środa, 7 marca 2012

Parcie w zaparcie


W tym czasie podeszła do Niego matka synów Zebedeusza razem z tymi swoimi synami i mając pewną prośbę do Niego, kłaniała się. On odezwał się do niej: "Czego chcesz?" Rzekła Mu: "Spraw, aby ci moi dwaj synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie". Jezus odpowiedział: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy potraficie wypić kielich, który ja mam pić?" Odpowiedzieli Mu: "Potrafimy". Rzekł im: "Kielich mój wypijecie, lecz przyznać siedzenie po mojej prawej i lewej stronie nie do mnie należy. Ono jest tych, dla których przygotował mój Ojciec" (Mt 20,20-23)


Kiedy komuś na czymś zależy, potrafi kłaniać się, kajać, skomleć, a nawet utracić swoją ludzką godność. Matce zależy na dobru swoich dzieci. Miłość matczyna też potrafi kłaniać się w imieniu swoich dzieci. Nie wiadomo, czy owa prośba do Jezusa była skrywanym pragnieniem synów Zebedeusza, czy też snem ich matki. Zapewne i synów, i matki również (Jezus mówi w liczbie mnogiej: „Nie wiecie, o co prosicie”) Matka chciała być dumna ze swoich synów, synowie chcieli zrobić karierę przy boku swojego Mistrza.

Chrystus wskazuje na fakt, iż Jego królestwo nie jest z tego świata. Dlatego wielkość w nim również pojmowana jest inaczej niż na tym świecie, gdzie kariera i sukces są dla niektórych podstawowym celem ich życia. Ich umysły oraz serca są całkiem zamknięte i poprzez to odrzucają innych ludzi, których świat uznał za nieudaczników i straceńców. Takim w oczach świata był Chrystus.

Największym sukcesem Jezusa był krzyż. Na jego drzewie dokonała się zbawcza misja Syna Bożego. Stał się tronem, a złotą koronę zastąpiła cierniowa. To kielich męki i śmierci, który Chrystus wypił do samego końca. Udział w nim mają też Jego uczniowie. Jeśli zechcą („Kielich mój wypijecie”). Zbawienie jest zaproszeniem do umierania dla samego siebie, co dla ludzi ambitnych i pełnych marzeń o sukcesie, jest gorzkim kielichem do wypicia. A kto podejmie się posmakować go, zrozumie, iż w królestwie najważniejsza nie jest bitwa o miejsca, lecz to, by do niego przynależeć.

Zauważając w sobie parcie na karierę, trzeba uważać, by nie popaść czasami w zaparcie. Bo wtedy wszelkie odchody gromadzą się w naszym wnętrzu.


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dobrze, że Bóg nie wysłuchuje wszystkich naszych próśb. Często jest tak, że sami nie wiemy o co prosimy.

pozdrowienia dla wszystkich, a szczególnie dla Tomasza :))

Marta

Anonimowy pisze...

Bo przeinaczamy świat i po swojemu interpretujemy to co udaje nam się dostrzec.

również pozdrawiam
i dziękuję za słowa
Kasia

Anonimowy pisze...

W dzisiejszym Słowie mamy obraz ambicji świata. Z jednej strony można by potępić uczniów, że myśleli jedynie o stanowiskach w Królestwie, z drugiej zaś strony możemy ich podziwiać, że nawet w tak tragicznych okolicznościach wciąż tak mocno wierzyli oni w Jego zwycięstwo. Może jedynie.. inaczej pojmowali Królestwo. Można też ich posądzać, że tak szybko zgodzili się na wypicie kielicha bo dalej nie rozumieli sensu i znaczenia tego co powiedział Nauczyciel… ale nie nam to przecież oceniać. We fragmencie padają także zdania, które opisuję życie chrześcijańskie. Jest to zawarte w zwrocie „pić kielich”. Kielich jest tutaj jakby synonimem słowa „los ludzki”. Często zresztą błędnie pojmowanym. Życie chrześcijańskie nie polega bowiem na męczeństwie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wystarczy przyjrzeć się losom Jakub i Jana. Oni wyrazili pragnienie wypicia owego kielicha. Pierwszy z nich zmarł śmiercią męczeńska (skazany przez Heroda Agryppę w 44 roku) drugi zaś żył długo zmagając się z codziennością. Naszym kielichem (losem życia chrześcijanina) jest po prostu wypełnienie woli Ojca. A jaki ten kielich będzie? To dopiero życie nam wskaże. Ważne jednak aby cały czas (często na przekór światu) podążać za Nauczycielem. Nasz kielich może wydawać się z pozoru „niepełny” bo nie ma w nim męczeństwa.. ale czy nasze codzienne zmagania nie są owego męczeństwa w sensie dosłownym synonimem? Niektórym z nas dane jest wypicie kielicha duszkiem z wielką goryczą bólu i cierpienia. Inni zaś piją kielich powoli sącząc codzienne trudy życia przez całe swe życie. I obie postawy są na równi ważne i wartościowe.
Kasia

Anonimowy pisze...

Jeden gram historii na tle dzisiejszego Słowa.

Patrząc na historię chrześcijaństwa nie zawsze jednak w sposób prawidłowy ( i prosty zarazem) pojmowano życie jako bycie Jego uczniem. Po okresie prześladowań, kiedy wiarę można było już wyznawać nie narażając się na śmierć ….ludziom często brakowało …owego męczeństwa. Mam tu na myśli przede wszystkim okres kształtowania się monastycyzmu, którego korzeniami była dosłowna interpretacja Pisma Świętego (szczególnie przestroga aby nie miłować świata – w wydaniu dosłownym oczywiście) oraz również filozofia grecka nakazująca przezwyciężać pragnienia ciała. Że nie wspomnę o gnostycyzmie nauczającym, że ciało jest czymś wręcz złym. Zaczęły pojawiać się więc przypadki monastycznych inklinacji. Oczywiście początkowo formy monastycyzmu były zindywidualizowane. Pojawiały się osoby starające się w niecodzienny sposób okazać swoją wiarę.. właśnie poprzez swoiste męczeństwo. Występowały więc przypadki skrajności jak na przykład spożywanie pożywienia tylko jeden raz w tygodniu, spanie w pozycji stojącej, stanie w rwącym potoku po szyję cały dzień , czy też budowanie sobie zbyt ciasnych klatek, niestosowanie podstawowych zasad higieny… Można by o tym długo opowiadać. Dodam tylko, że początki monastycyzmu związane są z osobą św. Antoniego (251-356), który wyszedłszy na pustynię w roku 285 żył w samotności i stał się anachoretą (od gr. anachoreo - wycofywać się, usuwać, oddalać), co było pierwszym warunkiem klasycznego monastycyzmu. Słowo „mnich" pochodzi od greckiego monachos, które znaczy „samotnie żyjący).
Rozgadałam się.. ale chciałam jedynie pokazać, że czasem błędnie możemy coś pojmować. I to jest ludzkie i naturalne. Warto jednak od czasu do czasu przyjrzeć się naszej wierze… tak szczerze..i dokładnie… z dozą rozsądku ale i odpowiednią ilością wewnętrznego krytycyzmu.. byśmy nie popadli w błędny i obłędny zarazem zachwyt nad sobą…. bo staniemy się.. jedynie hipokrytami.
Pozdrawiam
Kasia