poniedziałek, 28 lutego 2011

Bogactwo jak robactwo


      Jezus popatrzył wkoło i powiedział do swoich uczniów: "Z jakże wielkimi trudnościami będą wchodzić do królestwa Bożego posiadacze bogactw". Uczniowie byli zdziwieni Jego słowami. A Jezus znowu odezwał się do nich, mówiąc: "Dzieci, jak ciężko jest wejść do królestwa Bożego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igły, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego". Oni na to jeszcze bardziej byli zdumieni. Dlatego zapytali Go: "Więc kto może być zbawiony?" Spojrzawszy na nich, Jezus powiedział: "Dla ludzi to niemożliwe, ale nie dla Boga. Dla Boga bowiem wszystko możliwe" (Mk 10,23-27)

 

Dlaczego bogaczom trudno jest wejść do Królestwa? Odpowiedź jest prosta: gdyż ciąży im bogactwo. Jest jak balast, który nie pozwala im uczynić nawet jednego kroku w stronę Królestwa. Taki człowiek, zaślepiony swoim bogactwem, jest jak wielbłąd objuczony stertą skrzyń i saków. Nie będąc objuczony, przejdzie przez wąską bramę, ale z bagażem na swoich garbach nie uczyni tego.

Ewangelia nie mówi tutaj tylko o pieniądzu, lecz o „bogactwie”. Bo nim może stać się dla człowieka wszystko. Co jest twoim bogactwem?... Co jest dla ciebie twoim skarbem, z którym nie potrafisz się rozstać? To może być jakaś bliska osoba, dzieci, rodzina, nauka, praca, hobby, jakaś grupa osób, telewizja, jedzenie. Posiadacze bogactwa nie są skreśleni z listy zbawionych, ale trudno im je osiągnąć. Dla niektórych to zbyt trudne – to ci, którym bogactwo przesłania człowieka i przesłania oblicze Boga. Kiedy bogactwo staje się najważniejsze w życiu, zanika potrzeba realnej obecności Zbawiciela.

Matka Teresa z Kalkuty zwykła mawiać: „Wszystko, co ci nie służy – ciąży”. I jak z takim zbędnym balastem wzbić się do nieba? Jak wzlecieć na wyżyny duchowego spotkania z Ojcem? Bogactwo nie służy. Staje się ciężarem wgniatającym w ziemię. Chyba, że tym jedynym bogactwem człowieka staje się Bóg, i pokorna miłość która ku Niemu wiedzie. Być bogatym jedynie przed Stwórcą – oto wyzwanie dla nas, chrześcijan. Tylko pragnąc Boga Miłości staje się możliwe kosztowanie owoców zbawienia.


niedziela, 27 lutego 2011

Carpe diem!


        Nikt nie może służyć dwom panom, bo jednym gardzić będzie, a drugiego polubi; o jednego dbał będzie, a drugiego zlekceważy. Nie możecie służyć Bogu i mamonie. Dlatego mówię wam: nie martwcie się o swoje życie, co będziecie jeść lub co pić będziecie; ani o swoje ciało, czym się przyodziejecie. Czy życie nie jest ważniejsze od pokarmu, a ciało od odzienia? Popatrzcie na ptaki na niebie: nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a wasz Ojciec niebieski je żywi. Czy wy nie więcej znaczycie niż one? Kto z was swoim staraniem jedną chwilę może dodać do swojego wieku? Dlaczego martwicie się o odzienie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ciężko ani nie przędą, a mówię wam, że nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był ubrany tak, jak jedna z nich. Jeśli zatem to ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca wrzucają, Bóg tak odziewa, to o wiele bardziej was, małej wiary! A zatem nie martwcie się, mówiąc: "Co będziemy jeść?", albo: "Co będziemy pić?", albo: "Czym się odziejemy?" Bo o to wszystko zabiegają poganie. A wasz Ojciec niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Zabiegajcie najpierw o królestwo i o jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie martwcie się zatem o jutro, bo jutro samo zatroszczy się o siebie. Starczy dniowi jego własnej biedy (Mt 6,24-34)

 

Rozdwojenie w życiu przynosi rozłam serca. Nawet gdy owo rozdwojenie trwa przez krótki czas, przez moment - rodzi niepokój. Dlatego tak ważne jest czuwanie, by każda chwila życia była nasycona sensem. Żyć chwilą... Tak. Ale kiedy ta chwila skierowana jest ku dobru. Ma sens wtedy, kiedy nie jest nasycona hedonizmem, lecz altruizmem. 

Wiele spotkających nas zmartwień powoduje, że patrzymy na życie w czarnych kolorach. Jeżeli ktoś patrzy na świat jedynie przez pryzmat zmartwień, nigdy nie będzie prawdziwie wolny, a więc również szczęśliwy. Bo zmartwień w życiu nam nie brakuje. A niekiedy sami je mnożymy, jakby nie mogąc bez nich żyć.

Chrystus naucza o ojcowskiej opiece Boga, który doskonale wie, czego nam potrzeba. Nie tylko wie; wychodzi naprzeciw naszym potrzebom. Kiedy tak jest, można porzucić wszystko, co odciąga nas od sprawy zabiegania o królestwo. Bo On o wszystko się zatroszczy. Mało w nas wiary w tę prawdę. Bo chcemy mieć każdą chwilę pod szczegółową kontrolą. Tak czynią poganie. Ludzie wiary oddają każdą sekundę życia w ręce Ojca, spokojni o teraźniejszość i przyszłość. Bo jeśli kocha,  zatroszczy się o to, co potrzebne. I niczego nie braknie! I jeszcze dwanaście koszy pełnych ułomków zostanie na później.


sobota, 26 lutego 2011

Dzieciak


       Przyprowadzano do Niego dzieci, aby je dotknął. Uczniowie zaczęli je strofować. Gdy Jezus to zauważył, oburzył się i rzekł im: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie zabraniajcie im, bo do takich należy królestwo Boże. O tak, oświadczam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego". Potem obejmował je ramieniem i błogosławił, kładąc na nie ręce (Mk 10,13-16)

 

Dotknięcie Jezusa uzdrawia. To też widzialny znak upraszanego błogosławieństwa Bożego. Uczniowie byli widać bardzo poruszeni tą zażyłością swojego Mistrza z dziećmi. Dla Niego to kolejna okazja, by przekazać swoje nauczanie.

