wtorek, 31 sierpnia 2010

Apage Satana!


       Przyszedł do galilejskiego miasta Kafarnaum. Tam uczył ich w szabat. Byli zdumieni Jego nauką, że mówił z takim autorytetem. W tej synagodze był człowiek mający ducha demona nieczystego. Zaczął on wrzeszczeć wielkim głosem: "Przestań! Co się tu do nas wtrącasz, Jezusie z Nazaretu!? Zniszczyć nas przyszedłeś!? Wiem, ktoś Ty: Święty Boga!" Jezus skarcił go mówiąc: "Zamilcz i wyjdź z niego". Demon rzucił tamtego na środek i wyszedł z niego, nie zrobiwszy mu żadnej krzywdy. Strach padł na wszystkich i jeden do drugiego mówił: "Co to za nauka, bo z władzą i mocą wydaje rozkazy nieczystym duchom i wychodzą!?" I wieść o Nim rozeszła się po wszystkich miejscowościach tej krainy (Łk 4,31-37)

 

Od wieków trwa walka dobra ze złem. Jeszcze na długo przed przyjściem Jezusa, starożytni zmagali się z siłami zła, próbującymi zawładnąć człowiekiem. Stąd (również wśród Żydów) pojawiły się instytucje czarnoksiężników, którzy na różne sposoby próbowali podporządkować sobie duchowe moce. W tym celu wymawiali nad chorymi imiona demonów. Poznanie czyjegoś imienia – znaczyło: rozpoznanie danej istoty. Demon w ten właśnie sposób próbował podporządkować sobie Chrystusa, dlatego nazywa Go „Świętym Boga”. Na darmo jednak. Jezus nie jest bowiem jednym z kolejnych, lokalnych egzorcystów.

Jezus w kilku słowach skarcił demona i nakazał mu opuścić opętanego człowieka. W ten sposób ukazał swój autorytet Boga Zbawcy. Nic dziwnego, że na wszystkich padł strach.

Zadziwiająca moc Słowa! Słowo, które oddala złe moce, strzeże nas przed demonami. Słowo, które jest tarczą. Wystarczy zaprosić je w gościnę serca.


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Paszoł won!


        Przyszedł także do Nazaretu, gdzie się wychował. Zgodnie ze swoim zwyczajem wszedł w szabat do synagogi i wstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Gdy rozwinął tę księgę, znalazł miejsce, gdzie było napisane: "Duch Pana nade mną. Ze względu na Niego namaścił mnie, abym ubogim przekazał radosną nowinę. Posłał mnie, abym wziętym do niewoli ogłosił uwolnienie, a ślepym przejrzenie; abym załamanych odesłał w wolności, abym ogłosił rok łaski Pana". Po zwinięciu księgi oddał ją słudze i usiadł. Oczy wszystkich w synagodze były z uwagą wpatrzone w Niego. A On tak zaczął do nich mówić: "Dziś w waszych uszach spełniło się to Pismo". Wszyscy wystawiali Mu świadectwo i dziwili się, że tak pełne wdzięku słowa wychodzą z Jego ust. Mówili: "Czyż nie jest On synem Józefa?" Jezus odezwał się do nich: "Z pewnością do mnie odniesiecie to przysłowie: "Lekarzu, siebie samego uzdrów. Uczyń i tutaj, w swojej ojczyźnie, to, co się dokonało w Kafarnaum"". Powiedział też: "O tak, oświadczam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie (Łk 4,16-25)

 

Zgodnie z żydowskim zwyczajem, Jezus przebywa na modlitwie w rodzinnej synagodze. Zachowuje się tak, jak nakazują przepisy Prawa. Lecz Jego krótki, ale bardzo wyraźny i konkretny komentarz do przeczytanego fragmentu prorockiej księgi Izajasza, wywołuje u słuchaczy mieszane uczucia. Są zadziwieni pięknem słowa, a zarazem niedowierzają Jezusowi.

Zapewne wielu mieszkańców Nazaretu zapamiętało Jezusa jedynie jako syna prostego cieśli. Nie ukazał On dotąd wobec nich żadnego znaku mesjańskiej wielkości. Słyszeli zapewne o cudach, nauczaniu pełnym mocy, ale nie byli tego świadkami. W synagodze dziwią się nauczaniu ich ziomka, lecz nie dostrzegają autorytetu Chrystusa. Dlatego podzielili się na dwie grupy: jedni dopuszczali ewentualność wypełnienia się słów Izajaszowych w osobie Jezusa, a inni odrzucali możliwość pochodzenia Mesjasza z ich miasteczka. Tym bardziej, że wszyscy krewni nie odznaczali się niczym nadzwyczajnym.

Owo odrzucenie Jezusa spowodował fakt, iż mieli w sobie zupełnie inny obraz zbawiciela. Utworzyli go sobie, było im z nim dobrze, utarł się w nich. Chcieli widzieć Mesjasza potężnego, zbrojnego, władczego, wyniosłego, dumnego. Takiego, który zbrojnie wyzwoli naród spod władzy okupanta. Jezus nie pasował do tego wizerunku.

Czasami jest tak, że sami tworzymy sobie obraz własnego mesjasza. Wkładamy w usta Jezusa to, co chcemy usłyszeć, a nie to, co naucza. Przeinaczamy do swoich potrzeb Słowo. Kiedy tak się dzieje, to i w ojczyźnie serc chrześcijan „prorok nie jest mile widziany”. Spełnia się nie proroctwo Izajasza o Chrystusie – Bogu dla nas; lecz to Jezusowe, o odrzuceniu Sługi Bożego poza granice ojczyzny.


niedziela, 29 sierpnia 2010

Savoir vivre


      Kiedy przyszedł w szabat do domu jednego z pierwszych faryzeuszy, aby zjeść posiłek, oni i tam Go obserwowali. Ponieważ zauważył, jak wybierali sobie pierwsze miejsca przy stole, opowiedział zaproszonym przypowieść. Tak ich pouczył: "Gdy zostaniesz przez kogoś zaproszony na wesele, nie zajmuj pierwszego miejsca przy stole, bo może ktoś znakomitszy od ciebie został przez niego zaproszony, i ten, który ciebie i jego zaprosił, podejdzie i powie ci: "Ustąp mu miejsca". Wtedy ze wstydem zaczniesz szukać ostatniego miejsca. A zatem gdy będziesz zaproszony, idź i zajmij ostatnie miejsce, aby gdy przyjdzie ten, który ciebie zaprosił, powiedział ci: "Przyjacielu, idź tam wyżej". Wtedy doznasz zaszczytu wobec wszystkich zasiadających z tobą. Bo każdy, kto się wywyższa, zostanie poniżony; a kto się poniża, zostanie wywyższony". Do tego, który Go zaprosił, powiedział: "Gdy urządzasz obiad lub kolację, nie zapraszaj swoich przyjaciół, ani swoich braci, ani swoich krewnych, ani bogatych sąsiadów, aby może i oni z kolei nie zaprosili ciebie i już miałbyś zapłatę. Ale gdy urządzasz przyjęcie, zapraszaj biednych, inwalidów, okaleczonych, niewidomych, a będziesz szczęśliwy, bo oni nie mają jak ci się odwzajemnić, więc otrzymasz zapłatę przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych" (Łk 14,1.7-14)

 

Hierarchia w oczach Boga jest całkowicie inna niźli w oczach ludzi. Wręcz przeciwna temu, co wartościowe w oczach świata. Nie pierwszy raz Jezus daje temu wyraz w swoim nauczaniu. A mimo to nawet wśród chrześcijan nadal często zapominany jest system wartości ukazany w ewangeliach. Zaszczytem jest gościć kogoś z „wielkich” tego świata, choćby był tak naprawdę małym w swojej moralności, wyznawanej filozofii życia, myśleniu. Ważne, że ma odpowiednio wysoką pozycję wśród otoczenia. Może spojrzy przychylnym okiem? Może powie miłe słowo? Może przez niego uda się coś załatwić? Może w oczach sąsiadów będzie uchodził za naszego protektora? A może nawet i on kiedyś zaprosi nas do siebie?

