niedziela, 31 października 2010

Ważniak na drzewie


         Wstąpił do Jerycha i szedł przez nie. Znalazł się tam wtedy człowiek, nazywany Zacheuszem. Był on zwierzchnikiem poborców opłat, bardzo bogatym. Chciał on zobaczyć Jezusa, jaki On jest, lecz ponieważ był niedużego wzrostu, nie mógł z powodu tłumu. Pobiegł zatem do przodu, gdzie miał przechodzić, i wszedł na sykomorę, aby Go zobaczyć. Kiedy Jezus doszedł do tego miejsca, spojrzał w górę i odezwał się do niego: "Zacheuszu, zejdź prędko stamtąd, bo dzisiaj w twoim domu powinienem się zatrzymać". Zszedł prędko i przyjął Go z radością. Kiedy to zobaczyli, wszyscy z niezadowoleniem powtarzali, że poszedł odpocząć u grzesznego człowieka. A Zacheusz stanął przed Panem i rzekł: "Panie, oto połowę mojego majątku daję ubogim. A jeżeli kogoś w czymś ograbiłem, zwracam czterokrotnie". Na to Jezus mu rzekł: "Dzisiaj zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Bo Syn Człowieczy przyszedł odszukać i ocalić to, co zginęło" (Łk 19,1-10)


Zacheusz to człowiek bardzo przypominający współczesnych ludzi: człowiek sukcesu, władzy, pieniądza. Pozornie spełniony. Ma to wszystko, o czym marzy wielu. Lecz ma też wiele kompleksów (jest niedużego wzrostu) – i być może to one były powodem do przepychania się łokciami po sukces zawodowy. Wewnątrz jednak czuje, że czegoś mu brakuje do prawdziwej pełni życia.

By dowiedzieć się, co to jest, wchodzi na drzewo. Powszechnie znany VIP wchodzi jak jakiś niegrzeczny urwis na drzewo! Staje się... dzieckiem. I to go ratuje przed przegraniem do końca swojego życia. W tym momencie spotyka wzrok Jezusa. Kto nie stanie się dzieckiem, nie wejdzie do Królestwa. A tutaj Królestwo przychodzi w odwiedziny do celnika.

Drzewo stało się dla Zacheusza jego górą Tabor, na której objawił się mu Bóg w osobie Jezusa. Schodzi z drzewa odmieniony. Zaczyna inaczej postrzegać swoje życie i wyznawane wartości. Pragnie naprawić to, co można jeszcze naprawić, a co z jego winy uległo zniszczeniu. Są to głównie relacje z innymi ludźmi. Czyniąc to, doświadcza radości zbawienia swojego domu, tj. swojej rodziny, swojego serca, swojego życia.

Każde spotkanie z Jezusem jest spotkaniem, które przemienia. Jeśli tylko choć na chwilę staniemy się jak dzieci. Spotkanie z Jezusem w Słowie i sakramentach, Eucharystii i w drugim człowieku, powinno przynosić w nas jakieś zmiany na lepsze. On ocala w nas to, co czasami zaginęło, a tak jest ważne w życiu – zagubioną miłość, ciepło, wrażliwość, nieobojętność. Ocala te wartości, które wydają się niemodne, staroświeckie, niepotrzebne, a tak potrzebne, by stawać się dla siebie bardziej ludźmi.


sobota, 30 października 2010

Rezerwacja


       Kiedy przyszedł w szabat do domu jednego z pierwszych faryzeuszy, aby zjeść posiłek, oni i tam Go obserwowali. Ponieważ zauważył, jak wybierali sobie pierwsze miejsca przy stole, opowiedział zaproszonym przypowieść. Tak ich pouczył: "Gdy zostaniesz przez kogoś zaproszony na wesele, nie zajmuj pierwszego miejsca przy stole, bo może ktoś znakomitszy od ciebie został przez niego zaproszony, i ten, który ciebie i jego zaprosił, podejdzie i powie ci: "Ustąp mu miejsca". Wtedy ze wstydem zaczniesz szukać ostatniego miejsca. A zatem gdy będziesz zaproszony, idź i zajmij ostatnie miejsce, aby gdy przyjdzie ten, który ciebie zaprosił, powiedział ci: "Przyjacielu, idź tam wyżej". Wtedy doznasz zaszczytu wobec wszystkich zasiadających z tobą. Bo każdy, kto się wywyższa, zostanie poniżony; a kto się poniża, zostanie wywyższony" (Łk 14,1.7-11)

 

Pierwsze miejsce i miejsce ostatnie. Nie to jest ważne w sumie. Ważne, to znać SWOJE miejsce, najwłaściwsze, najbardziej dopasowane do nas, najodpowiedniejsze. Stając w prawdzie o sobie dostrzegam, że przynależne mi miejsce to owo najostatniejsze. Bom człowiek słaby i grzeszny.

Zadziwiające, że w historii zbawienia Bóg zawsze wybiera tych ostatnich, jakby niedomagających w życiu i którym nie wszystko się udało. Bo przyszedł do grzeszników a nie do tych, którzy w swojej pysze uważają się za świętych albo przynajmniej za lepszych od innych. 

Jeżeli więc szczerze odkryję w sobie małość, to okaże się, że wybór miejsca nie stanowi żadnego problemu. Zauważę bowiem, iż to nie ja mam zmienić miejsce na wyższe, ale że sam Jezus siada obok mnie. I wtedy moje ostatnie miejsce staje się pierwszym. Bo blisko mojego Zbawiciela.


piątek, 29 października 2010

Świętownicy


      Kiedy przyszedł w szabat do domu jednego z pierwszych faryzeuszy, aby zjeść posiłek, oni i tam Go obserwowali. I oto stanął przed Nim ktoś cierpiący na puchlinę wodną. Jezus odezwał się wtedy do znawców Prawa i do faryzeuszy, pytając: "Czy wolno w szabat uzdrowić, czy nie?" Oni milczeli. Położył więc na nim rękę, uzdrowił go i odesłał. A do nich rzekł: "Gdy któregoś z was syn albo wół wpadnie do zbiornika na wodę, czy nie wyciągnie go natychmiast nawet w dniu szabatu?" I zabrakło im siły, by na to odpowiedzieć (Łk 14,1-6)


Chrystus wyprzedza swoimi myślami i działaniem myśli faryzeuszów. Zna zatwardziałość ich serc, zamknięcie a więc wie również, jakich może oczekiwać reakcji. Pomimo to, szuka dialogu z nimi – inaczej przecież nie zasiadłby z faryzeuszami do świątecznego stołu. Do końca wierzy, że choć jeden z nich przejrzy na oczy, zmieniając swoje hermetyczne nastawienie do otaczających go ludzi.

W chorobie i bólu nie sposób w pełni świętować. A przecież szabat jest czasem radości nie dla wybranej elity narodu, lecz dla każdego wierzącego. Jezus kolejny raz pokazuje, że wartość człowieka jest większa niźli wszelkie przepisy. Czynienie dobra zaś jest większą wartością aniżeli skrupulatne przestrzeganie religijnych nakazów i zakazów.