Postawa dziecka jest niezbędna do tego, by wejść do królestwa. To postawa zaufania, otwartości, szczerości, dzięki której następuje spotkanie, zbliżenie, poznanie. Tworzą się relacje wzajemnej bliskości. Dzieci doskonale potrafią odczuwać to, kto jest im szczerze życzliwy i pragnie dla nich dobra. Umieją to dobro przyjąć, bez zbędnych kalkulacji. Takich, jakie często czynią dorośli, szczerą postawę dziecka nazywając naiwnością.

Musimy odrywać w sobie wolność dziecka w relacji do Boga i do innych ludzi. Radość wynikającą z tejże wolności. Sprawiać, że wszystko dookoła będzie świeże, nowe i warte poznania. Niekiedy to trudne, bo życie przynosi również smutki i rozczarowania. Lecz kiedy odnajdziemy w sobie dziecko, jednocześnie odczujemy obecność ukochanego Ojca.


piątek, 25 lutego 2011

W wywodzie o rozwodzie


       Odszedł stamtąd i przybył na terytorium Judei i Zajordania. Tu znowu wielkie tłumy szły gromadami do Niego, a On jak zwykle znowu ich uczył. Podeszli wówczas do Niego faryzeusze i wystawiając Go na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. On na to rzekł im: "Co wam nakazał Mojżesz?" Odpowiedzieli: "Mojżesz pozwolił spisać dokument rozwodowy i oddalić". Jezus im rzekł: "Ze względu na zatwardziałość waszego serca napisał wam to polecenie. Lecz od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. Z tej racji opuści mężczyzna swojego ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną. I będą oboje jednym ciałem. Tak nie są już dwoje, lecz jedno ciało. Co zatem Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela". W domu uczniowie pytali Go o to jeszcze raz. Wyjaśnił im: "Kto oddali swoją żonę i poślubi inną, dopuszcza się względem niej cudzołóstwa. Tak samo ta, która rozeszła się ze swoim mężem, jeśli poślubi innego, dopuszcza się cudzołóstwa" (Mk 10,1-12)

 

W dobie plagi rozwodów, nauka Jezusa wydaje się czymś archaicznym i nie możliwym do realizacji we współczesnym świecie. Kryzysy małżeństwa, rozwody, są w swojej najgłębszej istocie kryzysem miłości człowieka. Często traktowana jest jak wzniosłe uczucie, które z czasem przemija. A jeśli tak, to nie stoi nic na przeszkodzie, by zmienić obiekt swojego zainteresowania, zapomnieć o tej osobie, której przed Bogiem przysięgało się, że będzie kimś jedynym.

Żydowskie prawo i religia pozwalały mężowi oddalać swoją żonę, nawet z błahego powodu (zob. Pwt 24). Takie pobłażliwe prawo nie było nigdy w zamyśle Stwórcy. Dla Niego związek mężczyzny i kobiety ma wymiar sakralny: stają się czymś jednym w swoim Bogu. To podstawowe powołanie człowieka. Naruszenie tej jedności jest wykroczeniem przeciwko odwiecznemu prawu miłości. Też przeciwko Bogu – Miłości, jako Dawcy związku. Stąd Mojżesz „dopuścił”, ale nie „nakazał” w określonych wypadkach oddalać żonę pisząc list rozwodowy. A i to z powodu zatwardziałości ludzkich serc. 

Chrystus przyniósł na ziemię pełnię Bożego objawienia. Również w sprawie małżeństwa. Nie łatwa to droga, lecz jedyna, która prowadzi do szczęścia. Zapytani o szczęście rozwodnicy często odpowiadają, iż dopiero po rozwodzie są szczęśliwi. A ja zastanawiam się nad prawdziwością tych słów, patrząc w ich pozbawione autentycznej radości oczy.

Czy w Kościele są rozwody? Czy będą? Kiedy Kościół dopuści rozwody? Zastanawiające jest, że właśnie to interesuje ludzi, a nikt nie zapyta, w jaki sposób zachować w sercu wierną miłość małżeńską.


czwartek, 24 lutego 2011

Warto


       Jeśli twoja ręka byłaby ci powodem grzechu, odrąb ją! Lepiej jest dla ciebie, abyś wszedł do życia jako ułomny, niż abyś mając obie ręce, musiał odejść do piekła, do ognia nie dającego się ugasić. Jeśli twoja noga byłaby ci powodem do grzechu, odrąb ją! Lepiej jest dla ciebie, abyś wszedł do życia jako beznogi, niż abyś mając obie nogi został wrzucony do piekła. Również jeśli twoje oko byłoby ci powodem do grzechu, wyłup je! Lepiej jest dla ciebie, abyś wszedł do królestwa Bożego jednooki, niż abyś mając dwoje oczu został wrzucony do piekła, gdzie robak ich nie umiera, a ogień nie daje się ugasić. Każdy w ogniu zostanie posolony. Dobra jest sól; jeśli jednak sól słoność utraci, czym ją przyprawicie? Zachowujcie sól w sobie i utrzymujcie między sobą pokój" (Mk 9,43-50)

 

Gdybyśmy dosłownie wzięli słowa Jezusa, świat byłby pełen kalek bez rąk, bez nóg, z powyłupywanymi oczyma. Bo przecież każdy nasz dzień jest naznaczony grzechem. Jednakże odnajdujemy głęboki sens wypowiedzi i wezwania Chrystusa. Mówi On o tym, że warto poświęcić wszystko dla osiągnięcia Królestwa. Nawet to, co wydaje się nam cenne a przeszkadza lub wręcz uniemożliwia wejście do Królestwa Bożego. Oczy, członki naszego ciała są dla nas przecież bezcenne. Lecz ich ważność jest niczym w porównaniu do ceny Królestwa.

Są sprawy, są rzeczy, które odciągają nas od Boga. Powodują w nas zło oraz grzech. Jezus zachęca, by pozbyć się tego balastu na drodze do Jego królestwa. Mówi, że warto to uczynić. Inaczej zakosztujemy piekła. Kiedy z kolei wejdziemy na drogę Ewangelii, która prowadzi wprost w ramiona Boga, odzyskamy pokój serca, stając się zarazem solą dla suchej ziemi świata.


środa, 23 lutego 2011

Przysłowie


Odezwał się do Niego Jan: "Nauczycielu, zobaczyliśmy kogoś, jak w Twoje imię usuwa demony. Zabranialiśmy mu więc, bo nie chodził z nami". Jezus rzekł: "Nie zabraniajcie mu. Nie ma takiego, kto by uczynił cud w moje imię i zaraz by o mnie potrafił źle mówić. Kto nie jest przeciwny nam, jest po naszej stronie (Mk 9,38-40)

Jan, jak i pewnie wielu innych uczniów Jezusa, czuli się niejako właścicielami mocy Bożej, która pozwala leczyć ludzi oraz wypędzać demony. Rodziło to ekskluzywizm a nawet odrzucenie innych. Było to myślenie wpisane w nurt religii żydowskiej, która tylko dla wiernych jej rezerwowała łaski Jahwe.