Filozofia pierwszych miejsc. A jeżeli są pierwsze, to są również te ostatnie.

Znam takich, którzy doskonale nauczyli się wykorzystywać Ewangelię do swoich potrzeb. W ten sposób zarazem pokazują, jak bardzo są od niej dalecy i jak jej nie rozumieją. Świadomie przy stole, z obłudną skromnością i hipokratyczną pokorą, próbują zająć dalekie miejsca przy stole, mimo iż wiedzą o przygotowanych dla nich miejscach z przodu stołu. Potem ckliwie tłumaczą, że „ostatni będą pierwszymi”. Zwłaszcza, gdy gospodarz prowadzi ich na swoje miejsce. Zakłamanie, fałsz, obłuda. Bo gdyby pozwolił im usiąść z tyłu, czuliby się niedocenieni i zaraz po wyjściu krytykują gospodarza za brak wychowania.

Jezus nie mówi jedynie o zewnętrznym porządku etykiety stołu, lecz o wewnętrznym nastawieniu do innych. O tym, że więcej radości jest pośród ludzi ubogich, ale szczerych. O tym, by nie czuć się bogatym wobec innych, którzy z różnych przyczyn nie posiadają nic. Mało jest takich, którzy czują się zaszczyceni ich obecnością. Jednak dla Chrystusa to właśnie biedni, pokrzywdzeni, odrzucani przez wszystkich, stanowią elitę. Wśród nich przebywał, z nimi się spotykał.

Dlaczego? Bo sam był w oczach elit straceńcem i niegroźnym szaleńcem głoszącym jakieś dziwne nauki. Stał się ubogim, by nas ubogacić swoim ubóstwem. Zastanawiam się, na ile potrafię stać się ubogim dla innych i wobec innych? Bo to wyznacza kierunek mojej wiary i chrześcijańskiej, braterskiej miłości.


sobota, 28 sierpnia 2010

Dać by mieć


        To jest jak z pewnym człowiekiem, który mając wyjechać, przywołał sługi i powierzył im swoje dobra. Temu dał pięć talentów, temu dwa, temu jeden: każdemu według jego możliwości. Potem wyjechał. Zaraz poszedł ten, który otrzymał pięć talentów, i zaczął nimi obracać, tak że zyskał drugie pięć. Tak samo ten z dwoma zyskał drugie dwa. A ten, co jeden otrzymał, poszedł, wykopał dół w ziemi i schował srebro swojego pana. Po długim czasie wrócił pan owych sług i rozliczał się z nimi. Podszedł ten, który otrzymał pięć talentów, przyniósł pięć talentów więcej i powiedział: "Panie, pięć talentów mi dałeś, oto zyskałem drugie pięć". Rzekł mu pan jego: "Dobrze, sługo dobry i wierny! W małej rzeczy byłeś wierny, nad wieloma cię postawię. Wejdź do radości twojego pana". Podszedł też ten z dwoma talentami i powiedział: "Panie, dwa talenty mi dałeś, oto drugie dwa talenty zyskałem". Pan jego mu rzekł: "Dobrze, sługo dobry i wierny! W małej rzeczy byłeś wierny, nad wieloma cię postawię. Wejdź do radości twojego pana". Podszedł i ten, co jeden talent otrzymał, i powiedział: "Panie, poznałem cię [i wiem], że jesteś człowiekiem twardym. Kosisz, gdzie nie zasiałeś, i zgarniasz, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się zatem, poszedłem i twój talent schowałem w ziemi. A teraz masz, co twoje". Na to pan jego powiedział: "Sługo gnuśny i zepsuty, wiedziałeś więc, że koszę, gdzie nie zasiałem, i zgarniam, gdzie nie rozsypałem? A zatem powinieneś powierzyć moje srebro bankierom, a ja po powrocie odzyskałbym swoje z procentem. Weźcie ten talent od niego i dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Bo każdemu, kto ma, będzie dane i będzie miał w obfitości; a temu, kto nie ma, zabrane zostanie nawet to, co ma. A tego nieużytecznego sługę wyrzućcie w ciemność na zewnątrz. Tam będzie szloch i zgrzytanie zębami" (Mt 25,14-30)

 

Pan, słudzy i talenty. Opowieść o tym, że warto inwestować w pomnażanie otrzymanych darów. Inwestować dobrze, by przyniosły profity.

Pan dobrze znał swoje sługi. Zaufał im powierzając swoje dobra. Każdy z nich otrzymał tyle, żeby był w stanie pomnożyć talenty. Słudzy byli nie właścicielami, ale szafarzami owych talentów. Czyli wiedzieli, że kiedyś przyjdzie im rozliczyć się z dochodu. Znali też swojego pana, wiedzieli o jego wymaganiach, poznali jego twardość. Lecz również i hojność.

Znając czyjeś oczekiwania i pomimo tego, ze strachu czy innego motywu, zrobić coś na przekór tej osobie, jest wyrazem zepsucia oraz gnuśności. Jest po prostu zlekceważeniem kogoś.

Z hojnej ręki naszego Stwórcy otrzymujemy nieustannie łaski, dary oraz błogosławieństwo. Możemy pomnażać je, rozdając innym i nie zatrzymując dla siebie. Ale możemy też szczelnie zamykać je w sobie, w bojaźni o utratę. A przecież każdy otrzymany dar dany jest po to, by służyć nim innym ludziom. Nie jest ważne jaki dar – ważne, by był ofiarowany i pomnożony. Inaczej karłowacieje, zanika, więdnie, umiera.

Jesteś obdarowany. Na pewno. Odkryj swój dar. Ofiaruj swój dar. A nigdy nie braknie w tobie radości. Tak mówi najwspanialszy Dawca, który nawet ofiarował całkowicie samego siebie, by zakwitły w naszych duszach nieśmiertelne owoce miłości.


piątek, 27 sierpnia 2010

Te mądre i te niezbyt mądre


         Królestwo niebieskie stanie się wtedy podobne do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Z nich pięć było głupich, pięć mądrych. Otóż głupie zabrały swoje lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Mądre natomiast wzięły w naczyniach oliwę do swoich lamp. Gdy pan młody się spóźniał, wszystkie poczuły się senne i na dobre się pospały. Nagle w środku nocy wołanie się rozległo: "Oto pan młody, wychodźcie na spotkanie z nim". Obudziły się wtedy wszystkie panny i zaczęły szykować swoje lampy. Głupie powiedziały do mądrych: "Dajcie nam oliwy, bo nasze lampy gasną". Na to mądre odpowiedziały: "Jeszcze by nam i wam zabrakło; lepiej idźcie do sprzedawców i kupcie sobie". Gdy poszły kupować, przybył pan młody i te gotowe weszły z nim na wesele. Drzwi zostały zamknięte. Przyszły później także pozostałe panny i wołały: "Panie, panie, otwórz nam!" Na to on odpowiedział: "Jakże to, pytam was: ja was nie znam". Czuwajcie zatem, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13)         

 

Lampa jest symbolem czuwania. Oświetla drogę wyjścia naprzeciw człowieka. A w nim też i na przyjście Boga. Lampa światła Słowa. Tego, które daje życie wieczne. Którego blask otwiera drzwi ludzkich serc. 