Jezus nie skreśla znaczenia święta szabatowego. W szczególny sposób oddaje cześć Jahwe poprzez uzdrowienie chorego na wodną puchlinę człowieka. Wskazuje, że tak trzeba czynić i takie postępowanie jest naturalne, kiedy się kocha człowieka (nie tylko wybranych, lecz każdego).

Znawcy Prawa i faryzeusze pozostają w milczeniu. Nie mają siły na odpowiedź. Lecz również nie przyznają Jezusowi racji. Zbyt wielkie przekonanie o własnej racji blokuje drogę Łasce Bożej. Świętowanie faryzeuszów okazało się leniwym spożywaniem przepisanych posiłków w dniu świętym. Świętowanie Jezusa jest uwielbieniem Boga w człowieku. A które świętowanie ty wybierasz?


czwartek, 28 października 2010

Antidotum


         Przyszli, aby Go posłuchać i aby zostać uleczonymi ze swoich chorób. Uzdrowienia dostępowali także dręczeni przez duchy nieczyste. Cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc z Niego wychodziła i uzdrawiała wszystkich (Łk 6,18n)

 

Jakże wiele chorób nas nęka, zwłaszcza tych w sferze duchowej! Wszelkie dręczenia Złego, nagminne uleganie pokusom, nałogi. Choroby ducha prowadzą nas wcześniej czy później do śmierci świata duchowego. Czy jest na to jakaś rada?

Wskazówki daje Ewangelia. Aby się przekonać o ich skuteczności, potrzeba się do nich zastosować. Kolejno więc trzeba: 1. zbliżyć się do Jezusa (zaprosić; otworzyć się i dopuścić Go do siebie), 2. zacząć Go słuchać (żyć Słowem), 3. dotknąć się Nauczyciela (przyjąć do serca; w Eucharystii). A uleczenie nadejdzie z całą pewnością! Moc bowiem wychodzi z Chrystusa w obfitości i uzdrawia wszystkich. Dlaczego więc i nie ciebie?...


środa, 27 października 2010

W tę albo w tamtą


         Przechodził przez miasta i wsie, nauczając. Tak zmierzał do Jeruzalem. Ktoś odezwał się do Niego: "Panie, czy tylko niewielu jest takich, którzy dostępują zbawienia?" Wtedy On im powiedział: "Starajcie się wejść przez wąską bramę, bo wielu, oświadczam wam, będzie próbowało wejść, a nie zdoła. Kiedy gospodarz wstanie i zamknie bramę, stojąc na zewnątrz zaczniecie bić w bramę i wołać: "Panie, otwórz nam". A on wam na to odpowie: "Nie wiem, skąd jesteście". Wtedy zaczniecie mówić: "Jedliśmy z tobą i piliśmy. Na naszych ulicach nauczałeś". Odpowiadając wam, powie: "Nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode mnie wszyscy sprawcy nieprawości". Tam będzie szloch i zgrzytanie zębów, kiedy zobaczycie, że Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy prorocy są w królestwie Boga, a was wyrzuca się na zewnątrz. Przyjdą też ze wschodu, i z zachodu, i z północy, i z południa i zasiądą w królestwie Boga. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwsi, i są pierwsi, którzy będą ostatni" (Łk 13,22-30)


W Ewangelii odnajdujemy odpowiedź na nasze pytania. Zwłaszcza o to najważniejsze: o nasze zbawienie. Dobrze, że są w nas pytania, bo one rodzą pragnienie poszukiwania odpowiedzi. Są więc konstruktywne dla naszego duchowego wzrostu. 

Szeroka brama, która wiedzie do zagłady – to wygodne naginanie Słowa do swoich potrzeb; by poczuć się usprawiedliwionym we własnych oczach. Wąskie pole widzenia powoduje nasze zapatrzenie w siebie; egoizm – co jest źródłem nieprawości. Przeszkadza ono ujrzeć innego człowieka. Szeroka brama to brama tych, którzy czują się lepsi od innych i dlatego mają roszczenia nawet wobec samego Boga.

Wąska brama, która wiedzie do zbawienia – to wejście w nauczanie Jezusa; wejście w NIEGO, bo On jest bramą owiec. Wąska brama to brama przez którą przechodzą ci, którzy zaufali do końca Panu, nie pokładając nadziei w swoich siłach. To droga stopniowego odrzucania siebie, ażeby bardziej być wpatrzonym w Boga i bardziej dostrzegać ludzi, w których On się objawia.

Nic dodać, nic ująć. Słowo, jak zawsze, stawia sprawę jasno. Albo wchodzisz przez szeroką bramę do śmierci, albo przez wąską do życia. Niestety, nie ma żadnego innego przejścia.


wtorek, 26 października 2010

Co może mały człowiek


         Mówił dalej: "Do czego podobne jest królestwo Boże, z czym je porównamy? Podobne jest do nasienia gorczycy, które ktoś wziąwszy, rzucił w swoim ogrodzie. Urosło i stało się drzewem, tak że ptactwo z przestworzy założyło gniazda w jego gałęziach". I jeszcze powiedział: "Z czym porównamy królestwo Boże? Podobne jest do drożdży, które kobieta wzięła i wrzuciła do trzech miar mąki, tak że całość się zakwasiła" (Łk 13,18-21)

 

Wielkość kryje się w małości. Tę prawdę Jezus wielokrotnie podkreśla w swoim nauczaniu. Trudno to pojąć pośród cywilizacji, gdzie gigantyzm form świadczy o wielkości oraz doskonałości. Im coś większe, tym lepsze. To przenosi się na świat ludzi. Im ktoś posiada jakąkolwiek władzę, bogactwo, wielkość w oczach świata – tym wydaje się być bardziej wspaniały i wręcz nienaruszalny w swojej doskonałości. 

Ewangelia stawia sprawę zupełnie odwrotnie: kto się wywyższa, będzie umniejszony; kto się uniża, będzie wywyższony. Nie dziwi więc, że zaczyn Królestwa jest malutki jak najmniejsze z ziaren. Lecz w rezultacie wzrasta do rozmiarów ogromnego, rozłożystego drzewa. Wszystko bowiem zależy nie od widzialnej, niewielkiej formy, lecz od przeogromnej siły wzrostu tkwiącej w ziarnie. Jest to siła życia. W perspektywie Królestwa to siła Boga, który sam nadaje wzrost oraz istnienie wspólnocie wierzących.

Królestwo Boże jest w każdym z nas. I wzrasta w nas, kiedy potrafimy nie szukać innej wielkości. Gdy potrafimy stawać się dziećmi, które czują się bezbronne wobec wielu niebezpieczeństw, lecz blisko Ojca wiedzą, iż nic złego im się nie stanie.


poniedziałek, 25 października 2010

Równia pochyła


        W jednej z synagog wygłaszał w szabat naukę. Znalazła się tam wtedy kobieta mająca od osiemnastu lat jakiegoś ducha niemocy. Była pochylona, nie mogła w pełni się odgiąć. Kiedy ją Jezus zobaczył, przywołał ją i powiedział: "Kobieto, jesteś już wolna od swojej niemocy", i położył na nią rękę. Zaraz wyprostowała się i wielbiła Boga. Wtedy przełożony synagogi, oburzony na to, że Jezus uzdrowił w szabat, powiedział do ludu: "Jest sześć dni, w których powinno się pracować. W tych zatem dniach przychodźcie po uzdrowienie, a nie w dniu szabatu" (Łk 13,10-14)

 

Niemoc to niemożność uczynienia czegoś, co wskazane lub co chciałoby się uczynić. Osiemnastoletni czas niemocy to długi czas nasycony walką, nadzieją, ale i chwilami rezygnacji oraz zwątpienia. Czym spowodowany był ten smutny okres w życiu kobiety z ewangelii? Była pochylona, czyli: złamana. Złamana przez życie; może ktoś ją skrzywdził tak mocno, że nie potrafiła już patrzeć ludziom wprost w oczy (nie umiała im zaufać) i z tego powodu była pochylona. Nosiła na plecach  garb swoich dramatycznych przeżyć. Patrzyła w ziemię. Może wstydziła się tego, co zaszło? Może bała się niezrozumienia ze strony otoczenia? Tego nie wiemy.