A Jezus uczy nie separacji, lecz jedności. Takiej jedności, której nie tworzą religijne przepisy, lecz wiara. Każdy, kto prawdziwie wierzy, należy do wspólnoty Chrystusowej. Czyny czyjeś, które są zgodne z nauczaniem Jezusa o Królestwie; nawet gdy pozbawione są bezpośredniej deklaracji o przynależności do grupy wierzących, posiadają w sobie dobro. Ono z kolei wcześniej czy później sprawi, iż człowiek wcześniej czy później zetknie się i prawdziwie przybliży do osoby Mesjasza. Takich poszukujących osób nie można odrzucać, ale ogarniać modlitwą, świadectwem życia oraz pomocą. Nie patrzeć na nie oczyma legalizmu religijnego, lecz sercem. Takie spojrzenie jest przygarniającym świadectwem, które przybliża i do Ojca, i do wspólnoty, i człowieka do człowieka.


wtorek, 22 lutego 2011

Petrus


      Szymon Piotr odpowiedział: "Ty jesteś Mesjaszem, Synem żyjącego Boga". Na to Jezus mu rzekł: "Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony, bo nie ciało i krew objawiły ci [to], lecz mój Ojciec, Ten w niebie. I ja ci oświadczam, że ty jesteś Piotrem, [Skałą], i na tej skale będę budował mój Kościół, a oddziały piekła go nie przemogą. Dam ci klucze królestwa niebieskiego i jeśli coś zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a jeśli coś rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,16-19)

 

Wyznanie Piotra ma bezpośrednią inspirację w Bogu. Jest darem i łaską. Lecz do jej przyjęcia potrzebna była wiara, która otwiera serce człowieka na obecność Boga. Ta wiara sprawia, iż człowiek staje się skałą, na której Stwórca może budować swoje wielkie dzieła.

Wielkość Piotra apostoła objawia się w jego prostocie wiary. Nie komplikuje jej, nie stara dorabiać zbędnych ideologii. Po prostu... wierzy. Nie jednorazowym aktem, lecz całym sobą. Nie bez trudności – trzykrotnie wypiera się swojego Mistrza, ulega wpływom szatana. Wiara niesie ze sobą trud walki o jej czystość. Lecz kiedy jest się blisko Nauczyciela, każda próba wiary staje się nie upadkiem, lecz jej umocnieniem.


poniedziałek, 21 lutego 2011

Wiara przeciwko złu


Jezus mu rzekł: ""Jeśli potrafisz!?..." Wszystko możliwe, gdy się wierzy". Wtedy ojciec chłopaka od razu głośno zawołał: "Wierzę! Pomóż mojemu niedowiarstwu!" Jezus zobaczywszy, że zbiega się tłum, skarcił nieczystego ducha, mówiąc mu: "Niemy i głuchy duchu, ja tobie rozkazuję: wyjdź z niego i więcej tam w niego nie wracaj". Wrzasnął i rzuciwszy nim wyszedł, a ten stał się jak martwy i wielu mówiło, że umarł. A Jezus wziął go za rękę i podniósł. On wstał. Gdy wszedł do domu, Jego uczniowie pytali Go na osobności: "Dlaczego my nie mogliśmy tego usunąć?" On im odpowiedział: "Ten rodzaj nie może być usunięty niczym, z wyjątkiem modlitwy" (Mk 9,23-29)


Wiara jest podstawą zaistnienia tego, co wydawałoby się niemożliwe. Problem w tym, że często brak nam wiary. Zwłaszcza w sytuacjach, które wprost o nią wołają. Świadomość tego pozwala zwrócić się o pomoc do Tego, który może nas obdarować łaską wiary.

Taka wiara jest tarczą chroniącą przed złem, które powoduje w nas śmierć. Martwotę naszych relacji z innymi oraz z Bogiem. Powoduje niemotę oraz niemożność słuchania.

A wystarczy chwycić się ręki Jezusa. Uwierzyć, że On wszystkiemu zaradzi. Przestać rzucać się i krzyczeć, lecz jedynie chwycić się Pana.

Jak? Poprzez żywy kontakt modlitewny. Tak, aby modlitwą stawał się każdy moment naszego życia.


niedziela, 20 lutego 2011

Miłośnie


       Słyszeliście, że powiedziano: "Oko za oko, ząb za ząb". A ja wam mówię, aby nie występować przeciwko zepsuciu. Lecz jeśli ktoś ciebie uderzy w twój prawy policzek, nadstaw mu i drugi. A kiedy ktoś chce się z tobą sądzić i zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz. Jeśli ktoś przymusza cię do [przejścia] jednej mili, przejdź z nim dwie. Daj proszącemu cię i nie odwracaj się od tego, kto chce od ciebie pożyczyć. Słyszeliście, że powiedziano: "Będziesz miłował bliźniego swojego, a wroga swojego będziesz nienawidził". A ja wam mówię: miłujcie swoich wrogów i módlcie się za prześladujących was, abyście się okazali synami waszego Ojca, który jest w niebie, gdyż On swojemu słońcu nakazuje wstawać nad zepsutych i dobrych i zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli będziecie miłować tylko tych, którzy was miłują, jaką będziecie mieć zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiać będziecie tylko swoich braci, cóż nadzwyczajnego uczynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Wy zatem będziecie tak doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski (Mt 5,38-48)

 

Na stronicach Ewangelii, Jezus wielokrotnie informuje, iż nie przyszedł znieść Prawo, lecz nadać mu właściwy sens. Prawo dotyczące miłości, które przyniósł Chrystus, nie jest rewolucją. Jest raczej przypomnieniem tego, o czym tak łatwo zapominamy. Bo miłowanie wpisane jest w nasze człowieczeństwo. Odczłowieczenie widoczne u niektórych, to oddalanie się albo nawet zanikanie w nich miłości. Człowiek, w którym nie ma autentycznej miłości, zdolny jest do popełniania najgorszych czynów.

