiedzieć. Ale wiem jedno. Bóg ze zła, z cierpienia, z choroby, może wyprowadzić dobro.

Dlatego w końcu okazać się może, że nasza po ludzku przegrana jakaś sytuacja, dzięki Bogu stała się błogosławieństwem.

Ania Karczemska

Anonimowy pisze...

No właśnie Aniu.."może" się okazać. I szczerze powiem... nie rozumiem. Ta dzisiejsza przypowieść w zarysie ogólnym i w odniesieniu ogólnym jest dla mnie w miarę zrozumiała, ale.. w odniesieniu do komentarza (który mi się podoba, bo rzuca zupełnie - jak dla mnie - nowe światło) - nie rozumiem. I nie wiem jak odróżniać określone zdarzenia. Zważywszy.. że z pewnymi zdarzeniami, osobiście się nie godzę.
Nie oznacza to... tonu oskarżycielskiego... po prostu się nie umiem pogodzić.
Kasia

Anonimowy pisze...

„….Nie można bać się tego, co przynosi nam Bóg w naszym życiu.…”
Chyba wiem o co Ci Kasiu chodzi. Teoria jest prosta. Wszystko może się obrócić w dobro. Zgadza się. Wszystko co z rąk Boga pochodzi jest dobre. To też prawda. Jednak, gdy spotykają nas bardzo trudne doświadczenia, np. choroba dziecka, to trudno, bardzo trudno się nie bać. Też czasem myślę nad tym.
Pozdrawiam :)
Marta

Anonimowy pisze...

A to wszystko dlatego, że nie wiemy które „działanie” spadające na nas jest… za Jego "zgodą" a które sami sobie wywołaliśmy. Ja rozumiem, że w jednym i i drugim przypadku należy zaufać… Tyle, że człowiek.. nie zawsze ma na to siłę.. i odrzuca kamień.
Kasia

Anonimowy pisze...

W tym moim "może się okazać" chodziło mi Kasiu o to, że możemy być pewni, że Bóg jest dobry i chce przemieniać każde nasze ludzkie doświadczenia, nawet te najgorsze i najtrudniejsze, w dobro. Ale Bóg jest ograniczony jedną rzeczą - wolą człowieka.

Jeśli mówimy o cierpieniu i o doświadczeniu choroby (a choroba własnego dziecka jest szczególnie czymś trudnym do przyjęcia i nawet lękam się o tym myśleć bo budzi to sprzeciw) to trudno tu odpowiedzieć na pytanie "dlaczego?". Ja nie umiem. Ale bez względu na to jaka jest przyczyna to Bóg ma moc wyprowadzić z tego dobro.

Możemy też zastanowić się dlaczego Bóg nas zbawił akurat w ten sposób - przez śmierć na krzyżu? Może właśnie, żeby nam pokazać. "Zobacz, nadałem sens cierpieniu. Też cierpiałem, Twoje cierpienie nie jest mi obojętnym..."
Więc pytając o cierpienie trudno odpowiedzieć, żeby nie było to banalne i płytkie. Ale można popatrzeć na krzyż.
Tu widać, że ze strasznej, beznadziejnej sytuacji, Bóg wyprowadził wielkie dobro dla każdego człowieka, który to zechce przyjąć.

Ania Karczemska

Anonimowy pisze...

No i chyba tak jest, że wszystko co nas spotyka jest "za zgodą" Boga ale nie wszystko jest tak jak On by dla nas pragnął.
Kiedyś ktoś mi powiedział "wola Boga względem Ciebie i Miłość Boga względem Ciebie to jedno."

Ania Karczemska

Anonimowy pisze...

Mi w zasadzie nie chodzi o źródła cierpienia. Cierpienie Aniu pochodzi od Niego tylko w jednym przypadku. Kiedy ktoś (z reguły osoba święta) poprosi o nie.. lub kiedy wyrazi na nie zgodę. On sam cierpienia nie daje.
Mi raczej chodziło o sytuacje, kiedy odrzucamy i nie godzimy się na to co nas spotyka. I tutaj uważam, że nie zawsze to co nas spotyka pochodzi od Niego… bo może być to tylko wynikiem naszych wcześniejszych błędów (szeroko rozumianych). Jak więc odróżnić to.. co jest od Niego.. i w pierwszym momencie wydaje nam się dla nas „złe”… lecz stanie się błogosławieństwem .. od tego.. co w rzeczy samej jest złe (ale może to być nasza wina – wcześniejsze wybory – o których już zapomnieliśmy lub ich nie łączymy z danym zdarzeniem) ???
Czyli jak rozpoznać kamień od kamienia węgielnego ?? Da się w ogóle??
Kasia

Anonimowy pisze...