Lecz wiemy, że zyskała uzdrowienie od Jezusa. Dzięki Niemu mogła się wyprostować i chwalić w ten sposób Stwórcę. Dla Chrystusa człowiek jest ważniejszy niż jakiekolwiek przepisy prawne. Chrystus zauważył problem kobiety, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć. Zapewne brakło jej odwagi na to. Ale znalazła się bez słów obok Jezusa. Pewnie w głębi odczuwała potrzebę bliskości, uzdrowienia. Czuła się źle ze swoją dolegliwością.

Jakże ważne jest zbliżenie się do Jezusa, do Jego nauki (uzdrowienie miało miejsce podczas wygłaszania nauki, słuchania Słowa)! To owo zbliżenie rodzi uzdrowienia naszych ran: uzdrawia naszą często poharataną historię życia, pozwalając wyprostować kręgosłup życia.

Jeśli Jezus zauważył cierpiącą kobietę, to zauważy na pewno i ciebie. Tylko czy chcesz zbliżyć się do Jezusa?


niedziela, 24 października 2010

O biciu w piersi


          Przy tych, którzy byli przekonani o swojej sprawiedliwości, a innych mieli za nic, opowiedział taką przypowieść: "Dwaj ludzie przyszli do świątyni, aby się pomodlić: jeden faryzeusz, a drugi poborca opłat. Faryzeusz stanął i tak w swojej sprawie się modlił: "Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten poborca opłat. Poszczę dwa razy w tygodniu. Dziesięcinę oddaję ze wszystkiego, co nabywam". A poborca opłat stanął daleko i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w swoje piersi i mówił: "Boże, okaż miłosierdzie mnie, grzesznikowi". Oświadczam wam, że ten, nie tamten, odszedł do swojego domu usprawiedliwiony. Bo kto siebie wywyższa, zostanie pomniejszony, a kto siebie pomniejsza, zostanie wywyższony" (Łk 18,9-14)

 

Martwię się o ludzi uważających siebie za nie-grzeszników. Martwię się o tych, którzy uważają się za lepszych od innych i w różnych sytuacjach na siłę chcą to pokazać wszystkim dookoła. Martwię się, ale... jeszcze bardziej martwi się Bóg. Bo takie przekonania są znakiem duchowej ślepoty oraz zupełnego nie zrozumienia Chrystusowej Ewangelii. 

To, co myślisz o innej osobie, najlepiej świadczy o tobie samym. Niektórzy do perfekcji wypracowali system wywyższania siebie poprzez umniejszanie innych. Żeby poprawić sobie samopoczucie i przekonać się o własnej doskonałości. Tak, jak to czynił ewangeliczny faryzeusz.

Chrystus zachęca do pomniejszania się, czyli... stawania jak dziecko: ufnymi oraz szczerymi w relacjach. Pomniejszanie się, to nie znaczy: poniżanie się. Chrześcijanie mają swoją godność, której nikt im nie może odebrać. Owo umniejszanie się ma być oddawaniem siebie dla innych, na wzór Nauczyciela z Nazaretu, który w służbie uniżył się aż do okrutnej śmierci krzyżowej. 

Łatwo jest uderzać w czyjeś piersi przypisując jakieś przewinienia. Trudno uderzyć się w swoje piersi (uniżyć) oraz wyznać prawdę o sobie: „Jestem grzesznikiem potrzebującym miłosierdzia Jahwe!”. Prawda wyzwala. Szatan zwodzi i kłamie przekonując o bezgrzeszności człowieka. Żyjemy rozpięci pomiędzy prawdą i kłamstwem. Od nas samych zależy, którą drogę wybierzemy: pozornej „świętości” czy odkupionej grzeszności.


sobota, 23 października 2010

Ja, grzesznik


       W tym czasie przybyli jacyś ludzie i opowiedzieli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Na to im rzekł: "Czy myślicie, że ci Galilejczycy, skoro to ich spotkało, byli większymi grzesznikami niż wszyscy inni Galilejczycy? Oświadczam wam, że nie, ale jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. I czy myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż wszyscy ludzie mieszkający w Jeruzalem? Oświadczam wam, że nie, ale jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13,1-5)

 

Niektórzy mają tendencję do porównywania się z innymi. Również w sferze duchowej. Zawsze na tym tle kreują swój bardzo korzystny wizerunek człowieka wierzącego. Albo przynajmniej bardziej wierzącego niż inni. Pewnie dlatego, że sfery ducha nie da się zważyć, wymierzyć, zbadać do końca. A weryfikację naszej wiary musimy czynić sami. Bardzo często, bojąc się prawdy o nas samych (która może okazać się niezbyt przyjemna) kreujemy wobec innych wizerunek ludzi sprawiedliwych, oparty na hipokryzji i obłudzie.

Jezus dzisiaj zachęca do konfrontacji z prawdą o nas. Jaka ona jest? Prosta: jestem potrzebującym nawrócenia grzesznikiem. To nawrócenie jest zwróceniem się ku Prawdzie, jaką jest Jezus i Jego słowo. Jest to weryfikacja życia w oparciu oraz w świetle nauczania Chrystusa. Nawrócenie to proces, który jest drogą. Nie kończy się na jednym wspaniałomyślnym geście. I jest ważny, bo kiedy się nie nawrócimy, zginiemy.