Gotowość oraz odpowiedzialność za właściwe czuwanie, zapobiegliwość, wytrwałość, czujność. Te cechy odróżniają człowieka mądrego od głupiego. Po równo: pięć panien mądrych i pięć głupich. Także w nas po równo jest jednego i drugiego, co ujawnia się czasami w najmniej spodziewanych momentach życia.

Kiedy życie oświecone jest Słowem, człowiek ma serce przygotowane na spotkanie. Kaganek wiary rozpalony żywym Słowem. Można rzec, że prawdziwy chrześcijanin to człowiek kroczący przez życie z Biblią w ręku, jej wskazaniami w sercu, a w oczach z jej spojrzeniem na życie. W ten sposób jest zawsze gotowy na spotkanie Przychodzącego. Bez obaw, że ktoś zamknie mu przed nosem drzwi prowadzące do zbawienia.


czwartek, 26 sierpnia 2010

Czuwanie, nie-spanie


          A zatem czuwajcie, nie wiecie bowiem, o której godzinie Pan wasz przyjdzie. A to zauważcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której straży przyjdzie złodziej, czuwałby i nie pozwoliłby włamać się do swojego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo Syn Człowieczy przyjdzie o takiej godzinie, kiedy wy nie będziecie się spodziewać. Kto będzie tym wiernym i roztropnym sługą, którego pan postawił nad mieszkańcami swojego domu, by dał im pokarm w odpowiedniej porze? Szczęśliwy ów sługa, którego pan wróciwszy zastanie tak właśnie czyniącego. Zapewniam was, że go postawi nad wszystkimi swoimi dobrami. Jeśli natomiast ów zły sługa powie sobie: "Mój pan zwleka", i zacznie bić swoje współsługi i będzie jadł i pił z pijakami, to pan tego sługi przyjdzie w dniu, kiedy on się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Usunie go i wyznaczy mu miejsce razem z tymi tu obłudnikami. Tam będzie szloch i zgrzytanie zębami (Mt 24,42-51)

 

Czuwanie to stan ciągłego bycia w gotowości. W dosłownym sensie znaczy to: powstrzymywać się od snu. Ważne okazuje się zwłaszcza wobec zdarzeń, które stanowią pewną niewiadomą co do momentu ich nadejścia. 

W ewangeliach synoptycznych zachęty do czujności są głównym poleceniem Chrystusa dla Jego uczniów. Czuwanie staje się głównym zadaniem wyznawców Jezusa. Wytrwałe oczekiwanie na przyjście Pana rozciąga się na każdą chwilę życia chrześcijan. Zewnętrznym jego przejawem ma być codzienna walka z pokusami, oparta na wierze oraz roztropności. 

Oznaką jakości czuwania jest patrzenie we własne serce. Jak reaguje ono na wieść o przyjściu Jezusa; czy jest gotowe na to przyjście? Jeśli jest w nim lęk, pragnienie odwleczenia terminu przyjścia Jezusa; zamiast radosnego i pełnego pokoju oczekiwania – to takie serce nie oczekuje.

Przypowieść Jezusa wskazuje konkretnie, że nasze czuwanie to nie bierna obojętność, lecz dynamiczny rozwój w braterskiej miłości, która pochyla się nad innymi.

Sługa czekający i sługa pijący. Jakim jestem sługą?


środa, 25 sierpnia 2010

Prawda pod makijażem


        Jezus przemówił tymi słowami: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie: «Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków». Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków" (Mt 23, 27-32)

 

Obłuda jest mordem na prawdzie. Bardzo często jest działaniem na rzecz przypodobania się ludziom. Przyozdobienia siebie, upiększenia, wywyższenia, pokazania swojej wyśmienitości. Jednakże jedynie z wierzchu. To, co wewnątrz – choć i tak w końcu jest odczuwalne dla otoczenia – jest przez obłudników skrzętnie skrywane przed wszystkimi. Do tego stopnia, że sami zaczynają wierzyć w swoją niepodważalną świętość i wyznawane racje.

Dojrzałość człowieka polega na harmonii oraz integracji osobowej. Wnętrze pozostaje w pełnej zgodzie z tym, co na zewnątrz.

Można w grobowym odorze gnijącego ciała dusić swoje serce. A można pozwolić, by roztaczało dookoła zapach miłości.

Mieć serce na dłoni. Jak Jezus. Wolne w miłości.

Albo mieć serce zakute w pancerz. Z wierzchu mieniący się złotem, ale skrywający to, co stanowi istotę istnienia. Prawdziwe życie. Kochanie szczere i bezinteresowne. 


wtorek, 24 sierpnia 2010

Bożydar


      Filip odszukał Natanaela i rzekł mu: "Spotkaliśmy Tego, o którym w Prawie napisał Mojżesz, a także Prorocy: Jezusa, syna Józefa z Nazaretu". Natanael mu odrzekł: "Czy może być coś dobrego z Nazaretu?" A Filip mu na to: "Chodź i zobacz". Zobaczył Jezus Natanaela, jak zbliża się do Niego, i tak o nim powiedział: "Oto szczery Izraelita, w nim nie ma podstępu". Natanael zapytał Go: "Skąd mnie znasz?" Jezus odpowiadając rzekł mu: "Widziałem ciebie pod figowcem, nim cię Filip zawołał". Na to Natanael powiedział: "Rabbi, Ty jesteś Synem Boga, Ty Królem jesteś Izraela!" A Jezus w odpowiedzi rzekł mu: "Czy wierzysz, bo ci powiedziałem, że cię widziałem pod figowcem? Więcej niż to zobaczysz". I jeszcze mu rzekł: "O tak, zapewniam was: zobaczycie, jak niebo się otwiera i jak aniołowie Boży wstępują i zstępują na Syna Człowieczego" (J 1,45-51)

 

Natanael to człowiek szukający prawdy. Nie byle jak, bo w szczerości i bez żadnych podstępów. Jest też konsekwentny w tym szukaniu. Potrafi wyznać bóstwo Jezusa, kiedy odczuwa iż odszukał prawdę. Było to poprzedzone długim procesem poszukiwań. Jednakże one zmierzały w stronę Prawdy. I tak naprawdę nie Natanael odnalazł Prawdę, ale Prawda odnalazła jego! („zobaczył Jezus Natanaela, jak zbliża się do Niego”). Kto wytrwale poszukuje prawdy, ten w końcu ją odnajdzie. Może nie taką, jaką chciałby („Czy może być coś dobrego z Nazaretu?”) – ale zawsze taką, która przynosi wybawienie.

Imię „Natanael” w jęz. hebrajskim znaczy: dar od Boga. Już samo więc poszukiwanie Jahwe stanowi jego dar. Wiara rodzi się w drodze. Hartowana jest przez trudy wędrówki, błądzeń, zwątpień. Lecz w końcu zawsze doprowadzi do radości odkrycia kresu swoich poszukiwań.

Szukając prawdy, daj się odnaleźć Prawdzie. A odnajdując ją, już nigdy nie zbłądzisz na krętych ścieżkach ludzkich zapytań.


poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Przysięgam...


     Biada wam, ślepi przewodnicy, którzy mówicie: "Kto przysięgnie na świątynię, nic to nie znaczy; kto natomiast przysięgnie na złoto świątyni, tak, to go wiąże". Głupi i ślepi [jesteście], bo co jest większe: złoto czy uświęcająca złoto świątynia? [Mówicie] także: "Kto przysięgnie na ołtarz, nic to nie znaczy; kto natomiast przysięgnie na ofiarę na nim, tak, to go wiąże". Ślepi [jesteście], bo co większe: ofiara czy uświęcający ofiarę ołtarz? Otóż kto przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim. A kto przysięga na świątynię, przysięga na nią i na Mieszkającego w niej. I kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Siedzącego na nim (Mt 23,16-22)

 

Postawa obłudy jest zbudowana na fałszu i kłamstwie. Czyli na świadomym przeciwstawianiu się prawdzie, zarówno w słowach jak i idących za nimi czynach. Z ludźmi, którzy budują swoje życie na kłamstwie nie można dialogować. Wzajemny, owocny kontakt może być skonstruowany jedynie na prawdzie bądź wspólnej chęci jej poszukiwania.