Przykazanie miłości istniało w żydowskim Prawie jeszcze przed przyjściem Chrystusa, lecz ograniczało zakres miłowania jedynie do wspólnoty wierzących. Taka zawężona miłość nie stanowi jej pełni. By ją osiągnąć (co jest równe z doskonałością; świętością na wzór Boga) trzeba wyjść naprzeciw każdego człowieka poza wszelkie granice oraz schematy utworzone przez ludzi. Często przez nas samych. Miłość bowiem to nieustanne przekraczanie granic samego siebie, ażeby ujrzeć innego człowieka. Nie przez pryzmat wpojonej w nas tradycji, lecz oczyma samego Stwórcy. To On w osobie swojego Syna uczy nas, jak kochać.


sobota, 19 lutego 2011

Cisza pachnąca Taborem


        Wtedy pojawił się obłok, który ich zasłonił. Z obłoku rozległ się głos: "To jest mój Syn umiłowany. Słuchajcie Go". I nagle, gdy popatrzyli wokół, nikogo już nie widzieli, z wyjątkiem samego Jezusa przy sobie. Kiedy schodzili z góry, nakazał im, aby nikomu nie opowiadali, co widzieli, aż dopiero wtedy, gdy Syn Człowieczy zmartwychwstanie. Zachowali więc tę rzecz dla siebie, zastanawiali się jednak, co znaczy "zmartwychwstanie" (Mk 9,7-10)

 

Doświadczenie mistyczne, to ujrzeć tylko (!) Jezusa. To spotkanie przemieniające człowieka. Trzeba jednak wspiąć się na górę; na szczyt samego siebie. Aby usłyszeć Głos. I od tej pory iść za Słowem. Słuchać Go. Wszystko staje się wtedy inne.

Takie doświadczenie obecności żywego Boga może dokonać się w naszym życiu na Taborze, ale może również na Golgocie. Bóg wie lepiej, na której górze do nas przemówić.

Spotkanie z Bogiem powoduje, że potrafimy powstać. Nawet wtedy, gdy zrezygnowani kolejnymi niepowodzeniami chcielibyśmy leżeć, uciec gdzieś daleko, rozpłynąć się we wszechświecie. Spotkanie ze Stwórcą przynosi nadzieję zmartwychwstania.

Jak nie mówić o wielkim szczęściu, które nas dotyka? Jest naturalna potrzeba, by dzielić się nim, choćby z najbliższymi. Jezus nakazuje milczenie. Może w nim uczniowie mają odkryć coś więcej niż tylko radość? Może ta cisza ma być w nich od tej pory mieszkaniem dla Boga?

Nie da się dokładnie opowiedzieć tego, co przeżywa dusza ludzka przy spotkaniu ze Stwórcą. Lepiej więc zamilknąć i nosić w sobie Światło wzajemnego miłowania. Dla innych będzie to wyraźne świadectwo. Nawet bez żadnego wypowiedzianego słowa.


piątek, 18 lutego 2011

Konkret


      Jezus przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi". Mówił także do nich: "Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy" (Mk 8,34-9,1)

 

Bezpośredniość Chrystusa w relacji do uczniów sprawia, że nie czyni On swojego życia kolorową reklamą, by tylko za Nim podążyć. Powołuje uczniów, pragnie by Ewangelia się rozszerzała. Lecz nie kosztem jej jakości. Nie ilość, ale jakość jest istotna na drodze, którą przyniósł światu Bóg w Osobie Jezusa.

Jest On uczciwy, bo tego wymaga miłość do innych. Nie mówi tego, co chcą usłyszeć uczniowie. Nie mami ich barwnymi obrazami oraz obietnicami bez pokrycia. Owszem, na końcu ujrzą królestwo przychodzące w mocy. Lecz wpierw muszą pójść drogą (nota bene... krzyżową!) samozaparcia, obumierania i autentycznego świadectwa wiary. Tylko taka droga pozwala ujrzeć królestwo. Cierpienie i podjęty trud z powodu miłości przecierają oczy duszy. Dopiero wtedy można spoglądać w niebo.


czwartek, 17 lutego 2011

Duch i szatan w nas


     Potem Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? Oni Mu odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. On ich zapytał: A wy za kogo mnie uważacie? Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie (Mk 8,27-33)

 

Opinie o Jezusie były rozmaite. Jedne pozytywne, inne negatywne. Zależne od człowieka. Nauka Jezusa dotykała najgłębszych miejsc w człowieku, przenikając jego ciemności.

Na zapytanie Jezusa o to, za kogo uważają Go ludzie, uczniowie przytaczają pozytywne odpowiedzi, lecz one nie oddają najgłębszego sensu misji Mesjasza. Dopiero w słowie Piotra, zawiera się nakreślona tożsamość i misja Chrystusa. I to też nie do końca zrozumiana właściwie, co widać w dalszym przebiegu zdarzeń.

Poznać prawdziwą tożsamość Jezusa jako Zbawiciela mogą ci, którzy myślą o tym, co Boże. Zupełnie ludzki odruch Piotra został zgromiony przez Mistrza. Bo pod pozorem pozornie niewinnego odruchu, przez chwilę nieuwagi duchowej, do serca może wniknąć ferment zła. 

Przez usta Piotra oznajmiającego bóstwo Jezusa przemawia Duch Święty. A już za chwilę przez te same usta wychodzi w kierunku Jezusa upominanie.

Jak ważne jest rozeznawanie w nas duchowych poruszeń!


środa, 16 lutego 2011

Hokus pokus, czary mary


    Potem przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: «Czy widzisz co?» A gdy przejrzał, powiedział: «Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa». Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie. Jezus odesłał go do domu ze słowami: «Tylko do wsi nie wstępuj!» (Mk 8,22-26)

 

Uzdrowienie dokonuje się w drodze. To proces. Dla jednych ta droga dłuży się, dla innych jest krótka. Istotne, że trwa. Oraz że niesie ze sobą uzdrowienie (przejrzenie).

Zabieg Jezusa na niewidomym przypomina jakieś magiczne działania. Być może na podstawie tego, w co wierzył ślepiec, chciał pokazać moc prawdziwej wiary w Syna Bożego. Ślina to woda fizjologiczna. Wraz z nią, Chrystus ofiarował cząstkę siebie: Źródło wody żywej. Bliskość ofiarowana prowadzi ku przejrzeniu, lecząc ze ślepoty. Jezus obmywa więc wodą oczy, by człowiek przejrzał. I więcej nie błądził. To zarazem nowe widzenie, które pozwala dostrzec więcej niż kiedykolwiek.

Chrystus poleca, żeby uzdrowiony ślepiec nie wstępował do wsi. Czyli: nie wracał do poprzedniej mentalności, tej magicznej, bez wiary, która zastąpiona była czarodziejskimi formułkami i gestami. Bo autentyczna wiara w Boga nie ma w sobie nic z magii.


wtorek, 15 lutego 2011

Gdybym był bogatym, tralala...