Metanoja; nawrócenie, czyli: zmiana sposobu myślenia, wartościowania a co za tym idzie: postępowania. Zamiast więc przypisywać innym potrzebę nawrócenia, trzeba samemu szukać nawrócenia swojego serca. A wszelkie twierdzenia, że tak właściwie to nie jesteśmy źli i grzeszni, bo obok są bardziej źli i bardziej grzeszni, jest pierwszym symptomem, jak bardzo właśnie nam tego nawrócenia potrzeba. Choćby po to, by poznać prawdę o sobie. I Prawdę, która zbawia grzeszników.


piątek, 22 października 2010

Prognoza - diagnoza


         Mówił również do tłumów: "Gdy zobaczycie, że na zachodzie podnosi się chmura, zaraz mówicie: "Deszcz idzie". I tak bywa. A gdy wieje wiatr południowy, mówicie: "Będzie spiekota". I bywa. Obłudnicy, wygląd ziemi i nieba umiecie rozpoznawać, a jak to możliwe, że obecnej chwili nie umiecie rozpoznać? Dlaczego sami z siebie nie odróżniacie tego, co sprawiedliwe? Gdy ze swoim przeciwnikiem idziesz do rządcy, dołóż starań w czasie drogi, aby dojść z nim do zgody, żeby cię nie pociągnął przed sędziego, bo sędzia odda cię egzekutorowi prawa, a egzekutor wsadzi cię do więzienia. Zapewniam cię, nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie oddasz ostatniego miedziaka" (Łk 12,54-59)

 

Różnica pomiędzy umiejętnością rozpoznawania znaków w świecie przyrody a znakami w sferze życia duchowego oraz społecznego, jest ogromna. Kto w swoim życiu zapomina o prowadzeniu życia duchowego, nie rozpozna również znaków, które ono przynosi. Wcześniej czy później pogubi się, nie będzie potrafił nawet odróżnić tego, co jest nieuczciwe a co sprawiedliwe. To konsekwencja wprowadzania w życie własnego, naciągniętego do własnych potrzeb, systemu moralności. Dotyczy on zwłaszcza relacji z innymi. Nie rozwijając w sobie życia duchowego, nie będziemy potrafili wybaczać, kochać, być ludzkimi dla otoczenia.

Wiele prawdy jest więc w zasłyszanym kiedyś przez mnie powiedzeniu: „Lepiej mieć tasiemca niż żadnego życia wewnętrznego”. Święta prawda.


czwartek, 21 października 2010

Ogień


        Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby on już się rozpalił. Mam chrzest przyjąć i jakież ogarnia mnie pragnienie, żeby już się spełnił. Czy uważacie, że pokój przybyłem dać ziemi? O nie, oświadczam wam, lecz podział. Teraz już poróżni się pięcioro w jednej rodzinie: troje przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu. Poróżni się ojciec z synem, a syn z ojcem; matka z córką, a córka z matką; teściowa ze swoją synową, a synowa z teściową" (Łk 12,49-53)

 

Jak Jezus, Książę Pokoju, może mówić, że nie przyszedł przynieść pokoju, lecz podział?! Ów podział spowodowany jest ogniem, który rzucił na ziemię. To ogień Ducha; ogień niepojętej miłości, która pcha do miłowania bez granic. Ten ogień to żarliwość, którą zapala Ewangelia. To wreszcie ogień Słowa, które trawi oraz wypala ziemię serca pod nowy zasiew.

Nic dziwnego więc, że ten ogień trawiący serca uczniów niektórzy chcą zdeptać; zniszczyć, a jeszcze inni zupełnie go nie rozumieją. Tak może się zdarzyć nawet wśród najbliższych nam osób, czyli rodziny.

Jezus nie namawia do toczenia rodzinnych waśni i sporów. Informuje, że mogą się jednak wydarzyć. Kto naprawdę trwa w nauce Jezusa, umie również w Nim kochać swoich bliskich. Ofiarowując Chrystusowi to, co mamy najcenniejszego – zyskujemy jeszcze więcej. Bo w Jezusie wszystko zyskuje nowy wymiar. I w rezultacie nie są to spory, lecz piękno bycia z innymi jeszcze bliżej siebie.


środa, 20 października 2010

Czekam, raduję się i nie szczekam


       A to zauważcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie przyjdzie złodziej, nie pozwoliłby włamać się do swojego domu. Tak i wy bądźcie gotowi, bo Syn Człowieczy przyjdzie o takiej godzinie, kiedy wy nie będziecie się spodziewać" (Łk 12,39-40)

 

Każde oczekiwanie jest w swojej istocie trudem. Ma w sobie pewien niepokój, czasem niecierpliwość, troskę, zamartwianie się, nieustanne wyglądanie przez okno, nasłuchiwanie pukania do drzwi.

Ale oczekiwanie może też być radością, bo zawiera w sobie wydarzenie spełnienia, kiedy nadejdzie moment wypełnienia się oczekiwania. I im było ono trudniejsze, tym bardziej radosne jest nadejście jego kresu. Oczekiwanie jest nieodłączne od tego, co ma po nim  nastąpić.

Jako chrześcijanie, oczekujemy ponownego przyjścia Chrystusa na ziemię. Już w pierwszych wiekach wierzący pierwszych wspólnot pozdrawiali się przywołaniem tego faktu, w którym trwa Kościół: „Marana tha!”: Przyjdź, Panie Jezu! Nie było to smutne przypominanie o końcu świata (jak dzisiaj niektórzy z trwogą to pojmują), lecz radosny oraz pełen nadziei wyraz oczekiwania nadejścia ukochanego Oblubieńca.

Jezus zwraca uwagę na to, jak ważne jest należyte przygotowanie uczniów do paruzji. Trwając w miłości nie musimy lękać się niczego. Czy jednak w niej trwamy? Jeżeli tak, to nie jest ważne, kiedy przyjdzie Pan. Bo w każdej chwili jesteśmy na to gotowi, radośnie oczekujący i zarazem już (!) uczestniczymy w tym przychodzeniu naszego Oblubieńca.


wtorek, 19 października 2010

Duma sługusa


          Niech wasze biodra będą przepasane¸ a lampy zapalone, wy natomiast - podobni do służby, która czeka na swojego pana, mającego wrócić z wesela, aby gdy przyjdzie i zastuka, zaraz mu otworzyć. Szczęśliwi ci słudzy, których Pan, gdy przyjdzie, zastanie czuwających. Naprawdę, zapewniam was, sam przepasze się, posadzi ich i obchodząc będzie ich obsługiwał (Łk 12,35-40)

 

Służba to słowo zawierające w sobie dynamikę. Służyć – to nie pozostawać biernym. Służba uczniów Chrystusa to miłość wobec każdego człowieka, która by była autentyczna, musi być rzeczywistością dynamiczną.

Znaczącą charakterystyką służby uczniów jest oczekiwanie w gotowości na przyjście Oblubieńca. To motyw tej służby, ale i konsekwencja wyboru Jezusa jako Centrum życia. Oczywistym jest, że chce się Jego przyjścia i stale się jest na nie gotowym. Gotowym, tj. mającym czyste serce oraz czyste intencje. To przygotowanie dokonuje się we wspólnocie. Relacja do innych weryfikuje fakt naszego przygotowania na przyjście Pana. Trzeba nadmienić, iż jest to relacja miłosnej, bezinteresownej i czystej służby innym. Na wzór Jezusa, który przyszedł na ziemię jako Sługa. Niedościgniony ideał miłości, lecz nie chodzi o to, by go gonić, lecz naśladować oraz zbliżać się do tego ideału. To jest możliwe dla każdego z nas. Nie tylko możliwe, ale konieczne, kiedy pragniemy być rzeczywiście wiernymi uczniami naszego Mistrza.

Tylko problem w tym, że wielu oczekuje aby być obsłużonymi, a nie tymi, którzy służą.


poniedziałek, 18 października 2010

Ewangeliczni kamikadze


         Idźcie, oto ja was posyłam jak owce między wilki. Nie noście trzosa, ani torby, ani sandałów i nikogo po drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój temu domowi. Jeśli tam będzie człowiek pokoju, wasze "Pokój" spocznie na nim; jeśli nie, wróci do was.  (Łk 10,3-6)

 

Czy rozważnym jest jako owca wkraczać pomiędzy wilki? I to dobrowolnie, zgodnie ze wskazaniami podjętej misji? Zapewne nie. Lecz tylko z punktu widzenia aż nazbyt czasami racjonalnego myślenia świata (zwłaszcza gdy chodzi o własne interesy).