Czasami jest tak, że im ktoś bardziej przysięga się na prawdę, tym bardziej podejrzane mogą wydawać się takowe deklaracje. Fałszywego świadka można rozpoznać szybko. Bo zachowuje się tak, jakby przysięgami chciał przekonać wszystkich (a może też i siebie samego?), że jest posiadaczem prawdy. Krzywoprzysięstwo to bycie wiarołomnym i zarazem złamanie przysięgi. Krzywoprzysięzcy to wrogowie prawdy, a więc w jakiś sposób (świadomi lub nie) współpracownicy szatana, który jest ojcem kłamstwa oraz wszelkiego fałszu.

Chrześcijanin nie musi przysięgać na nic. Po prostu, ma żyć i kierować się prawdą. Jaką prawdą? Tę jedyną, którą jest Jezus i Jego Ewangelia. Ma być jasny w swoich słowach i całym życiu. Tak, jak jasne jest nauczanie Chrystusa. Wtedy nie potrzeba przysięgania na nic, bo każdy napotkany człowiek od razu rozpozna świadka Prawdy. Żądać od nosiciela prawdy przysiąg o prawdziwości tego, czym żyje, nie jest potrzebne.


niedziela, 22 sierpnia 2010

Brama czy brameczka?


        Przechodził przez miasta i wsie, nauczając. Tak zmierzał do Jeruzalem. Ktoś odezwał się do Niego: "Panie, czy tylko niewielu jest takich, którzy dostępują zbawienia?" Wtedy On im powiedział: "Starajcie się wejść przez wąską bramę, bo wielu, oświadczam wam, będzie próbowało wejść, a nie zdoła. Kiedy gospodarz wstanie i zamknie bramę, stojąc na zewnątrz zaczniecie bić w bramę i wołać: "Panie, otwórz nam". A on wam na to odpowie: "Nie wiem, skąd jesteście". Wtedy zaczniecie mówić: "Jedliśmy z tobą i piliśmy. Na naszych ulicach nauczałeś". Odpowiadając wam, powie: "Nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode mnie wszyscy sprawcy nieprawości". Tam będzie szloch i zgrzytanie zębów, kiedy zobaczycie, że Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy prorocy są w królestwie Boga, a was wyrzuca się na zewnątrz. Przyjdą też ze wschodu, i z zachodu, i z północy, i z południa i zasiądą w królestwie Boga. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwsi, i są pierwsi, którzy będą ostatni" (Łk 13,22-30)

 

Wejść przez wąską bramę, znaczy: starać się żyć trudami wskazań Ewangelii Chrystusowej. Samo podejmowanie niestałych prób nie wystarczy. Powoływanie się na pozorną, powierzchowną znajomość z Jezusem nie wystarczy. Co czynić więc, by wejść przez bramę?

Jezus nazwał się Bramą owiec. „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę” (J 10,9). Przejść przez wąską bramę, znaczy więc: przechodzić ją przez Jezusa, w Jezusie i z Jezusem. Zostawić w Jego rękach sprawę naszego zbawienia. Starać się i zacieśniać kontakt ze Zbawicielem. Żeby nie pozostał jedynie daleką znajomością z kimś, kto może kiedyś okazać się pomocnym i przydatnym. Takie myślenie jest niegodziwe oraz nieprawe.

Prawdziwa wiara jest bezinteresowna. Oparta tylko na fundamencie miłości. Kocham Jezusa, i z tej miłości wierzę w sens tego, co być może nie zawsze jest zrozumiałe. Wierzę, czyli: żyję programem ewangelii. Czyniąc to, wchodzę przez wąską bramę wprost w ramiona Zbawiciela, jedynego Dawcę zbawienia.


sobota, 21 sierpnia 2010

Wielki mały człowiek


        Przemówił wtedy Jezus do tłumów i do swoich uczniów takimi słowami: "Na ławie Mojżeszowej zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Spełniajcie więc i przestrzegajcie, cokolwiek wam powiedzą, ale według ich uczynków nie postępujcie; bo nakazują, lecz sami nie czynią. Wiążą ciężkie i nie do uniesienia pakunki i nakładają ludziom na barki, a sami nawet swoim palcem nie chcą ich popchnąć. Wszystkie swoje uczynki spełniają dla pokazania się ludziom, rozszerzają swoje filakteria i wydłużają frędzle, lubią pierwsze miejsca na ucztach, i pierwsze stołki w synagogach, i pozdrowienia w publicznych miejscach, i tytuł rabbi u ludzi. Wy nie nazywajcie siebie rabbi, bo jeden jest waszym nauczycielem, a wy wszyscy jesteście braćmi. I nie nazywajcie nikogo swoim ojcem na ziemi, bo jeden jest wasz Ojciec: Ten w niebie. Nie nazywajcie też siebie przewodnikami, bo jeden jest waszym przewodnikiem: Chrystus. Kto większy między wami, będzie waszym sługą. Kto wywyższać się będzie, zostanie poniżony; a kto się będzie uniżał, zostanie wywyższony (Mt 23,1-12)

 

Ludzie mali chcą być wielkimi w oczach innych. Dlatego uczynią wszystko byle by tylko osiągnąć swój cel: wielkość, zaszczyty, władzę, ustanowione przez ludzi godności. W tym dążeniu do realizacji swojej wielkości zanikają wszelkie moralne i ludzkie zachowania. Nie liczy się wtedy inny człowiek, tylko podbudowane egoizmem własne spełnienie na ziemi. Owo usilne zdążanie do wielkości ma w tle często ukrywane kompleksy, poranioną historię życia, ciągłe poczucie bycia niedocenionym, chęć udowadniania sobie i innym własnej wartości.

Na tle tych niskich zachowań, Chrystus ukazuje drogę, jaką mają kierować się Jego uczniowie. To droga pokory oraz braterstwa, wynikającej jedynie z miłości służby dla innego człowieka. Przewodnikiem w niej jest sam Jezus. Nie tylko naucza, ale też wspiera mocą swojego Ducha w poszukiwaniu prawdziwej wielkości, której dowodami nie są ziemskie zaszczyty i pozorne wielkości. Prawdziwa wielkość człowieka kryje się w codziennym, żmudnym czasami miłowaniu. Ma więc ona charakter wybitnie duchowy.

Kiedyś, ogołoceni z wszelkiej ziemskiej wielkości, staniemy przed Bogiem. Jedyną naszą szatą będzie miłość. Inwestując w budowanie swojej ziemskiej wielkości nie starcza czasu na tkanie codziennej szaty miłości. Czy starczy jej, byś nie wstydził się stojąc przed obliczem Stwórcy?


piątek, 20 sierpnia 2010

Nie praw o miłości; czyń miłość prawem!


      Gdy faryzeusze usłyszeli, jak zamknął usta saduceuszom, skupili się w gromadzie i jeden z nich, znawca Prawa, wystawiając Go na próbę, zapytał: "Nauczycielu, które przykazanie [jest] wielkie w Prawie?" On odpowiedział mu: "Będziesz miłował Pana, swojego Boga, całym swoim sercem, i całą swoją duszą, i całą swoją myślą. To jest wielkie i pierwsze przykazanie. A drugie podobne mu: Będziesz miłował bliźniego swego jak samego siebie. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy" (Mt 22,34-40)

 

Znawca Prawa zapytuje o Prawo. Oczywistym jest więc, że chce wystawić Jezusa na próbę. Wyuczony na pamięć formuł prawnych, mający za sobą praktykę w szkole prawnej przy boku mistrzów, przekonany jedynie o słuszności litery Prawa i to tylko w swojej interpretacji. Taki człowiek nie mógł pytać o sens Tory, a tylko chciał wypróbować wiedzę swojego adwersarza.

