poniedziałek, 6 lutego 2012

Magia dotyku


Kiedy dotarli do lądu, skręcili na Genezaret i tam przycumowali. Gdy wysiedli z łodzi, ci, którzy Go rozpoznali, obiegli całą tamtejszą okolicę i zaczęto na noszach znosić chorych wszędzie tam, gdzie, jak słyszano, przebywa. Gdziekolwiek wchodził do wsi, czy do miast, czy do osad, wszędzie kładli na placach chorych, a ci prosili Go, aby mogli się dotknąć choćby skraju Jego płaszcza. Którzy zdołali się Go dotknąć, byli uzdrawiani (Mk 6,53-56)

Wiara ludzi często ma w sobie magiczne jej postrzeganie. Łatwo pomieszać wiarę z przesądami. Wierzyć w moc szeptanych formuł modlitw, magiczność miejsc objawień. Trudniej uwierzyć w uzdrawiającą moc głoszonego przez Kościół Słowa czy realną obecność Jezusa w sakramentach.
Wszechobecny zabobon wszedł również pośród chrześcijan. Skrywając się pod otoczką rzekomej tradycji, tak naprawdę powoduje zaciemnienie wiary.
Grecki oryginał pozwala interpretować odzyskiwanie zdrowia, jak zbawienie. Chrystus to nie tylko jakiś cudowny uzdrowiciel, lecz Zbawiciel!
Samo dotknięcie Jezusowego płaszcza niewiele daje, gdy brak jest wiary w Syna Bożego. Podobnie, jak przyjęcie bez wiary i potem bez woli przemiany, Eucharystii. Patrząc na jej owoce w codzienności, możemy zbadać, jaka jest nasza wiara. I czy w ogóle jest…

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Cztery podstawowe aspekty uwidaczniają się w dzisiejszym Słowie. Są to : frędzle, chorzy, magia i egoistyczne nastawienie ludzkiej natury ukierunkowane na branie. Pokrótce w kolejnych komentarzach powiem co mam na myśli i krótko zatrzymam się na przy nich. Za długość komentarzy przepraszam. Trudno mi czasem streścić w dwóch zdaniach to czym chcę się z Wami podzielić.
Dzisiejsze Słowo jest krótką sceną. Mało słów lecz wiele treści. Prowokuje nas Ono do zadania sobie kilku podstawowych pytań. Kim On dla mnie jest ? W co wierzę i jaka jest moja wiara? Co jest ważniejsze? Modlitwa czy zabobony? Czym dla mnie są cuda i czy je dostrzegam?
Te wszystkie pytania można zawrzeć w jednym zdaniu. Czy kocham Go i wierzę w Niego i Jemu? Pytanie bardzo trudne i wymagające szczerości wobec siebie.
Dobrego poniedziałku życzę
Kasia

Anonimowy pisze...