Jednakże z punktu widzenia Chrystusa i Ewangelii jest wręcz konieczne wypełnienie misji. Bo jest ona skierowana ku dobru innego człowieka. Pomimo więc czyhających trudów i przeciwności, zagrożeń i niewygody – trzeba ją podjąć.

Ludzie świata będą zabijać słowem, osądami, nienawiścią; drapieżni jak wilki. Uczniowie Jezusa mają w tym wszystkim, umocnieni żywą obecnością Mistrza, przebaczać, nie szukać odwetu, kochać, ćwiczyć się w pokorze; łagodni jak baranki. Takie postępowanie rodzi pokój.

Można tak żyć sobą, by potem zginąć na wieki. Ale można też umierać dla siebie i dla grzechu, by potem znaleźć życie.


niedziela, 17 października 2010

Natręt


        Opowiedział im przypowieść, aby pouczyć, że zawsze powinni się modlić i nigdy nie ustawać. Mówił: "W pewnym mieście żył sędzia. Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. I żyła w tym mieście wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed krzywdą ze strony mojego przeciwnika". Przez pewien czas nie chciał. Jednak później pomyślał sobie: "Chociaż Boga się nie boję i nie liczę się z ludźmi, jednak ponieważ męczy mnie ta wdowa, obronię ją przed krzywdą, aby przychodząc bez końca, nie dręczyła mnie"". I Pan dodał: "Słuchajcie, co mówi ten niesprawiedliwy sędzia. A czy Bóg nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego? Czy będzie zwlekał z ich sprawą? Oświadczam wam, że szybko weźmie ich w obronę. Czy jednak, gdy przyjdzie Syn Człowieczy, znajdzie wiarę na ziemi?" (Łk 18,1-8)

 

Najważniejsze w modlitwie jest to, by była wytrwała. Wytrwałość bowiem potwierdza fakt naszej wiary w to, iż Bóg jest Ojcem troszczącym się o swoje dzieci. Ojcem, który słucha, broni przed złem świata, uczy swoje dzieci stawiać kolejne kroki po wyboistej drodze życia.

Nieustanność modlitwy nie sprawia, iż Bóg staje się przez to większy i ważniejszy. Natomiast jest sprawdzianem naszej wiary, dla nas samych. Pewna natarczywość w relacji do Stwórcy ukazuje Jego potrzebę w naszym życiu. Nie chodzi o pojedyncze wydarzenia bardziej wzmagające naszą modlitwę. Chodzi o to, by żywy kontakt z Ojcem stał się oddechem codziennego dnia. 

Jest jeden element skutecznej modlitwy: wiara. Modlitwa bez wiary staje się magią; nieporozumieniem. Pan Bóg nie jest skrzynką do której wrzucamy w razie potrzeby nasze życzenia. Wiara w to, że jest Ojcem i pozostawienie siebie w Jego rękach (łącznie z wyborem scenariusza dla rozwiązania problemów nas nękających) jest nieodzowne. Inaczej jesteśmy tylko klientami w kolejce do Wielkiego Cudotwórcy, dźwigającymi swoje prośby oraz roszczenia.

Ważne pytanie w tej Ewangelii na które musimy sobie dać odpowiedź: czy faktycznie wierzę, iż Bóg jest pełnym zatroskania o nas Ojcem?


sobota, 16 października 2010

Bilet do zbawienia


         Oświadczam wam: do każdego, kto przyzna się do mnie przed ludźmi, przyzna się i Syn Człowieczy przed aniołami Bożymi; a każdego, kto mnie się wyprze przed ludźmi - wyprze się przed aniołami Bożymi. Każdy, kto powie jakieś słowo przeciwko Synowi Człowieczemu, zostanie mu odpuszczone; temu natomiast, kto dopuścił się bluźnierstwa przeciwko Duchowi Świętemu, nie zostanie odpuszczone” (Łk 12,8-10)


Bóg na siłę nikogo nie zbawia. Wszyscy są odkupieni poprzez śmierć Jezusa, wszyscy mają dzięki temu możliwość uczestnictwa w życiu wiecznym. Bóg jest miłosiernym Ojcem, który przebacza i oczekuje. Lecz człowiek musi tego przebaczenia chcieć.

Negowanie owej zbawczej woli Boga wobec ludzi jest bluźnierstwem wobec Ducha, bowiem zaprzecza miłości Boga. Bluźnierstwo, czyli: odrzucenie, szyderstwo, przekleństwo, obelga, zniewaga. Świadomie i uporczywie odrzucając Jezusa jako Zbawcę neguje się również Jego misję. To zarazem odrzucenie prawdy. W konsekwencji: zanurzenie się w kłamstwie, czyli w szatanie, który jest ojcem wszelkiego kłamstwa.

Faryzeusze i inni przeciwnicy Jezusa balansowali na krawędzi zbawienia. Nie rozpoznali w Chrystusie obiecanego Mesjasza, choć wyraźnie w słowach i znakach dawał im to do zrozumienia. Zatwardziałość serca nie dopuszczała w nich myśli o zbawieniu. Dbałość o ich własne interesy przyćmiła to, co ważne. Niestety, tak dzieje się i dzisiaj. Nasze małe interesy często oddalają to, co wielkie i ważne. Oddalają Boga, oddalają człowieka od człowieka.

Można być świadkiem Jezusa. Ale można też być Jego przeciwnikiem. To weryfikuje nasze codzienne świadectwo życia. Sami więc decydujemy o naszym zbawieniu, choć sami się nie zbawiamy. Jeden jest Zbawiciel, Jezus Chrystus, i w nikim innym nie ma zbawienia!


piątek, 15 października 2010

Termin ważności


            Mówię wam, swoim przyjaciołom: nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nie potrafią już nic więcej uczynić. Pokażę wam, kogo powinniście się bać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma władzę wrzucić do piekła. O tak, ostrzegam was, Tego się bójcie. Czyż pięciu wróbli nie sprzedają za dwa asy? A z nich ani jeden nie popada w niepamięć u Boga. I nawet włosy na waszej głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się. Więcej jesteście warci niż wiele wróbli (Łk 12,4-7)

 

Przekonanie o byciu dla kogoś ważnym jest wspaniałym odczuciem. Być komuś potrzebnym, niezastąpionym, jedynym. Kimś wyjątkowym. Z kolei brak tego odczucia rodzi bezsens życia.

Niezwykłym darem od Boga jest fakt, że traktuje każdego z nas jako swoje dziecko. Nie tylko o tym mówi w Biblii, ale poświadcza każdego dnia. Wystarczy otworzyć oczy. Nawet wtedy, kiedy na horyzoncie naszego życia pojawia się krzyż. Jest z nami. Dlaczego? Bo jesteśmy dla Niego kimś ważnym. Naszego miejsca w Jego sercu nikt nie zastąpi. To jest Dobra Nowina przyniesiona przez Jezusa. W Nim Bóg umarł za człowieka, by ten odzyskał utracony niegdyś dar życia. Patrząc na krzyż powinniśmy więc zawsze dostrzegać, jak jesteśmy ważni dla naszego Ojca.