Chrystus nie tylko mówi o miłości. On kocha. On jest Miłością! Może więc o niej nauczać jako jej świadek. Jezus, jako prawowierny Żyd, odpowiada tak, jak każdy członek narodu wybranego by odpowiedział – podkreślając wagę miłowania jedynego Boga Jahwe. Lecz zarazem ubogaca je, wiążąc z tym przykazaniem nakaz miłowania bliźniego.

Te dwa przykazania są jak dwie nogi na których kroczy człowiek mający prawdziwą wiarę w Boga. Kochaj siebie, kochaj innych, kochaj Boga. Kochaj siebie, by kochać innych a przez nich kochać również Boga. Jak ważna jest miłość! Nie ta książkowa, teoretyczna, idealistyczna, romantyczna – ale ta trudna, codzienna, wyrażająca się w konkretnych gestach a nie słownych deklaracjach. Ta szara, zapomniana, mała. Pozornie nic nie znacząca, a jednak stanowiąca fundament całego życia.


czwartek, 19 sierpnia 2010

Serdecznie zapraszam!


         A Jezus znowu zaczął nauczać w przypowieściach. Mówił im: "Królestwo niebieskie stało się podobne do pewnego króla, który wyprawił wesele swojemu synowi. Wysłał swoje sługi, by wezwali zaproszonych na to wesele, jednak przyjść nie chcieli. Wysłał ponownie inne sługi, mówiąc im: "Powiedzcie zaproszonym: 'Ucztę u siebie już przygotowałem, moje woły i inne utuczone zwierzęta pobite, wszystko gotowe. Przyjdźcie na wesele!'" Lecz oni zlekceważyli [to] i odeszli: ten na swoje pole, ten do swojego kupiectwa. A jeszcze inni zatrzymali jego sługi, znieważyli, nawet zabili. Król rozgniewał się i posławszy swoich zbrojnych, wytracił owych zabójców, a ich miasto spalił. Wtedy powiedział do swoich sług: "Wesele jest przygotowane, lecz zaproszeni nie byli godni. Idźcie zatem do wylotu ulic i kogokolwiek spotkacie, zaproście na wesele". Wyszli słudzy na ulice i zebrali wszystkich, których spotkali: zepsutych i dobrych. Tak uczta wypełniła się zasiadającymi. Wszedł król obejrzeć zasiadających i zobaczył tam kogoś nie ubranego w strój weselny. Odezwał się do niego: "Przyjacielu, jak tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?" A on zamilkł. Wtedy król rozkazał sługom: "Zwiążcie mu nogi i ręce i wyrzućcie go w ciemność na zewnątrz. Tam będzie szloch i zgrzytanie zębami. Bo liczni są zaproszeni, a wybrani nieliczni"" (Mt 22,1-14)

 

Zaproszenie jest czymś więcej niż ogłoszenie czy też zawiadomienie. To forma informująca adresata o jakimś wydarzeniu ubogacona o odpowiednią motywację skłaniającą go do pozytywnej odpowiedzi. Prócz tematu zaproszenia zawiera dokładną datę oraz miejsce wydarzenia. Może również zawierać jakieś specjalne wymogi dotyczące wydarzenia. Zaproszenie zazwyczaj kończy się grzecznościowym podkreśleniem, jak bardzo nam zależy na obecności adresata.

W takiej formie (słownej) król wysłał zaproszenia na wesela swojego syna. Spotkał się z odmową a nawet obrazą; agresją. W odpowiedzi na swoje dobro otrzymał zło. Jednak nie zniechęciło go to do wysłania kolejnych zaproszeń. Nie stracił nadziei, iż w jego kraju, prócz zabójców, istnieją też ludzie dobrzy. Może nie doskonali, może zepsuci – ale mający w sobie choć odrobinę dobra. Tym razem nadzieja nie zawiodła. Sala wypełniła się ucztującymi. Lecz i pośród nich znalazł się ktoś, kto zlekceważył króla swoim zachowaniem (brakiem weselnego stroju, który obowiązywał na przyjęciu).

Od początku historii zbawienia Bóg przygotowywał ludzi na przyjście Syna. Poprzez swoje sługi: proroków, patriarchów, mężów Bożych, zapraszał na to wielkie wesele. Reakcja ludzi była różna. Naród wybrany i zaproszony do spotkania z Mesjaszem odrzucił Go. Dlatego oferta zbawienia, którą przyniósł Chrystus, skierowana jest do każdego człowieka. niezależnie od jego pochodzenia, rasy, języka. Każdy może uczestniczyć w godach Baranka. Jest tylko jeden warunek: trzeba dostosować się do zwyczaju panującego na uczcie, czyli być ubranym w strój weselny.

To strój duchowy: stan łaski, chęci zerwania z grzechem, przyjęcia Jezusa jako jedynego Zbawiciela. To strój wiary, nadziei i miłości. On świadczy o tym, że człowiek czuje się nie tylko zaproszony, lecz również wybrany. Zaszczycony z powodu zaproszenia, a nie tylko robiący Bogu łaskę z powodu swojego przybycia na ucztę.

Być zaproszonym nie oznacza jeszcze, że jest się wybranym. Ale wybraństwo zależy też od nas samych. Bóg cię wybrał. Ale czy ty już wybrałeś Boga?


środa, 18 sierpnia 2010

Wielkie i małe


      Królestwo niebieskie podobne jest do pewnego gospodarza, który wyszedł o świcie, by nająć robotników do swojej winnicy. Umówił się z nimi o denara za dzień i posłał ich do swojej winnicy. Gdy wyszedł o trzeciej godzinie, zobaczył innych stojących za pracą na rynku. Tym też powiedział: "Idźcie i wy do winnicy, a co będzie należne, dam wam". Poszli więc. Wyszedł ponownie o godzinie szóstej i o dziewiątej i uczynił podobnie. A kiedy wyszedł o jedenastej, znalazł jeszcze innych stojących. Zapytał ich: "Dlaczego przez cały dzień stoicie tu bezczynnie?" Odpowiedzieli mu: "Bo nikt nas nie najął". Rzekł im: "Idźcie i wy do winnicy". A gdy nastał wieczór, powiedział właściciel winnicy do swojego zarządcy: "Zwołaj robotników i daj im całą zapłatę, zaczynając od ostatnich do pierwszych". Gdy przyszli ci z jedenastej godziny, otrzymali po denarze. Kiedy zatem podeszli pierwsi, uważali, że otrzymają więcej. Jednak i oni otrzymali po denarze. Biorąc więc narzekali na gospodarza. Mówili: "Ci ostatni pracowali jedną godzinę, a zrównałeś ich z nami, choć dźwigaliśmy ciężar dnia i spiekoty". A on każdemu z nich tłumaczył: "Przyjacielu, nie krzywdzę ciebie. Czy nie umówiłeś się ze mną o denara? Weź swoje i odejdź. Chcę dać temu ostatniemu jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czemu zepsutym okiem patrzysz, że jestem dobry?" Tak właśnie ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi" (Mt 20,1-16)

 

Nie pierwszy raz Jezus oznajmia, że pierwsi będą ostatnimi a ostatni będą pierwszymi. Ludzka logika i ekonomia nie idzie w parze z tą boską. Często oburzamy się na nią, bo wydaje się po ludzku niesprawiedliwa. Lecz przecież myśli Boga nie są jak myśli człowieka. Widzi wszystko w pełnym wymiarze. I choć często wydaje się, że w tej logice Bóg nie jest sprawiedliwy – akceptując ją, zawsze przynosi owoce dobra. Większe niż moglibyśmy się spodziewać.