      A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: «Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!». Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: «Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?» Odpowiedzieli Mu: «Dwanaście». «A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?» Odpowiedzieli: «Siedem». I rzekł im: «Jeszcze nie rozumiecie?» (Mk 8,14-21)

 

Głód potrafi skupić całego człowieka na myślach o jedzeniu. Stają się one natrętną torturą.

Głód może zamknąć oczy człowieka, ale może również je otworzyć. Ludziom bogatym, którzy zawsze mają wszystkiego w bród, nie jest łatwo ujrzeć cokolwiek innego. Niektórzy są tak bardzo zapatrzeni w swoje bogactwo, iż nie odczuwają wewnątrz prawdziwego głodu miłości, ciepła, bezinteresowności, który jest w nich przytłoczony masą innych rzeczy.

Chrześcijanin ma tak żyć, by jego jedyną wartością stawał się Jezus. Owo bogactwo, którym jest Mesjasz, winno zawsze kierować wzrok i serce ku Ewangelii. Nie jest to łatwe, nawet pomimo przeżytych doświadczeń bliskości Pana. Tylko skierowanie wzroku w Jego stronę przywraca nam wzrok (i możność kroczenia drogą dobra), a słuchanie Jego Słowa pozwala usłyszeć delikatny głos świadczący o obecności.

Dwa bogactwa. To ziemskie i to nieziemskie. Jedno prowadzi do zagłady, drugie do życia. Nie tylko po śmierci, lecz już tutaj, na ziemi.


poniedziałek, 14 lutego 2011

Żniwowanie


      Jezus wyznaczył jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów, i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»" (Łk 10,1-9)


Ekwipunek podstawowy. Wydawało by się, że niewystarczający. Brak nawet kija, by odgonić wilki. A to przecież ich kraina. To rodzi zaufanie Opatrzności. Bóg sam zatroszczy się o wszystko. Uczniowie mają jedynie w to uwierzyć, poświadczając swoim życiem. Ludzie mieszkający w błyszczących domach nie dostrzegają niczego poza ich blaskiem. Czują się jego dumnymi posiadaczami. Taki blask przesłania życie duchowe, zaufanie Bogu zastąpione jest zaufaniem swoim siłom i posiadanemu bogactwu (niezależnie, jakiego typu to bogactwo jest).

Robotników mało, bo mało jest ludzi zdolnych porzucić wszystko ze względu na sprawy Boże. I wcale nie chodzi o powołania kapłańskie, lecz o wiarygodne świadectwo chrześcijańskie. Jeśli takowe będzie pośród ludzi, to i tych robotników nie zabraknie.


niedziela, 13 lutego 2011

Czarno - biało


       Jezus powiedział do swoich uczniów: «Powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: «Nie zabijaj», a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. Słyszeliście, że powiedziano: «Nie cudzołóż». A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa.  Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: «Nie będziesz fałszywie przysięgał», «lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi». A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,20-22a.27-28.33-34a.37)

 

Nauczanie Jezusa ma wymiar odnoszący się do ducha. Bo Jego Królestwo jest królestwem duchowym. To źródło, z którego potem wychodzi rzeka dobra bądź rzeka zła. Wszelkie czyny człowieka rodzą się wpierw w jego sercu, umyśle, duszy. Oczywistym więc staje się, że z serca kierującego się uczciwością oraz miłością, nie wyłonią się czyny złe. Wystarczy jednak chwila nieuwagi (serce człowieka jest bowiem zdradliwe jak nic innego), chwila odsunięcia się od Boga – Miłości, by popaść w kłopoty. Od ulegnięcia niewielkiej, niegroźnej z pozoru pokusie, rodzi się następnie wiele kolejnych grzechów, pokus, upadków. Te problemy zaczynają się od własnych prób interpretacji Ewangelii, na swój sposób i dostosowanych do siebie, usprawiedliwiających nawet ciężkie grzechy.

Ewangelia Jezusa nie jest prostym programem życia. Zakłada w sobie wiele trudu oraz codziennej walki.

Sfera szarości, budowana przez nas pomiędzy ewangeliczną bielą oraz antyewangeliczną czernią, pomiędzy „tak” i „nie”, jest dziełem Złego. Niezdecydowanie i naciąganie Ewangelii przyniesie na pewno rozłam. W nas samych. Jeżeli stać nas jeszcze na uczciwość wobec siebie, innych i Boga.


sobota, 12 lutego 2011

Nasycenie


      Gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: "Żal mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka". Odpowiedzieli uczniowie: "Skąd tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?" Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy te siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty (Mk 8,1-10)

 

Pustkowie. Głód. Zmęczenie. Ale za to jest On! A jeżeli jest, to czy coś złego może stać się człowiekowi?

Z ludzkiego punktu widzenia, Jezus powinien był lamentować i marudzić przed Bogiem (brać Go na litość przynajmniej...) nad owymi siedmioma chlebami i kilkoma rybkami. Czym jest ich liczba wobec tysięcy złaknionych ludzi? Sytuacja bowiem była kłopotliwa, beznadziejna, uciążliwa dla wszystkich. Lecz nie dla Ojca! Jezus odmawia dziękczynienie (za owe siedem chlebów!), błogosławi. Staje się cud rozmnożenia.

I w naszym życiu zadzieją się cuda, kiedy zamiast wątpić i przeklinać Jahwe za również te trudne chwile życia, zaczniemy mu składać dziękczynienie oraz błogosławić te chwile. Bo może właśnie w nich już za chwilę dokonają się wielkie cuda Bożej miłości.


piątek, 11 lutego 2011

O(d)twórz się!!!


       Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka, a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha, to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę (Mk 7,31-37)

 

Jedno z niewielu słów zachowanych w ewangeliach w ojczystym języku Jezusa, aramejskim. Słowo – klucz. Ważne, dlatego zachowane przez Marka w oryginalnym brzmieniu. „Effatha!”, otwórz się.

W życiu człowieka mogą wydarzyć się sytuacje, które potem zamykają go na życie i na innych ludzi. Można przestać chcieć widzieć i słyszeć, chcieć wyizolować się możliwie jak najlepiej od otoczenia, które może zranić. To jednak ucieczka. W zamkniętym, ciasnym pomieszczeniu w końcu brakuje powietrza i ruchu, i człowiek powoli umiera.

Głuchoniemy nie przyszedł sam do Chrystusa. Przyprowadzili go ludzie: krewni, przyjaciele lub sąsiedzi. Sam pewnie nigdy by się nie pojawił przed Nim. Nauczyciel dotykiem, czyli bezpośrednim, wręcz intymnym kontaktem, leczy dolegliwość nieszczęśnika. Wie doskonale, że tak nie można żyć. Dlatego wzdycha nad całą sytuacją, współczując i rozumiejąc chorego. Potem daje słowo: jedno, jedyne. To wręcz rozkaz; imperatyw: Otwórz się!!!