Policzyć włosy jest łatwo na głowie osoby łysej. Gorzej na głowie kogoś, kto ma choć trochę włosów. Pan Bóg opiekuje się nami tak bardzo, że troszczy się o każdy nas włos. Czyli: o wszystko, co nas dotyczy. To nie ideologia ani fantazja. Jedynie strach oddala nas od tej prawdy tak, że czasami nie widzimy jej. Ale to nie znaczy, że ona nie istnieje. Szatan zrobi wszystko, by ją od nas oddalić, zafałszować, przeinaczyć. Patrząc jednak na krzyż, znak Bożej miłości, nie można mieć wątpliwości, jak bardzo jesteśmy ważni dla naszego niebiańskiego Ojca. Ta ważność nie przemija. Nie posiada terminu ważności. Jak miłość, która jest wieczna.


czwartek, 14 października 2010

W kamiennym kręgu


        Biada wam, bo budujecie pomniki prorokom, a to wasi ojcowie ich zamordowali! A zatem jesteście świadkami i pochwalacie czyny swoich ojców, bo oni ich zamordowali, a wy budujecie! Dlatego również mądrość Boża powiedziała: "Poślę do nich proroków i apostołów, z nich jednych zamordują, innych przepędzą ". Dlatego od tego plemienia zażąda się rachunku z krwi tych wszystkich proroków, przelanej od samego początku świata: od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, zgładzonego między ołtarzem a domem [Boga]. O tak, zapewniam was: zażąda się rachunku od tego plemienia! Biada wam, znawcom Prawa, bo zabraliście klucz wiedzy! Sami nie weszliście i przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli". Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze zaczęli z wrogością nastawać na Niego i pytać Go o wiele rzeczy. Zastawiali pułapki na Niego, aby Go schwytać na jakimś słowie z Jego ust (Łk 11,47-54)

 

Istnieje pewien mechanizm, że dzieci powtarzają często błędy swoich przodków. Z pokolenia na pokolenie przenosi się pewna inklinacja; skłonność ku popełnianiu błędnych decyzji znanych z kart historii rodzinnych. To nie jest przeznaczenie, lecz jakaś dziwna tendencja do powracania nie uzdrowionych spraw czy relacji. Stąd podczas spotkań grup charyzmatycznych, podejmuje się tzw. modlitwę o uzdrowienie międzypokoleniowe. Czasem nieuświadamiane sobie nasze błędy okazują się błędami naszych antenatów. 

Chrystus ma świadomość owej tendencji do popełniania błędów ojców, kiedy wyrzuca obłudę faryzeuszom. Wskazuje ją, by ostrzec rozmówców przed popełnianiem tych samych błędów, co ich rodzice. Śledząc historię zbawienia widzimy, jak Bóg ustawicznie posyłał swoich wysłańców (proroków, patriarchów, królów), by ocalili wybrany lud. Większość z nich przypłaciła tę misję swoim życiem. Wspomniany w Ewangelii Abel był wg układu Biblii hebrajskiej pierwszym męczennikiem, a Zachariasz ostatnim. Jezus przeczuwa, iż spotka Go podobny los. Wraz z Jego śmiercią, pod krzyżem, dokona się i stale dokonuje sąd nad światem.

Faryzeusze są winni śmierci wielu ludzi także w wymiarze duchowym: poprzez swoje obłudne, kłamliwe, egocentryczne, zaślepione postępowanie. A przecież ich powołaniem było prowadzenie narodu wybranego. Odejście od pierwotnego pojmowania wskazań Księgi jest tym, co Jezus wyrzuca faryzeuszom. Także i nam. Powinno zrodzić się w nas pytanie o wierność nauczaniu Chrystusa. O życie nim, a nie tylko zewnętrzne deklaracje, że się nim żyje.


środa, 13 października 2010

Biada, waszmość panowie!


        Jednak biada wam, faryzeuszom, bo składacie dziesięcinę i z mięty, i z ruty, i z każdego warzywa, a pominęliście sprawiedliwość i miłość Bożą. To właśnie należało spełniać, a tamtego też nie zaniedbywać. Biada wam, faryzeuszom, bo kochacie pierwszy stołek w synagogach i pozdrowienia na rynkach. Biada wam, bo jesteście jak groby niczym nie oznaczone. Ludzie przechodzą nad nimi nieświadomi". Na to odezwał się do Niego któryś ze znawców Prawa: "Nauczycielu, tak mówiąc i nas znieważasz". On odpowiedział: "Również wam, znawcom Prawa, biada, bo obarczacie ludzi pakunkami nie do uniesienia, a sami nawet jednym swoim palcem tych pakunków nie dotykacie” (Łk 11,42-46)

 

„Biada!” to okrzyk lamentu oraz bólu, lecz również rodzaj surowej przestrogi. Bez wątpienia jest to imperatyw. W kilku zdaniach skierowanych do elity żydowskiej, Jezus używa go aż czterokrotnie. W nim zawarł cały swój ból z powodu zaślepienia władzy swojego narodu, ale też swoiste wezwanie do poprawy. Oczywistym jest, że takie bezpośrednie zwrócenie się do konkretnej grupy osób musiało wywołać w nich wzburzenie. Zwłaszcza, że uważali siebie za jedynych sprawiedliwych oraz za nietykalnych. Nie dopuszczali do siebie myśli, że ich postępowanie ktoś mógłby poddać krytyce.

Chrystus wypowiada twarde słowa, które przyjęte zostały jako zniewaga. Są sytuacje, które nie znoszą kompromisów. Nie można przechodzić obojętnie i milcząco wobec zła. Dla dobra i z miłości do innych.

Chyba najbardziej rozpowszechnioną chorobą (wręcz zarazą!) dzisiejszych czasów jest hipokryzja. Połączona często z innymi chorobami: ambicjami, zaślepieniem, egoizmem, bezpardonową chęcią sukcesu. Współcześni faryzeusze nie kierują się sprawiedliwością, lecz własnymi interesami. Trzeba nam ciągle czuwać nad swoim wnętrzem, by i ono nie zaraziło się tą straszną chorobą cywilizacyjną. Bo inaczej czeka nas śmierć. Śmierć życia duchowego, która unicestwia wszystko dobro i wszystkich dookoła. Łącznie z nami. 