Frędzle.
Jeśli cofniemy się do ówczesnych czasów zauważmy, że także stój Żydów przesiąknięty był elementami religijnymi. Przeciętny strój Żyda składał się z pięciu części. Na samym ciele noszono chiton lub sindon. Był to rodzaj tuniki z wyciętym otworem na szyję. Nowe tuniki sprzedawano bez owego wycięcia, tak aby każdy sam mógł samodzielnie strój dopasować do siebie. Tuniki były długie i sięgały aż stóp. Himation stanowił część garderoby noszonej na wierzchu i stanowił coś w rodzaju płaszcza. Ten kawałek płótna stanowił nie tylko odzienie ale również służył do okrywania się nocą czy też na nim siadano. Ważnym elementem stroju był pas, który opasywał wyżej wspomniane części garderoby. Głowę zaś obwiązywano chustą, zakrywając jednocześnie kark i policzki przed słońcem. Na nogach zaś noszono sandały plecione z trawy z drewnianą podeszwą. Oznaką religijności były frędzle, których zadaniem było przypominanie ludziom, że należą do Boga. To właśnie one były niejako symbolem religijności. O frędzlach wspomina Księga Liczb, gdzie czytamy: „Dla was będą te frędzle, a gdy na nie spojrzycie, przypomnicie sobie wszystkie przykazania Pana, aby je wypełnić - a nie pójdziecie za żądzami swego serca i oczu, przez które plamiliście się niewiernością - byście w ten sposób o wszystkich przykazaniach moich pamiętali, pełnili je - i tak byli świętymi wobec swojego Boga"[15 37-41]. Chrystus nie odżegnywał się od tradycji i nie negował stroju będącego oznaką religijności. Podporządkował się określonym nakazom negując jednocześnie rygorystyczne prawo.
Dzisiaj nie nosimy już frędzli. Ubiór jednak stanowi o naszej kulturze o czym warto pamiętać. Dzisiejszą rolę frędzli stanowią inne symbole naszej religijności. Są to na przykład medaliki czy też różańce na palcu czy w dziesiątka w kieszeni a w domu krzyż. To są symbole, po których poznajemy, że przynależymy do danej społeczności religijnej. Owe jednak symbole stanowią jedynie zewnętrzny obraz naszej bliskości Boga. Ważniejsze od medalików jest jednak nasze świadectwo. Nie ważne bowiem jaki symbol nosimy na piersi, ważniejsze co nosimy w sercu. Naszymi podstawowymi oznakami wiary powinny być przede wszystkim uczynki i słowa a nie kawałki metalu bezwiednie zwisające na szyi. Piękno symboli jest zauważalne dopiero wówczas gdy nasze czyny są ich potwierdzeniem.
Ludzie w czasach Jezusa wierzyli, że wystarczy tylko dotknąć szaty lub frędzli Jezusa by zostać uzdrowionym, ale owa scena mówi nam również coś więcej.
Kasia

Anonimowy pisze...

Chorzy

W dzisiejszym Słowie czytamy „Gdy wysiedli z łodzi, ci, którzy Go rozpoznali, obiegli całą tamtejszą okolicę i zaczęto na noszach znosić chorych wszędzie tam, gdzie, jak słyszano, przebywa. Gdziekolwiek wchodził do wsi, czy do miast, czy do osad, wszędzie kładli na placach chorych, a ci prosili Go, aby mogli się dotknąć choćby skraju Jego płaszcza.”
Wynika z tego, że wieść o Nim szybko się rozprzestrzeniała. Ludzie reagowali na Jego przybycie w sposób godny naśladowania. Nie tylko przekazywali informację dalej, ale również znosili wszystkich chorych do Niego. W obliczu więc Jego obecności wzrastało uwrażliwienie na czyjąś krzywdę. Ludzie jednoczyli się i zaczynali dostrzegać obok siebie innych, chorych i nie mających sił. My dzisiaj często do ludzkich nieszczęść się przyzwyczajamy i zanika w nas wrażliwość. Jedynie wrażliwość wzrasta gdy media nagłością określoną sprawę. Wtedy ludzie gromadzą się by …omówić dane zdarzenie. Lubimy krytykować innych a nieszczęście staje się jedynie przedmiotem dyskusji i wypowiadania mądrych słów. A chyba lepiej było by zamknąć usta a otworzyć serce i modlitwą wspierać tych, którzy jej potrzebują. Lepiej było by zamknąć usta a otworzyć oczy i uszy by zobaczyć i usłyszeć cierpienie innych. Bo tego właśnie uczy nas ta scena. Jesteśmy wspólnotą, żyjemy wśród braci i sióstr, którym trzeba podawać rękę a nie tylko kiwać głową nad ich nieszczęściem. Dobrze było by gdyby dzisiejsze Słowo rozjaśniło nasze umysły i serca tak byśmy byli gotowi przyprowadzać innych do Niego. Bo jak już było wcześniej powiedziane uzdrawianie to również zbawienie.

Kasia

Anonimowy pisze...