Stając wobec różnych życiowych dylematów oraz zranień, czasami jest w nas pokusa, by zamknąć się w sobie na wszystko dookoła. Przeżyty szok zamyka usta i uszy. Może wtedy, zbliżając się jak najbliżej Boskiego Mistrza, musimy przypomnieć sobie to jedno, tak ważne słowo: Otwórz się! By ustąpiła złowroga cisza, która tak naprawdę nie jest ciszą, lecz nieustannym hałasem rozedrganego serca wołającego o pomoc.


czwartek, 10 lutego 2011

Psom wstęp wzbroniony?


      Odszedł stamtąd i udał się na tereny Tyru. Wstąpił do pewnego domu i nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Jednak nie mógł zostać w ukryciu. Zaraz bowiem dowiedziała się jakaś kobieta, której córkę opętał duch nieczysty, przyszła i padła Mu do stóp. Kobieta była poganką, Syrofenicjanką. Prosiła Go, aby usunął z jej córki tego demona. Powiedział jej: "Pozwól, niech najpierw nasycą się dzieci, bo to nieładnie wziąć chleb przeznaczony dla dzieci i rzucić psom". Ona Mu na to odpowiedziała: "Panie, jednak psy pod stołem jedzą okruchy z chleba dzieci". Wtedy rzekł jej: "Ze względu na tę wypowiedź odejdź. Właśnie demon wyszedł z twojej córki". Po powrocie do swojego domu zobaczyła, że jej dziecko odpoczywa na sofie i że demon odszedł (Mk 7,24-30)

 

Jezus wchodzi na teren pogański, który zamieszkują demony. Przyszedł zbawić Izraela, lecz Jego misja rozciąga się na wszystkich ludzi, którzy zechcą przyjąć orędzie zbawienia. Jedną z takich postaci jest Syrofenicjanka. Zdawałoby się, że Jezus swoimi słowami poniża oraz zniechęca pogankę proszącą o uwolnienie od złego jej córki. To jednak próba wiary. Kto z pokorą i odwagą, z wiarą i nadzieją prosi, otrzyma. Określenie „pies” w symbolice biblijnej jest nie tyle pogardliwą obelgą, co określeniem grzesznika i poganina. Chrystus pokazuje więc pogance problem niewiary, który jest zasadniczą przeszkodą, by nastąpił cud, o który prosiła.

Co by się stało, gdyby Syrofenicjanka obraziła się na Nauczyciela, przeklęła Go, zwymyślała? Demon nadal czyniłby spustoszenie pośród jej rodziny. Jednak poprzez swoją deklarację wiary, i ona „awansowała” z rangi psa do rangi dziecka Bożego. Z poganki stała się wierzącą.

Wiara prosząca, a nie żądająca, ma wielką moc. O taką nam trzeba prosić.


środa, 9 lutego 2011

Urzędasy i brudasy


      I dalej mówił: "Co z człowieka wychodzi, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzi, wychodzą złe myśli, rozpusty, złodziejstwa, zabójstwa, cudzołóstwa, żądze posiadania, zepsucie, podstęp, wyuzdanie, zawiść, bluźnierstwo, pycha, głupota. To całe zepsucie z wnętrza wychodzi i nieczystym czyni człowieka" (Mk 7,20-23)

 

Zewnętrzność i wewnętrzność. Ważne, by w człowieku szły w parze. Inaczej staje się on hipokrytą, fałszywie pokazującym siebie innym.

Faryzeusze byli ludźmi wiary, lecz zewnętrzny jej wymiar przerastał to, co wewnątrz. Szereg skrupulatnie wypełnianych norm prawnych był centralnym założeniem religii. Im kto precyzyjniej je realizował, tym bardziej był osobą bogobojną oraz wierzącą. Szczególnie drażniącą sprawą dla faryzeuszów była sprawa nieczystości, połączona z licznymi ablucjami a także powiązana z segregacją pogan od wierzących.

Jezus znosi tę granicę pomiędzy ludźmi, jaką postawili przywódcy Izraela. Akcentuje, że wiara pochodzi z serca człowieka a jej miarą niekoniecznie musi być ścisłe zachowywanie tradycji religijnej przodków, która została ustalona przez ludzi.

I tak jak wiara ma zakorzenienie nie w zewnętrznej tradycji, tak wszelki popełniany grzech ma swoje źródło również we wnętrzu człowieka. Zamiast więc koncentrować się na pilnowaniu zachowania przepisów Prawa, należy skupić się na tym, by serce człowieka było wypełnione dobrem. A jeśli tak będzie, to i na zewnątrz to dobro będzie się przejawiało. Nieczystość więc i czystość wypływająca z serca człowieka, czyni go czystym albo nieczystym. Nie w odniesieniu do ludzkich ustaleń oraz przepisów, lecz w relacji do Boga (który zna ludzkie serce dogłębnie) i innych ludzi.


wtorek, 8 lutego 2011

Tradycja i wiara


      On im odpowiedział: "Trafnie o was obłudnikach prorokował Izajasz. A jest to tak zapisane: "Ten lud czci mnie wargami, a serce ich daleko jest ode mnie. Na próżno mnie czczą, bo podają nakazy nauki ludzkiej". Odrzuciliście przykazanie Boskie, a trzymacie się tradycji ludzkich" (Mk 7,6-8)


Tradycja może ubogacać naszą wiarę. Ale może też ją oddalać, deformować i stawać się karykaturą prawdziwej religijności. Tak dzieje się wtedy, gdy ktoś odrzuca trud zachowywania Bożych wskazań na rzecz wykonywania kultu. Często staje się to naszym udziałem. Wierzący to niekoniecznie ten, który co niedziela lub nawet codziennie uczestniczy we Mszy. To człowiek, który w codzienności kieruje się Słowem. Nawet, gdy nie zawsze się to udaje. Którego serce bije dla Ojca i dla innych.