„Biada” Jezusa to nie tylko „biada” moralnego niepokoju, lecz też „biada” troski oraz miłości do człowieka.


wtorek, 12 października 2010

Pozerstwo


        Gdy skończył mówić, prosił Go jakiś faryzeusz, aby zjadł u niego obiad. Wszedł tam i usiadł przy stole. Popatrzył ten faryzeusz i wyraził zdziwienie, że przed obiadem nie dokonał najpierw obmycia. Pan powiedział do niego: "Otóż wy, faryzeusze, czyścicie zewnętrzną stronę kubka i półmiska, wasze natomiast wnętrze pełne jest zdzierstwa i zepsucia. O bezmyślni, czy Stwórca strony zewnętrznej, nie stworzył także wewnętrznej? Dajcież na jałmużnę to, co w środku, a wtedy wszystko będzie wam czyste (Łk 11,37-41)

 

Wszelkiego rodzaju rytualne ablucje wpisane były w codzienny program pobożnych Żydów. Miało to również charakter higieniczny, gdyż zapobiegało rozszerzaniu się chorób. Ale motywacją do licznych i częstych obmyć była tradycja. Ustanowili ją przodkowie, bowiem Biblia nic na ten temat nie mówi. Całkiem możliwe, iż zasada ta wywodziła się od starożytnych Greków.

Chrystus mówi o tym, by zachowywać czystość (zarówno wewnętrzną jak i zewnętrzną), lecz ona to nie tylko skrupulatnie przestrzegać przepisów prawnych, które często były wykonywane na pokaz. Nauczyciel zachęca do zachowania czystości wewnętrznej. Zawiera się ona w prostym wskazaniu na służbę wobec innych. Czystym jest ten człowiek, który posiada czyste intencje wobec każdego człowieka. Kto nie jest czysty w ten sposób, na nic zdadzą się wszelakie obmycia oraz rytuały. 

Dać na jałmużnę to, co w środku – to dać innym swoją szczerą miłość. Tak wielu ludzi jest jej spragnionych! Dając siebie w całości innym sprawiasz, że wszystko wokół napełnia się czystością. I jest pięknie; bez obłudy i zbędnego pozerstwa.


poniedziałek, 11 października 2010

Ludzie znaków i ludzie Znaku


      Gdy tłumów przybywało, zaczął mówić: "To plemię jest plemieniem zepsutym. Chce znaku, lecz znak nie będzie mu dany poza znakiem Jonasza. Jak bowiem Jonasz stał się znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak Syn Człowieczy będzie dla tego pokolenia. Królowa z Południa stanie na sądzie z ludźmi tego plemienia i potępi ich, bo z krańców ziemi przybyła, by posłuchać mądrości Salomona, a oto tu coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy staną na sądzie z tym plemieniem i potępią je, bo oni na wołanie Jonasza nawrócili się, a oto tu coś więcej niż Jonasz (Łk 11,29-32)


Plemię przewrotne skupia swoją uwagę na znakach, lecz nie chce widzieć tego, co się za nimi kryje. Bo odkrywanie wymaga wysiłku. Często nawet ryzyka, bo odkrywając coś esencjalnego dla naszego życia, musi ono ulec zmianom. Znaki przynoszą ze sobą nie tylko skierowanie na coś uwagi, lecz zapoznanie się oraz przyjęcie ich przesłania.

Całe życie Chrystusa było wielkim znakiem Bożej miłości do człowieka. Nie sposób było tego nie dostrzec spotykając Jezusa. Ale przecież wielu przechodziło obojętnie, wielu negowało orędzie zbawienia przez Niego głoszone, wielu szukało usprawiedliwienia się od możliwości poznania Jezusa. Ta historia trwa. Dzisiaj dzieje się podobnie,  na różne sposoby.

Sąd dokonuje się już w momencie naszej konfrontacji ze Słowem. Nie Chrystus sądzi, lecz my sami siebie sądzimy stając wobec możliwości przyjęcia lub odrzucenia nauczania Jezusa. Jako ludzie wolni możemy dokonywać wyboru. Lecz trzeba się liczyć z jego konsekwencjami. Jak bardzo trzeba być świadomym, co możemy utracić!


niedziela, 10 października 2010

Dzięki, dzięki, dzięki!


       W drodze do Jeruzalem także On przechodził przez teren graniczny Samarii i Galilei. Gdy wchodził do jakiejś wsi, wyszło Mu naprzeciw dziesięciu trędowatych. Stanęli z daleka i podnosząc głos zawołali: "Jezusie, Mistrzu, zlituj się nad nami". Gdy ich spostrzegł, powiedział: "Idźcie i pokażcie się kapłanom". I właśnie wtedy, kiedy tam szli, zostali oczyszczeni. Gdy jeden z nich zauważył, że wyzdrowiał, zawrócił wychwalając Boga wielkim głosem. Upadł na twarz u Jego stóp i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Wtedy Jezus odezwał się mówiąc: "Czy nie dziesięciu dostąpiło oczyszczenia? Gdzie dziewięciu? Żaden się nie znalazł taki, żeby wrócić i oddać chwałę Bogu z wyjątkiem tego obcoplemieńca?" A do niego powiedział: "Podnieś się i idź. Twoja wiara cię wyzwoliła" (Łk 17,11-19)

 

Jakże łatwo jest prosić Boga o łaski! Kiedy przychodzi choroba albo inna trudna sytuacja życiowa, wielu ludzi nagle przypomina sobie, że jest Bóg. Nagle potrafią nawet upaść na kolana i modlić się, podczas gdy do tej pory nie mieli czasu dla swojego Stwórcy.

A potem... gdy otrzymują daną łaskę, nagle znowu zapominają, iż jest Bóg. I wszystko staje się takie samo, jakie było przedtem: dalekie od Boga, od modlitwy, od Kościoła. Takie traktowanie Boga jest instrumentalne – staje się nie partnerem w życiu, lecz narzędziem mającym zaspokoić potrzeby i zaradzić kłopotom. Dlatego tak wiele w nas roszczeń oraz pretensji do Boga a tak mało dziękczynienia.

Lecz są też tacy, którzy z wdzięcznością dziękują życiem za wszystkie otrzymywane łaski. Jest ich niewielu. Jak w Ewangelii – jeden na dziesięciu. A przecież otrzymywane łaski są jednakowo wielkie i piękne. Cała dziesiątka trędowatych otrzymała oczyszczenie. Ale czy otrzymali uzdrowienie?... Bo tylko jeden z nich tak naprawdę został uzdrowiony; ocalony. Ten, który potrafił dziękować. Oddał w ten sposób chwałę Bogu. Człowiek wypełniony szczerym, bezinteresownym dziękczynieniem jest człowiekiem wyzwolonym od hipokryzji oraz egoizmu. Tacy właśnie mają być uczniowie Chrystusa. 


sobota, 9 października 2010

Słuch-ajjj!


          Kiedy on to mówił, jakaś kobieta z tłumu krzyknęła do Niego: "Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś". A On powiedział: "Błogosławieni raczej ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je" (Łk 11,27-28)

 

Słuchać Boga potrafią jedynie ci, którzy naprawdę Go szanują i kochają. Tym, co przeszkadza nam słuchać, jest nasz wewnętrzny hałas spowodowany grzechem. To niewola. Niewolnik nie słucha słów, wydają się mu zawsze rozkazami. Często tak uczy nas życie – nie wierzyć słowom innych, bo często okazują się kłamliwe. Zwłaszcza, gdy doświadczyliśmy pustki, próżności i bezwartościowości słów niektórych ludzi. Taki mechanizm przenosi się często na relacje z Bogiem. 

Wiara nie jest niewolą. Jest zakochaniem się w Słowie. Błogosławieni ci, którzy potrafią przeżywać życie według słowa Ojca!


piątek, 8 października 2010

Od zła - ochroń nas!