Dlaczego tak trudno uwierzyć w dobroć planów Boga? Bo ich nie pojmujemy. Bo nie wierzymy do końca w to, że Bóg jest Dobrem. Bo nauczyliśmy się wszystkim sterować sami: mieć swoje misterne plany na przyszłość i skrupulatnie napisany scenariusz na życie.

Chcemy być zawsze pierwsi a nigdy ostatni. Taka jest droga sukcesu tego świata. A u Boga jest zupełnie na odwrót. Pierwsi są ostatnimi, kto się wywyższa będzie poniżony... To, co pozornie nic nie znaczące dla świata ma największą wartość dla Boga.

Pozostaje więc nasz wybór: szukać tego, by być wielkim w oczach świata czy w oczach Boga?


wtorek, 17 sierpnia 2010

Nawleczony wielbłąd


       A Jezus powiedział do swoich uczniów: "Oświadczam wam: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam oświadczam: łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igły, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego". Gdy uczniowie to usłyszeli, bardzo tym byli poruszeni i powiedzieli: "Kto zatem może być zbawiony?" A Jezus spojrzał na nich i powiedział: "Dla ludzi to niemożliwe, dla Boga natomiast wszystko możliwe" (Mt 19,23-26)

 

Bogactwo jest marzeniem wielu ludzi. Niekoniecznie to materialne. Dla wielu chodzi o to, by poczuć się bogatym – bo z nim przychodzi poczucie własnej wartości, większa pewność siebie, uznanie otoczenia, gwarancja bezpiecznej przyszłości. 

Jednak za pieniądze nie można kupić wejściówki do Królestwa Jezusa. Przeciwnie: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa. Bo sam sobie blokuje wejście poprzez swoje dźwigane bogactwa (objuczony nim zupełnie jak wielbłąd!). Jest nimi splątany (opętany!). I każdy człowiek może mieć problem z takim czy innym bogactwem. Dlatego uczniowie, poruszeni stwierdzeniem Nauczyciela, pytają o szansę zbawienia. 

Odpowiedź Jego jest prosta: człowiek sam się nie zbawi. Potrzeba interwencji Boga, dla którego wszystko jest możliwe. A więc w kwestii relacji do naszych bogactw, potrzeba kierować serce i duszę ku Bogu. Problem pojawia się wtedy, kiedy żądza bogactwa przesłania oczy. Wtedy nie widać ani Boga, ani drugiego człowieka. Nie widać wtedy nic! Również wejścia do królestwa.


poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Iść w stronę życia


        Wtedy ktoś, podszedłszy do Niego, zapytał: "Nauczycielu, co dobrego mam zrobić, aby osiągnąć życie wieczne?" On mu odpowiedział: "Dlaczego pytasz mnie o dobro? Jeden jest dobry! Jeśli chcesz wejść do życia, zachowaj przykazania". Zapytał Go: "Które?" Jezus odpowiedział: "Nie będziesz zabijał, nie będziesz cudzołożył, nie będziesz kradł, nie będziesz składał fałszywego zeznania, czcij ojca i matkę; oraz: Będziesz miłował swojego bliźniego jak siebie samego". Na to młodzieniec oświadczył Mu: "To wszystko zachowałem. Czego jeszcze mi brak?" Jezus mu odpowiedział: "Jeżeli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj swoje dobra i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za mną". Gdy młodzieniec usłyszał tę odpowiedź, odszedł zasmucony. Miał bowiem wiele posiadłości (Mt 19,16-22)

 

Tylko prawdziwie wolny człowiek potrafi kochać. Bez przywiązania do samego siebie, swoich bogactw, dążeń. Do jakichkolwiek swoich posiadłości oraz jakiegokolwiek rodzaju są te przywiązania.

Każdy człowiek w głębi siebie pragnie kochać i być kochanym. To naturalna, wrodzona potrzeba każdego, by móc się rozwijać w swoim człowieczeństwie. Co ciekawe ci, którzy zastrzegają się iż nie potrzebują kochania, są pierwszymi wołającymi w ten sposób o miłość. Spotykałem i spotykam wielu, których rozpaczliwy krzyk o odrobinę miłości wznosi się do nieba. Bo człowiek, choćby posiadł wszelkie ziemskie bogactwa, pozostanie niespełniony gdy nie ma w sobie miłości.

Ktoś (a więc: również ja, ty, on...) zapytuje Jezusa o życie wieczne. Wie, że drzwi do tego życia otwiera dobro. Ale konkretnie: jakie dobro?... Chrystus wskazuje na Prawo, na którego fundamencie należy szukać dobra. Esencją zaś Prawa jest przykazanie wzajemnej miłości.

Człowiek konwersujący z Jezusem informuje, że żył wskazaniami Prawa. A mimo to nie poczuł spełnienia oraz gwarancji życia wiecznego. Dlaczego?... Może zbyt mechanicznie; automatycznie wypełniał Prawo? Może wypełniał Prawo nie rozumiejąc jego istoty? Nie wiemy tego.

Jedno jest pewne. W tym skrupulatnym wypełnianiu przykazań zabrakło ducha prawdziwej wolności dziecka Bożego. W jej miejsce, serce owego człowieka wypełniło jakieś inne bogactwo, którego nie chciał się pozbyć. Nawet w imię tego, czego tak gorliwie poszukiwał. Dlatego „odszedł zasmucony”.

Każdy z nas ma jakiś swój skarb, który skrupulatnie chowa, dogląda, ukrywa. Jeśli to coś (ktoś) innego niż Jezus i Jego Ewangelia miłości, nie kroczymy jeszcze drogą wolności ewangelicznej, która jako jedyna doprowadza do wrót Królestwa wiecznego życia. Cóż czynić? Co szybciej pozbyć się tego balastu, by szczęśliwym i wolnym, bez zbędnych obciążeń, naśladując Jezusa, już mieć w sobie nieprzemijający dar życia.


niedziela, 15 sierpnia 2010

Wielbicielka


       A Maryja rzekła: "Uwielbia dusza moja Pana. Duch mój weselem się napełnił dzięki Bogu, mojemu Zbawicielowi, że spojrzał na taką małość swojej służebnicy. Bo oto odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, że mnie On, Możny, tak wielkie rzeczy uczynił. Święte Jego imię! Jego miłosierdzie przez pokolenia i pokolenia dla żyjących w Jego bojaźni. Okazał w dziełach moc swojego ramienia, rozproszył unoszących się pychą w myślach serc swoich. Strącił możnych ze stołków, a małych uczynił wielkimi. Cierpiących głód napełnił dobrami, a bogatych z gołymi rękami odprawił. Ujął się za Izraelem, swoim sługą, aby pamiętano o Jego miłosierdziu, jak powiedział do naszych przodków: Abrahamowi i jego potomstwu na wieki" (Łk 1,46-55)

 

Uwielbianie Boga jest podstawowym elementem serca człowieka wierzącego, który kocha swojego Stwórcę i Zbawiciela. To potrafi tylko człowiek o sercu pokornym i czystym. Takim, jakie ma Maryja. W swojej modlitwie uwielbienia skupia się nie na sobie, lecz na wielkości swojego Pana.  Wspomina Jego dobroć, sprawiedliwość oraz miłosierdzie.