Dlaczego na Krzyżu? Nie wiem. Zadaję sobie to pytanie ale odpowiedzi nie znajduję. Jedynie namiastką mojej własnej odpowiedzi jest to, że tylko Nauczyciel wiedział (bo odczytał wolę Ojca i się na nią zgodził), że ofiarą wypełni swoją misję. Ostatnio przeczytałam takie oto zdanie – "Jednym aktem [śmierć na krzyżu] dokonał wiele. Ukazał wielkość człowieka, miłość do osoby ludzkiej, drogę do Zbawienia i Chwałę Ojca”. Trudno to zrozumieć.
Z pewnością jednak Ojciec nie chciał cierpienia swego Syna.. a jednak....

Kasia

Anonimowy pisze...

Tak sobie jeszcze myślę Aniu.. że gdyby Bóg zsyłał na nas cierpienie, to Jego miłosierdzie było by na wskroś fałszywe.. a On sam byłby zakłamanym tyranem. A przecież tak nie jest.
Po co miałby Bóg zsyłać cierpienie i ranić swoje dziecko? Żeby się do Niego o pomoc zwracało ? Gdzie tu miłość?? Przecież wiemy doskonale, że bez Niego sami sobie nie poradzimy. Zupełna abstrakcja by była.. gdyby cierpienie od Niego pochodziło. Co to byłby za Ojciec.. co krzywdzi matkę i dziecko, bo karze ich chorobą ???

To raczej jest tak… że za cierpienia sami odpowiadamy. Naszymi wyborami, naszymi decyzjami. Cierpimy też …. bo drugi człowiek nas skrzywdził. Z czasem przychodzi też cierpienie i ból (fizyczny) naturalny. Starzejemy się co w dźwięku naszych stawów i grymasów bólu zapisane jest. Ale to jest cierpienie naturalne.

Wydaje mi się, że On cierpi wraz z nami, nawet gdy owo cierpienie jest wynikiem naszych wcześniejszych błędów. I może właśnie o to chodzi.. żeby owo cierpienie (nie pochodzące wszakże od Niego) starać się przyjąć, zaufać Mu, powierzyć je Jemu…. I czekać.. aż On w swojej dobroci i miłosierdziu ….zamieni je w błogosławieństwo ??
Czy można aż tak nas kochać?? Aż tak… że cierpienie i ból które sami sobie (czasem wzajemnie) zadajemy… On niejako naprawia i czyni z tego dobro… błogosławi nam????
Miłość…. Która nie zna granic ????

Tylko... jak "dojść" cało do momentu błogosławieństwa???
Kasia

Anonimowy pisze...

Mnie się wydaje, że jest właśnie tak jak w ostatnim poście Kasiu napisałaś. Że nawet jeśli sami siebie wpakujemy w jakieś zło to On chce wyprowadzać nas z tego zła i przemieniać je w dobro (błogosławiona wina).

A niezwykłość śmierci na krzyżu polega też dla mnie na tym, że Bóg z beznadziei, cierpienia i strasznego wydarzenia wyprowadził dobro w tym, że stał się Bogiem bliskim również w cierpieniu. Zgładził nasze grzechy ale również pokazał, że jest Bogiem bliższym nas niż my sami dla siebie jesteśmy.
Gdy myślę sobie o ludziach np. w obozach dla uchodźców w Afryce, gdzie ich życie i codzienność wydają się bezsensowne i bez nadziei, dzieciach bezdomnych na ulicach miast, ludziach udręczonych fizycznie i psychicznie... Bóg pokazuje, że nawet w tej beznadziei jest blisko człowieka, a może nawet wtedy najbliżej.

Ania Karczemska

Anonimowy pisze...

Co do krzyża.. to wiele jest w tym co napisałaś racji. Dziękuję za cenne uzupełnienie myśli.
Kasia