     Gdy duch nieczysty wyjdzie z człowieka, krąży po pozbawionych wody miejscach i szuka ochłody. Gdy nie znajduje, mówi: "Wrócę do swojego mieszkania, z którego wyszedłem". Wróciwszy znajduje je pozamiatane i wystrojone. Idzie wówczas i przybiera sobie siedmiu innych, jeszcze bardziej niż on zepsutych duchów. Kiedy już wejdą, mieszkają tam i późniejszy stan tego człowieka staje się gorszy od poprzedniego" (Łk 11,24-26)

 

Życie wiarą to droga. Musi więc trwać. Każdy przystanek stwarza okazję do tego, by zło wkroczyło i pomieszało kierunki drogi. Nie chodzi o to, by biec na oślep czy uciekać. Chodzi, by równym krokiem zdążać do celu. Pewnie, mogą się zdarzyć i potknięcia. Lecz przekonanie, iż w drodze nie jesteśmy sami, pozwala mocą Towarzysza podróży podnieść się i pójść dalej. Kontynuować drogę.

Szatan nie kusi tych, którzy są już pod jego władaniem. Chce zdobyć dla siebie tych, którzy pragną kroczyć drogą Jezusa.

Zły duch widząc, że ktoś skłania się ku dobru, próbuje go odwieść albo zniechęcić. Używa całej swojej siły, sprowadza inne duchy na pomoc. Robi wszystko, by odciągnąć człowieka od Jezusa!

Cóż więc robić? Cóż możemy sami zrobić?... Tylko zaufać Chrystusowi, oddać się w Jego ręce, zaufać Mu, powierzyć swoje życie oraz walkę. W taki sposób dotrzesz do celu. W taki sposób nie zginiesz. Od mieszkania serca, w którym mieszka Jezus, złe duchy uciekają w popłochu.

 Zło błąka się po pustyni serca. Jeżeli masz je wypełnione nie pustką i bezsensem, lecz Chrystusem, nic ci nie grozi. Możesz spać spokojnie.


czwartek, 7 października 2010

Jak prosić, to prosić!


        I powiedział im: "Ktoś z was będzie miał przyjaciela. Pójdzie do niego o północy i powie mu: "Przyjacielu, użycz mi trzech chlebów, bo przybył do mnie mój przyjaciel prosto z drogi i nie mam co mu postawić". A tamten ze środka odpowie: "Daj mi spokój. Drzwi już zamknięte i moje dzieci są już ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać ci". Zapewniam was, że choć nie da mu, wstawszy, dlatego, że jest jego przyjacielem, to podniósłszy się da mu, czego potrzebuje, z powodu jego nieustępliwości. I ja wam mówię: proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a zostanie wam otworzone. Bo każdy, kto prosi, otrzymuje, kto szuka, znajduje, a pukającemu zostanie otworzone. Jeśli któregoś z was, ojca, syn poprosi o rybę, to czy zamiast ryby poda mu węża? Albo jeśli poprosi o jajko, poda mu skorpiona? Jeśli zatem wy potraficie, choć zepsuci jesteście, dawać swoim dzieciom dobre dary, to o ileż bardziej Ojciec, Ten z nieba, da Ducha Świętego proszącym Go" (Łk 11,5-13)

 

Prosić, by otrzymać. Szukać, by znaleźć. Pukać, by otrzymać. Wszystkie te czynności mają w sobie dynamikę. Chcąc coś zyskać, trzeba włożyć niekiedy w to wiele wysiłku. Po co? Może po to, aby docenić otrzymany dar. Bowiem to, co przychodzi nam z trudem jest bardziej cenione.

Jeżeli Bóg jest Ojcem, to pragnie obdarowywać swoje dzieci. Jeśli jest doskonałym Ojcem, to również obdarowuje doskonałymi darami. Nie znaczy to, że spełnia wszelkie nasze zachcianki i kaprysy. On wie, co dla nas dobre. Wie lepiej, niż wiemy to my sami. Bywa, że nie rozumiemy darów od Boga. Czasami są one punktami wyjścia, a dopiero we współpracy z nami nabywają sensu i piękna.

Ale może być też tak, że z naszej winy zaniedbujemy dary mogące w nas rozkwitać tysiącem pięknych barw. Zamiast prosić – żądamy. Zamiast szukać – czekamy, aż same się znajdą. Zamiast pukać – chcemy na siłę wyłamać drzwi, albo przeciwnie: zrezygnowani spod nich odchodzimy.

Życie wiarą to uczenie się Boga. I pozwolenie, by Bóg uczył się nas.


środa, 6 października 2010

Modlitwa w formacie XXXL


        Kiedyś w jakimś miejscu modlił się. Gdy skończył, któryś z uczniów odezwał się do Niego: "Panie, naucz nas modlić się, tak jak Jan nauczył swoich uczniów". Rzekł im: "Gdy się modlicie, mówcie: "Ojcze, niech imię Twoje będzie święcone, niech przyjdzie Twoje królestwo. Chleba naszego powszedniego daj nam każdego dnia. Przebacz nam nasze grzechy, bo i sami odpuszczamy każdemu, kto względem nas jest winowajcą. I na próbę nas nie wystawiaj"" (Łk 11,1-4)


Wiara bez modlitwy jest martwa. Dlatego, że nie ma odniesienia; celu, ostatecznego punktu centralnego. Bez stałego oraz żywego kontaktu z Bogiem dziejącego się za sprawą modlitwy nie ma wiary. Oczywiście, modlitwa ma różne oblicza. Niekoniecznie musi opierać się na słowach, choć oczywistym jest, iż z osobami które kochamy, chcemy również dialogować i jak najczęściej z nimi przebywać.

Uczniowie proszą Jezusa o jakąś receptę na dobrą modlitwę. Radę, która by zmieniła ich czasami wątłe relacje ze Stwórcą. Niejednokrotnie widzieli swojego Mistrza modlącego się, nie raz pokazywał, iż Jego siłą jest więź z Ojcem, którą czerpał z modlitwy. Z pewnością była to modlitwa żarliwa, bezpośrednia – taka, która wprawiała uczniów w zdumienie, a to z kolei w chęć nauczenia się kontaktu z Jahwe na wzór ich Nauczyciela.

Jezus wypowiada podstawowe prawdy, na których można i należy budować relacje z Bogiem. Nie uczy magicznej formuły sprawiającej cuda, lecz wskazuje na program codziennego życia. Modlitwa ma być skoncentrowana na  uwielbieniu imienia Bożego, poprzez które wznosimy się ku dojrzałości chrześcijańskiej oraz otrzymujemy zdroje łask. Jednakże nasze serca muszą być dyspozycyjne do przyjęcia tych darów. Prosząc o chleb dni powszednich nie można potem narzekać na codzienność, czasami bardzo trudną. Modląc się o rychłe przyjście królestwa nie można żyć tak, jakby ta rzeczywistość była odległa. Prosząc o przebaczenie grzechów samemu trzeba przebaczać. Wołając o pomoc w próbach i pokusach, trzeba samemu ściśle współpracować z Bogiem i nie wystawiać się na pokusy świata.

W ten sposób modlitwą staje się nasze życie.