Patrząc na moje życie przekonuję się, że im bardziej potrafimy zostawić wszystko w rękach Boga, tym później większe i piękniejsze rzeczy dokonują się w nas i dla nas. A później przez nas dla innych. chodzi o to, by przebywać w obrębie chwały Pana. Jest to możliwe wtedy, kiedy uwielbiamy Go całym swoim życiem: każdym oddechem, myślą, słowem. Uwielbiać Boga nie zawsze jest łatwo, bo czasami uwielbienie może mieć szczególny wymiar i kształt. Dokonuje się poprzez ból, cierpienie, chorobę. Poprzez wypełnianie woli Ojca, z czym związana jest kwestia zaufania.

Maryja szczerze wychwala Boga za wielkie rzeczy, których dokonuje w Jej życiu. Przez to rodzi się w niej Chrystus: Nowe Życie, Radość i Pokój.

I w nas rodzi się Jezus, kiedy zabiegamy o to, by każda chwila naszego życia stawała się dziękczynieniem Ojcu za tyle otrzymanych darów, łask, błogosławieństw. Również za to, że nie zawsze jest tak jak sobie planujemy, ale że Bóg miesza nasze plany, realizując swoje miłosne zamierzenia wobec każdego z nas. Rodzi się w nas Chrystus, kiedy wraz z Maryją staramy się wyśpiewać Magnificat naszym sercem, trudami i radościami. 


sobota, 14 sierpnia 2010

Kinder Bueno


         Przyprowadzono wówczas do Niego dzieci, aby położył na nie swoje ręce i pomodlił się. Uczniowie jednak karcili je. Jezus powiedział: "Zostawcie te dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do mnie, bo do takich należy królestwo niebieskie". I kładł na nie swoje ręce. Potem odszedł stamtąd (Mt 19,13-15)

 

Dzieci w oczach Jezusa symbolizują prawdziwych uczniów Królestwa. Do takich jak one należy bowiem Królestwo niebieskie. Jezusowi chodziło o to, by Jego królestwo przyjmować jak małe dziecko (Mk 10,15) a więc w sposób prosty, szczery, uczciwy – jak dar od Ojca, nie domagając się go jak rzeczy należnej. Ludziom tak pojmującym Królestwo, Chrystus błogosławi oraz wspiera swoją modlitwą.

Być dzieckiem, to ufać dając się prowadzić za rękę swoim rodzicom. Podobnie ma być z uczniami: mają ufać (wierzyć) Ojcu oraz dać się prowadzić Jego pewną ręką poprzez życie. Nic więcej! A takie to trudne. Bo czujemy się panami życia, znajdujemy swoje recepty na nie; nie wierzymy, że Pan Bóg zna się na życiu lepiej od nas.

Być dzieckiem, to naśladować; brać przykład z Ojca, słuchać i kochać Go. Stawać się na Jego wzór i będąc obrazem Ojca, nieść w sobie Jego miłość dla innych. Do takich należy królestwo niebieskie!


piątek, 13 sierpnia 2010

Krótko o celibacie


        Rzekli Mu uczniowie: Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić. Lecz On im odpowiedział: Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje! (Mt 19,10-12)

 

Czy warto się żenić (wychodzić za mąż)? Na to zapytanie uczniów, Jezus nie odpowiada, iż nie warto. Tłumaczy jedynie sens pozostania bezżennym. Motywem do tego nie jest wcale ułatwienie sobie życia, szukanie wygody, lecz całkowita dyspozycyjność dla sprawy Królestwa. Celibat jest więc zaproszeniem, by w życiu wybranych uczniów stawał się znakiem dla innych. To dar, który powoli odkrywa swój sens dla tego, kto zdecydował się go przyjąć oraz realizować w swoim życiu.

W ostatnim czasie rozgorzała polemika na temat sensu celibatu duchownych w dzisiejszym świecie. Trwają zażarte batalie przeciwników celibatu z jego obrońcami. Wydaje się, że coraz mniej prezbiterów wierzy w jego sens. Spośród nich jakiś procent nie przestrzega go. To wynik zupełnego nie rozumienia Jezusowych słów z Ewangelii. Faktem jest, iż celibat jest tradycją Kościoła i został wprowadzony prawnie w XI w., lecz jego powszechną praktykę widzi się dużo wcześniej.

         Być bezżennym dla królestwa niebieskiego to prorocko zapowiadać jego pełnię (Mt 22,30). Jezus zna trudy takiego wyboru życiowego, ale nie pozostawia celibatariuszów samymi. Jest zawsze przy nich (por. Mt 18,29). Człowiek prawdziwie żyjący wiarą, kontaktem z Chrystusem – nigdy nie będzie uskarżał się więc na samotność. Sam Jezus wybrał życie w bezżenności. A przecież prezbiter ma być Jego żywym znakiem obecności we wspólnocie. 

Warto więc się żenić?... Dla jednych jest to wskazane (związek kobiety z mężczyzną jest podstawowym, naturalnym środowiskiem uświęcenia człowieka), a dla innych nie. Jednak owo „nie” to zaproszenie. Każdy przyszły prezbiter ma czas, by przemyśleć je oraz podjąć konkretny, wolny wybór w swoim sercu. Dlatego niezrozumiałe są późniejsze zachowania niektórych, łamiące celibat. Nie mnie to oceniać. Oni sami staną kiedyś przed Panem, który zapyta tylko o miłość. Tę, która jest odpowiedzialna, dotrzymuje przyrzeczeń, szuka Boga i Jego spraw, a nie hedonistycznych, egoistycznych zachowań, które ranią innych i stają się zgorszeniem. Taką miłość, która staje się widzialnym znakiem dla innych. Bo celibat to sprawa miłości.

„Kto może pojąć, niech pojmuje!”, a kto nie – niech przynajmniej nie neguje wartości i sensu świadomego wyboru innych.


czwartek, 12 sierpnia 2010

Siedem, siedemdziesiąt siedem, siedemset siedemdziesiąt siedem...


       W tym czasie podszedł do Niego Piotr i powiedział: "Panie, jeśli grzeszyć będzie mój brat względem mnie, ile razy mam mu przebaczać? Czy aż siedem razy!?" Jezus mu odpowiedział: "Nie nakazuję ci, że aż siedem razy, lecz że aż siedemdziesiąt siedem razy!!! (Mt 18,21n)

 

Przebaczenie wchodzi w zakres miłości bliźniego. Nie kocha prawdziwie ten, kto nie umie przebaczać. Bez wątpienia brak przebaczenia w sercach ludzkich niszczy nie tylko zewnętrzne relacje z innym człowiekiem, lecz także wewnętrzne relacje z sobą samym oraz Bogiem. Czyli: z każdego punktu odniesienia jest destrukcyjne.

Nie jest wolny ten, kto nie przebacza. Nie będąc wolnym, nie potrafi też kochać. Nie kochając, nie jest szczęśliwy. I tak można zapętlić się w życiu, zagubić, zatracić, przegrać życie.

Wie o tym Jezus. Dlatego poucza swoich uczniów, aby zawsze przebaczać. W numerologii żydowskiej liczba siedem jest liczbą pełną. Oznacza też doskonałość. Być doskonałym w przebaczeniu... Oto jedno z naczelnych zadań chrześcijan.

Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć. Pewnych przykrych wydarzeń nie sposób zapomnieć. Lecz można spojrzeć na nie inaczej, patrząc przez pryzmat przebaczenia. Przykrych wydarzeń przeważnie się nie rozumie. Lecz można je przeżywać w duchu chrześcijańskiej wiary oraz miłości. Jak?... - Z pokorą przebaczając tym, którzy nas skrzywdzili. To nie jest łatwe. Ale jest możliwe. Chrystus pokazał to całym swoim życiem. Nawet na krzyżu modlił się za morderców, którzy Go niewinnie skazali a potem bestialsko ukrzyżowali.