Magia

Uzdrawianie. Spektakularne widowisko, gdzie ludzie niewidomi odzyskują wzrok, gdzie ludzie chromi zaczynają chodzić. Pękają więzy choroby i człowiek zdrowieje. Galilejczycy przynoszą Mu chorych by On ich uzdrowił. Tak naprawdę każdy z nas nosi w sobie jaką chorobę. Każdy z nas ma rysy w historii. I każdy z nas ma szansę być uzdrowionym. Nie tylko cieleśnie ale również duchowo. Potrzebujemy oczyszczenia i uzdrowienia. Potrzebujemy Jego mocy. Niestety często zdarza się, że Jego moc widzimy jedynie w znakach wielkich zdarzeń. Jego cuda dostrzegamy jedynie gdy są duże i potwierdzone przez wiele osób. I paradoksalnie z jednej strony wierzymy w Niego a z drugiej bardziej wierzymy jednak wciąż w magię i zabobony. Te drugie są nawet dla nas istotniejsze i łatwiej w nie nam uwierzyć.
Nie wierzymy w Eucharystię ale wierzymy, że czarny kot to nieszczęście, że torebki nie należy kłaść na ziemi. Nosimy zarówno krzyżyk jak i inne talizmany. Wypowiadamy słowa modlitwy przy jednoczesnym wypowiadaniu tajemnych zaklęć. W co więc tak naprawdę wierzymy? Komu tak naprawdę ufamy? Czemu tak trudno nam dostrzec cuda codzienności? Czemu naszą wiarę uznajemy jedynie w chwili spektakularnych cudów? Czym dla nas jest modlitwa słowna?

Kasia

Anonimowy pisze...

Nastawienie ludzkiej natury na branie

W dzisiejszej scenie widzimy tłumy ludzi lgnących do Niego. Czym kierowali się ówcześni ludzie? Co widzieli? Czy tylko uzdrowienia chorych będące znakiem i potwierdzeniem Jego boskości? Zauważmy, że dla Galilejczyków Jezus nosił oznaki religijne i jednocześnie czynił cuda. Kim dla nich więc był? Ilu z tych osób szło do Niego po nauki i uzdrowienie duchowe a ilu z nich jedynie po uzdrowienie cielesne. Ilu z nich szło by tylko zobaczyć?
My jesteśmy podobni do Galilejczyków. Idziemy do Niego w konkretnych celach. Nastawiamy się z reguły na branie lecz czasami zapominamy nie tylko Mu podziękować, ale też nic od siebie nie dajemy. Jesteśmy jakby jednokierunkowi. Podobnie zresztą bywa w naszym życiu codziennym. Często mamy określone roszczenia względem bliskich lecz my sami z siebie dajemy niewiele. Czekamy, aż inni wyręczą nas z obowiązku pomocy bliźnim.
Taka jest nasza natura ludzka. Bezinteresowność jest dzisiaj niepopularna i niemodna. Może warto to sobie dzisiaj przemyśleć? Co On mi daje… a co ja Jemu jestem gotowa ofiarować z miłości .. ot tak.. po prostu ?
Kasia

Anonimowy pisze...

Pięknie to Kasiu napisałaś. Dziękuję :)
Marta

Anonimowy pisze...

To ja dziękuję. I powiem Ci to .. co napisałam ci w maili.. Czasem szczere czytanie Ewangelii nie jest wygodne dla nas.. to czasem zaboli. Ale warto poddać się Słowu, by nasze ziarenka mogły przebić się przez skorupkę zadufania i iluzji. Lubimy sobie stwarzać indywidualny i wygodny dla nas obraz zarówno Jego jak i siebie.. I tak było by miło wierzyć w Niego.. Ale Ewangelia nam na to nie pozwala. Ona inspiruje nie tylko do kształtowania słów i pytań czy odpowiedzi.. Słowo inspiruje do zmian zachodzących wewnątrz człowieka.
I dobrze, że możemy o tym swobodnie i spokojnie porozmawiać.
pozdrawiam
i dziękuję, że trwasz ze mną w Słowie.

Kasia