Ewangelia jest wezwaniem do odkrywania prawdy o Bogu Miłości. Jednocześnie odkrywa się wtedy prawdę o sobie. Bywa, że zasłaniamy się tradycją, uważając siebie za wierzących tylko dlatego, by jej nie poznać. Ze zwykłej obawy o to, co możemy ujrzeć. I jednocześnie pełni obaw o to, że Bóg wezwie nas do przemiany swojego myślenia oraz zburzenia dotychczasowej, misternie budowanej hierarchii naszych wartości.


poniedziałek, 7 lutego 2011

Dotknięcie


     Kiedy dotarli do lądu, skręcili na Genezaret i tam przycumowali. Gdy wysiedli z łodzi, ci, którzy Go rozpoznali, obiegli całą tamtejszą okolicę i zaczęto na noszach znosić chorych wszędzie tam, gdzie, jak słyszano, przebywa. Gdziekolwiek wchodził do wsi, czy do miast, czy do osad, wszędzie kładli na placach chorych, a ci prosili Go, aby mogli się dotknąć choćby skraju Jego płaszcza. Którzy zdołali się Go dotknąć, byli uzdrawiani (Mk 6,53-56)

 

Niektórzy ludzie mają w swojej religijności więcej magii niźli wiary. Wiara nie ma w sobie nic z magii. To postawa życiowa oparta na zaufaniu Jezusowi.

Ludzi więc dotykających się płaszcza Jezusa nie uzdrawiało owo dotknięcie, lecz to, że „zdołali się Go dotknąć”, tzn. przybliżyli się dostatecznie blisko Chrystusa, by otrzymać uzdrowienie. W jęz. greckim słowo to może też oznaczać „zbawienie”. Tylko bliskość Syna Bożego zbawia człowieka.

Owi chorzy przybyli do Genezaret pokonali trud drogi, dotarcia do obleganego zewsząd Nauczyciela – co świadczy o tym, że pomimo mentalności przesiąkniętej wiarą w magię, mieli jakieś zaufanie, że ów nieznany im Nauczyciel z Nazaretu jest w stanie im pomóc.

W Pierwszym Testamencie ubiór, a w szczególności płaszcz, był symbolem Bożych dobrodziejstw, opieki Opatrzności oraz mocy udzielonej człowiekowi posłanemu przez Boga.

Tutaj już same frędzle talitu, skraj szaty Mesjasza, dotknięte z wiarą, przekazują moc uzdrowienia. Mamy możność nie tylko dotknięcia szaty Jezusowej, ale przyjęcia Go całego w Jego Ciele i Krwi. Czasami tylko brak nam wiary w to, że ta obecność naprawdę może zmienić całe nasze życie i uzdrowić to, co jeszcze winno być w nas uzdrowione.

 

niedziela, 6 lutego 2011

Posolić


        Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól straci swój smak, czy da się ona czymkolwiek posolić? Już do niczego się nie nadaje, chyba do wyrzucenia na dwór i podeptania przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto leżące na górze. Ani nie zapalają lampy i nie kładą jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim w domu. Niech tak świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i oddali chwałę Ojcu waszemu w niebie (Mt 5,13-16)

 

Sól i światło. Smak i jasność. Bez soli zupa może okazać się nie do spożycia, a bez światła łatwo potknąć się na drodze.

Chrześcijanie mają nadawać nowy wymiar (smak i widzenie) światu. Muszą więc konserwować w sobie nieustannie świeży smak, nie blednące światło wiary. By innym wskazywać drogę światłością Jezusa, światłości świata.

Nadawać innym smak życia, trzeba je mieć w sobie. To życie jest też światłem. Bez światła (procesu fotosyntezy) życie zamiera. Ludzie odczuwają, kto naprawdę kocha życie i dla kogo autentycznie Chrystus jest Życiem. Bycie solą oznacza posiadanie w sobie tego, co istotne by rozsmakować się w wierze. To, co jest wewnątrz nas, staje się świadectwem. Lub anty-świadectwem; udawaniem. W języku greckim utrata smaku może oznaczać także „stawanie się głupim”.

 

sobota, 5 lutego 2011

Misja t(r)wa


      Zebrali się znowu apostołowie przy Jezusie i opowiedzieli Mu o wszystkim, co robili i jak nauczali. Odezwał się do nich: "Chodźcie tylko wy sami na jakieś ustronne miejsce i odpocznijcie trochę". Wielu bowiem przychodziło i odchodziło, tak że oni nie mieli czasu nawet zjeść czegoś. Odpłynęli sami łodzią na miejsce ustronne. Zauważono ich jednak odpływających i wielu ich wyśledziło. Pobiegli tam gromadnie pieszo z wszystkich miast i nawet ich wyprzedzili. Kiedy wysiadł, zobaczył już wielu ludzi. Wzruszył się nimi, bo byli niby owce nie mające pasterza. Zaczął ich długo nauczać (Mk 6,30-34)


Pełni entuzjazmu apostołowie powrócili z misji. Są zmęczeni, lecz radośni, bo wielkie dzieła Boże dokonywały się na ich oczach i poprzez ich ręce. Ta misja była zadatkiem oraz przygotowaniem do samodzielnego głoszenia Ewangelii. Lecz zawsze z asystencją Ducha Świętego. Bez Niego żadna misja nie przyniesie owocu.

Chrystus zna ludzkie pragnienie usłyszenia Dobrej Nowiny. Zewsząd bowiem świat atakuje czarnymi wizjami życia oraz człowieka, głosząc swoją ewangelię bezładu, cierpienia i beznadziei. Dlatego apostołowie (wspólnota Kościoła) mają stać się zaczynem niegasnącej miłości oraz wiary, w ten sposób przedłużając pasterzowanie Chrystusa. On zawsze „wzrusza się” losem swoich owiec. Nie chce je pozostawić bez pokarmu (Słowa!) i bez opieki. Troszczy się o każdą z osobna. Pragnienie obecności jest tak wielkie, że ludzie biegną tam, gdzie zabłysło światło nadziei.

„Ja jestem światłością świata” (J 8,12). „Wy jesteście światłem świata” (Mt 5,14). Nic dodać, nic ująć. I... wszystko jasne.


piątek, 4 lutego 2011

Sumienie


      Wiadomość otrzymał król Herod, bo sławne się stało imię Jezusa. Ludzie mówili: "Jan Chrzciciel zmartwychwstał i stąd działają przez Niego takie moce". Inni zapewniali: "To jest Eliasz". Jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z proroków. Gdy to Herod usłyszał, mówił: "To Jan, któremu głowę ściąłem. To on zmartwychwstał!" Bo to właśnie ten Herod, posławszy ludzi, aresztował Jana i trzymał go związanego w więzieniu za sprawą Herodiady, żony swojego brata Filipa, ponieważ ją poślubił. Jan upominał Heroda: "Nie wolno ci mieć żony twojego brata". Przez to Herodiada zawzięła się na niego i chciała go zabić, ale nie mogła, bo Herod czuł lęk przed Janem, wiedząc, że jest człowiekiem sprawiedliwym i świętym, i zachowywał go przy życiu. Po każdym przesłuchaniu go, czuł wielki niepokój, a jednak nadal chętnie go słuchał (Mk 6,14-20)

 

Ludzie o nieczystym sumieniu żyją w nieustannym lęku. Sumienie jako głos duszy, wrażliwy dotyk Stwórcy, wskazuje właściwą drogę. Lecz również daje znać, kiedy droga jest zła. To jakby kompas, by obrać właściwy kierunek w swoim życiu. Można zagłuszać sumienie, tłamsić je, usiłować nagiąć do swoich potrzeb. Lecz w chwilach najmniej spodziewanych jego głos powróci ze zdwojoną siłą. Wtedy człowiecze serce żyje w strachu.