I teraz też jest z tymi, którzy walczą o przebaczenie w sobie. Jeżeli nie umiesz przebaczyć, powiedz to Jemu. Niech On przebaczy w tobie winowajcom, przynosząc wszystkim pokój serca.


środa, 11 sierpnia 2010

O konfliktach słów kilka


       Jeśli zgrzeszy twój brat względem ciebie, idź, zwróć mu uwagę sam na sam. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś swojego brata; a jeśli nie posłucha, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby każda sprawa miała potwierdzenie w wypowiedzi dwóch lub trzech świadków. Jeśli także ich nie posłucha, przedstaw [to] Kościołowi; a jeśli i Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i poborca. Zapewniam was: cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. I jeszcze zapewniam was: jeśli dwóch z was na ziemi zgodzi się co do jakiejkolwiek sprawy, by o nią się modlić, to spełni się im za sprawą mojego Ojca, Tego w niebie. Bo gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię, tam jestem wśród nich" (Mt 18,15-20)

 

Wspólnota Kościoła nie jest wspólnotą idealną, lecz ciągle dążącą do doskonałości; uświęcającą się w drodze. Stąd i pośród braćmi może dojść do konfliktów, niejasności oraz nieporozumień. To normalne. Lecz istotnym czynnikiem cechującym ludzi wiary jest też umiejętność właściwego rozładowywania konfliktów, która oparta jest nie na zawiści, szukaniu swojej racji, lecz na prawdzie oraz miłości.

Bardzo często ludzie reagują impulsywnie i bardzo emocjonalnie na przykrości, jakie ich spotykają. To mechanizm obronny, który jednak prowadzi nie do pokoju serca, lecz do zaognienia konfliktu w nas samych a także i na zewnątrz nas. Nie służy to nikomu: ani nam, ani wspólnocie w której żyjemy.

Często dochodzi do tego, że bez szukania przyczyn takiego a nie innego zachowania innych wobec nas, wydajemy na nich sąd. Ewangelia mówi jasno, że nie można nikogo skreślać z grona tych, których winniśmy miłować. Wiele razy jest mowa o przebaczeniu wobec winowajców, modlitwie za nieprzyjaciół, byciu miłosiernym względem każdego człowieka, miłowaniu tych, którzy nas prześladują. W takim duchu trzeba nam rozstrzygać wszelkie spory między nami.

Mnóstwo sporów rodzi się z impulsywnego działania, bez uprzedniego przemyślenia i uświadomienia sobie, że jako chrześcijanie powinniśmy postępować po chrześcijańsku zawsze: zwłaszcza w trudnych dla nas chwilach. To zapobiegnie szerzeniu się niepotrzebnej zawiści, chęci odwetu a będzie służyć wzajemnej miłości. Tej, która z góry nie ocenia i nie odrzuca.

Na kursie nurkowania uczono mnie, że kiedy zajdzie jakiś wypadek pod wodą, nie można reagować spontanicznie, nieprzemyślanie – gdyż to tylko pogorszy sytuację lub nawet spowoduję utratę zdrowia albo życia. Są cztery warunki dobrego zachowania się w trudnej sytuacji: zatrzymaj się, oddychaj (uspokój swój oddech; czyli: uspokój się, nie reaguj emocjami), pomyśl, działaj. Wydaje się, że równie dobrze można odnieść te elementy do naszego współżycia z innymi. Dodając pomiędzy nimi modlitwę - bo cóż sami uczynić możemy?


wtorek, 10 sierpnia 2010

Ziarno


       O tak, mówię wam, jeśli ziarno pszenicy, gdy spadnie na ziemię, nie obumrze, samo pozostanie; a jeśli obumrze, wyda obfity plon. Kto kocha swoje życie, zmarnuje je, a kto nie dba o swe życie na tym świecie, zachowa je na życie wieczne (J 12,24-25)

 

Życie można przeżuć albo przeżyć. Skonsumować dla swoich potrzeb albo spożytkować ku dobru. Ziarno nie obumierające traci sens swojego istnienia, którym jest wydanie plonu; wzrost ku dojrzałości. Ziarno obumierające wydaje z siebie konkretne plony.

Podobnie jest z nami. Możemy umierać dla ziemskiego życia, egoizmu, egocentryzmu, będąc wpatrzeni w niebo. Wtedy wzniesiemy siebie ku niebu, wydając plon z naszej śmierci dla spraw światowych i dla samych siebie. By bardziej być dla innych.

Ale można też na siłę starać się zakotwiczyć w morzu (właściwie... na dnie!) spraw tego świata, że nie dostrzega się poza nim innych spraw. Nie dostrzega się innych ludzi. Tak naprawdę wtedy rodzi się śmierć.

Obumierając dla innych rodzi się w nas życie. Żyjąc dla siebie rodzi się w nas śmierć.


poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Głupiec u zamkniętych drzwi


       Królestwo niebieskie stanie się wtedy podobne do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Z nich pięć było głupich, pięć mądrych. Otóż głupie zabrały swoje lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Mądre natomiast wzięły w naczyniach oliwę do swoich lamp. Gdy pan młody się spóźniał, wszystkie poczuły się senne i na dobre się pospały. Nagle w środku nocy wołanie się rozległo: "Oto pan młody, wychodźcie na spotkanie z nim". Obudziły się wtedy wszystkie panny i zaczęły szykować swoje lampy. Głupie powiedziały do mądrych: "Dajcie nam oliwy, bo nasze lampy gasną". Na to mądre odpowiedziały: "Jeszcze by nam i wam zabrakło; lepiej idźcie do sprzedawców i kupcie sobie". Gdy poszły kupować, przybył pan młody i te gotowe weszły z nim na wesele. Drzwi zostały zamknięte. Przyszły później także pozostałe panny i wołały: "Panie, panie, otwórz nam!" Na to on odpowiedział: "Jakże to, pytam was: ja was nie znam". Czuwajcie zatem, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13)

 

To, że czasami człowiek popełnia błędy i robi głupie rzeczy, zdarza się. Nie świadczy to o tym, że jest głupcem. Jednakże nieustannie popełniając te same błędy, nie chcąc przyjąć nauki jaką dają wcześniej popełnione głupstwa – człowiek może okazać się prawdziwym głupcem. Czyli takim, który nie umie w sobie dobrze ustawić właściwej hierarchii wartości, jest niestabilny w swoich myślach i dążeniach. 

Głupota może doprowadzić do tragedii. Tak, jak sprowadziła ją na panny, które zapomniały napełnić oliwą swoich lamp. To nierozsądek, brak perspektywicznego patrzenia na życie, zaniedbanie, zlekceważenie sytuacji, brak przygotowania do tego, co ma wkrótce nadejść. Czyli – rodzaj swoistej głupoty, która jest często i naszym udziałem. Również, a może: zwłaszcza, w sprawach duchowych.

Zapalona lampa to symbol oczekiwania. Dobrego oczekiwania, przebywania w świetle. Dla chrześcijan tym światłem i warunkiem owocnego oczekiwania jest zanurzenie się w Słowie Bożym. Ono już jest spotkaniem z Oblubieńcem!

Głupi będzie żył według swoich zasad i wygodnych programów na życie, które donikąd nie prowadzą. Mądry człowiek będzie starał się nadawać właściwy sens swojemu życiu w oparciu o Słowo. Będzie żył w pokoju wiedząc, iż zawsze jest gotowy na przyjście Pana.

Głupiec inwestuje swoje siły w życie na ziemi. Mądry wygląda życia, które go oczekuje, inwestując w wartości nieprzemijające.