Herod miał świadomość, że Jan Chrzciciel stał się głosem jego sumienia. Wniósł niepokój w jego niemoralne życie. Nawet uśmiercenie Jana nie przyniosło pokoju Herodowi, a wręcz go podwoiło.

Głos innego człowieka obnażający nasze zło może stać się dla nas początkiem nawrócenia. Gdy jednak zabijemy go w sobie, nigdy nie zaznamy pokoju. Może więc warto przeglądnąć się czasem w lustrze oczu i serca innego człowieka? Nie w jego ocenach i opiniach o nas, lecz w zwierciadle naszej relacji do niego. Kiedy czyjeś słowa nas niepokoją, być może są prawdą o nas. Zamiast więc atakować innych, należy za nich dziękować dobremu Ojcu.


czwartek, 3 lutego 2011

Porady dobrego wujka?


       Przywołał Dwunastu i zaczął wysyłać ich po dwóch, dając im władzę nad duchami nieczystymi. Zachęcił ich, by niczego poza samą laską nie brali na drogę: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w pasie. "Załóżcie tylko sandały. I nie wdziewajcie dwóch sukien". Mówił im jeszcze: "Gdy wejdziecie do jakiegoś domu, tam się zatrzymujcie, aż odejdziecie stamtąd. Jeśli jakieś miejsce nie przyjmie was ani nie będą chcieli was słuchać, odchodząc stamtąd, strząśnijcie proch ze swoich stóp jako świadectwo przeciw nim". Poszli i wzywali do nawrócenia. Usuwali też wiele demonów i namaszczali oliwą wielu chorych i przywracali im zdrowie (Mk 6,7-13)

 

Wskazania Jezusa nie są dobrymi radami wujka, dawanymi przed wielką wycieczką w nieznane. To raczej skrót dekalogu misjonarza. To wszystko apostołowie mogli już zobaczyć i doświadczyć będąc trzy lata przy Mistrzu: widzieć, jak reaguje w określonych sytuacjach, co robi podczas spotykanych trudności. A oni są przecież powołani, by kontynuować wśród ludzi misję Nauczyciela. Czyli: upodabniać się do Niego.

Bogactwem posłanych uczniów ma być skarb ducha. Niedoceniany przez świat. Ten, o którym tak łatwo zapomnieć, zwłaszcza kiedy człowiek posiada zbyt wiele. Ten skarb ducha to również otwartość na innych. Nie jakieś psychologiczne, sekciarskie manipulacje, ale ukazywanie światu powszechności zbawienia. To zaproszenie, więc można je odrzucić. Lecz wtedy w człowieku pozostaje jedynie proch z apostolskich stóp. A mogło pozostać Słowo, które nawraca ku Miłości, uzdrawia, chroni przed złem. 

Każdy ochrzczony jest posłany, by to Słowo nieść w sobie każdemu napotkanemu. Jednak wpierw musi mieć je głęboko zakorzenione w swoim sercu i życiu. Chcąc być apostołem dla innych, wpierw trzeba być apostołem dla samego siebie.


środa, 2 lutego 2011

Przepowiednia


       Żył wtedy w Jeruzalem pewien człowiek imieniem Symeon. Człowiek ten był sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał Pociechy Izraela. Duch Święty był nad nim. Duch Święty objawił mu, że nie umrze, zanim nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za sprawą Ducha przyszedł wtedy na teren świątyni. Kiedy rodzice wnieśli Dzieciątko Jezus, aby uczynić z nim zgodnie ze zwyczajem nakazanym przez Prawo, on wziął je w swoje objęcia i zaczął błogosławić Boga, mówiąc: "Teraz, o Panie, pozwalasz już odejść swojemu słudze w pokoju, według Twojego słowa, bo moje oczy zobaczyły Twoje Zbawienie, które postawiłeś gotowe przed oczami wszystkich ludów: Światło dla oświecenia narodów, Chwałę Twojego ludu, Izraela!" Jego ojciec i matka dziwili się tym słowom o Nim. A Symeon zaczął ich błogosławić. Do Maryi, Jego matki, powiedział: "Oto Ten stanął na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, a także jako znak wywołujący sprzeciw, aby na jaw wyszły ukryte myśli wielu serc. A twoją duszę przeszyje miecz" (Łk 2,25-35)

 

Nie zawsze proroctwa zwiastujące sprawy Boże względem nas są pozytywne w naszym mniemaniu. Jednak zawsze przynoszą z sobą błogosławieństwo oraz wypełnienie do końca obietnic Stwórcy. Bóg nie chce dla nas źle. Czasem to, co wydaje się nam być złem z Jego ręki, przeradza się w błogosławieństwo. Odradza nas na nowo. Lecz wpierw często trzeba obumrzeć dla siebie, swoich dążeń. Oczyścić się, by móc wolnym wzbić się ku radości nieba.

Tak zadziało się w życiu Symeona, tak też było w życiu Maryi. Symeon wytrwale, z niecierpliwością na pewno, oczekuje by ujrzeć Mesjasza. Wygląda Go, poszukuje. Przez dłuższy czas to męczące. Czeka, by owo czekanie jak najszybciej się skończyło. Doczekuje się. i może doświadczyć pokoju, spełnienia, radości. Maryja jeszcze nie ochłonęła po zwiastowaniu (nie rozumiejąc wiele ze słów archanioła Gabriela, lecz przyjmując je z wiarą), a przyszło Jej wysłuchać złowróżbnego proroctwa o duszy przeszytej mieczem i o misji syna, która będzie sprzeciwem. W konsekwencji, będzie miał wrogów. Niewesoła wieść dla kochającej matki.

Trzeba mieć wielką wiarę, by zgodzić się z tym, co Bóg dla nas przygotowuje. I nawet z punktu widzenia ludzkiego, w owych pozornie złych znakach, odczytywać Jego ojcowskie prowadzenie. Nie przeklinać Go, lecz błogosławić za nie.