środa, 30 czerwca 2010

Ludzie i świnie


       Kiedy dotarł na drugi brzeg, do kraju Gadareńczyków, zastąpili Mu drogę dwaj opętani, którzy wychodzili z grobowca, bardzo niebezpieczni, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą, i zaczęli wrzeszczeć: "Co się tu do nas wtrącasz, Synu Boży!? Przyszedłeś tu dręczyć nas przed czasem!!!" A w pewnej odległości od nich pasło się stado wielu świń. Demony prosiły Go zatem mówiąc: "Skoro nas wyrzucasz, to poślij nas w to stado świń". Odpowiedział im: "Idźcie". One więc wyszły i wstąpiły w świnie. I naraz rzuciło się cało stado ze stromego urwiska do jeziora i zginęło w odmętach. Pasterze natomiast uciekli i przybywszy do miasta, powiadomili o wszystkim, a także o tym wydarzeniu z opętanymi. I oto całe miasto wyszło naprzeciw Jezusowi. Kiedy Go zobaczyli, poprosili, aby odszedł z ich kraju (Mt 8,28-34)          

 

Jezus przekracza wszelkie granice, by ratować człowieka. Czyli uwalniać i ofiarować mu nowe życie. Już nie pod dyktant zła. Dlatego wraz uczniami przybywa na tereny zamieszkałe przez pogan nazywane Dekapolem. Na obcej ziemi dokona wielu cudów. Dzięki nim uczniowie dodatkowo przekonają się o uniwersalności misji mesjańskiej swego Mistrza. Jest ona skierowana do każdego potrzebującego pomocy, złaknionego miłości i zagubionego człowieka.

Żydzi uważali świnie za najbardziej nieczyste zwierzęta, dlatego według nich były miejscem odpowiednim na mieszkanie demonów. Poganie drwili z tej odrazy Judejczyków wobec świń, które hodowali oraz spożywali.

Chrystus objawia moc nad złem. Demony ujawniają i wyznają Jego boskość. Zapewne niezbyt chętnie, lecz nie mają wyboru: muszą pochylić się przed potęgą Bożej miłości, która uobecnia się w osobie Bożego Syna.

Mieszkańcy Gerazy stracili stado świń. Lecz odzyskali z powrotem pokój w swojej krainie a także dwóch swoich braci więzionych do tej pory przez szatana. Dostrzegli moc Jezusa. Jednak nie byli gotowi na spotkanie z Jezusem jako Wybawicielem. Obawiali się Jego mocy. Może wzięli za jakiegoś obcego czarnoksiężnika?

Zło próbuje nas zniewolić na różne sposoby. Zaślepić, odczłowieczyć, przywłaszczyć. Wtedy życie staje się nasycone agresją. Grobem wypełnionym po brzegi trupim jadem, zatruwającym życie wszystkim dookoła.

Cóż więc mamy czynić? Trzeba zaprosić do siebie Jezusa. By człowiek był dla człowieka człowiekiem, a nie świnią.


wtorek, 29 czerwca 2010

Wspinaczka skałkowa


       I ja ci oświadczam, że ty jesteś Piotrem, [Skałą], i na tej skale będę budował mój Kościół, a oddziały piekła go nie przemogą. Dam ci klucze królestwa niebieskiego i jeśli coś zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a jeśli coś rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,18-19)

 

Kefas. Skała. Piotr. Człowiek nie pozbawiony ludzkich wad. Impulsywny, raptowny, borykający się ze swoją wiarą, czasem wątpiący. I taką osobę Chrystus wybiera na klucznika swojego Kościoła. Nazywa go skałą! To wynik zaufania, jakie złożył w nim Boży Syn. Kredyt zaufania związany z wielką odpowiedzialnością za kształt wspólnoty wierzących.

Każdy z chrześcijan został obdarzony podobnym zaufaniem ze strony Boga. I podobnym do Piotrowego zadaniem dawania świadectwa nauczaniu Pana. Każdy z nas może powiedzieć: „Ja jestem Kościołem!”. Deklarując jednak to, nie można nie starać się przezwyciężać ludzkich pokus oraz słabości, by bardziej stawać się uczniem Jezusa. Czyli kimś, kto buduje swoje życie na skale wiary, nadziei i miłości.


poniedziałek, 28 czerwca 2010

Bez nory i bez gniazda


      Gdy Jezus zobaczył tłum wokół siebie, kazał odpłynąć do drugiego brzegu. Wtedy pewien uczony w Piśmie podszedł do Niego i powiedział: "Nauczycielu, pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz". Jezus mu odpowiedział: "Lisy mają nory i ptaki z przestworzy - gniazda, a Syn Człowieczy nie ma na czym głowy oprzeć" (Mt 8,18-20)

 

Wszystkie religie obiecują swoim wyznawcom wspaniałe życie: Buddyzm stan słodkiej nirwany, Zen stan idealnej harmonii, Judaizm powodzenie bogobojnych w doczesnym życiu… A chrześcijaństwo? Jezus nie obiecuje złotych gór, ale przeciwnie: trudy, krzyż, cierpienie. Sam jest tego przykładem. Nie mami tych, którzy rozważają pójście za Nim, ale informuje o trudach tejże drogi. Chce świadomej decyzji za którą kryje się konsekwencja wyboru. Łatwo jest rzucać słowne deklaracje a znacznie trudniej trwać przy nich, zwłaszcza kiedy przyjdzie czas próby. Nie znaczy to wcale, że chrześcijaństwo to jakaś religia wiecznej udręki i męczarni. Bo z Chrystusem każde brzemię jest słodkie a ciężar lekki.

Można deklarować się pójść za Jezusem kierując się emocjami. Lecz emocje szybko przemijają. Entuzjazm ustępuje miejsca codzienności życia. Pojawiają się pytania o sens drogi za Panem, o jej kształt. Jeżeli uczeń Chrystusa nie posiada osadzonej na wierze tożsamości, jego życie staje się obłudą lub sprzeniewierzeniem się deklarowanym wcześniej wartościom.

Jezus mówi, że najpierw trzeba zbadać dobrze swoje intencje podjęcia Jego drogi. Chodzi o dojrzałą decyzję. Kandydat na ucznia musi zweryfikować swoje oczekiwania oraz gotowość do służby.

Jeśli Syn Człowieczy nie ma miejsca w którym mógłby złożyć głowę, to podobny los czeka Jego uczniów.

Jest w tym jednak pociecha: głowa ucznia będzie spoczywać tuż obok głowy Mistrza. Więc w rezultacie nie ma się czego obawiać ani o co zamartwiać.


niedziela, 27 czerwca 2010

Weryfikacja


         Kiedy szli drogą, odezwał się ktoś do Niego: "Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz". Jezus mu odpowiedział: "Lisy mają nory i ptactwo z przestworzy - gniazda, a Syn Człowieczy nie ma na czym głowy oprzeć". Innemu rzekł: "Chodź ze mną". On odpowiedział: "Panie, pozwól mi najpierw pójść, aby pogrzebać mojego ojca". Na to mu rzekł: "Zostaw umarłym grzebanie swoich umarłych, a ty idź i nieś wiadomość o królestwie Bożym". Odezwał się jeszcze inny: "Pójdę z Tobą, Panie, lecz pozwól mi najpierw pożegnać się ze swoimi w domu". Jezus mu odpowiedział: "Nikt, kto przykłada rękę do pługa, a spogląda do tyłu, nie jest zdatny do królestwa Bożego" (Łk 9,57-62)         

 

Trzy postawy (reakcje) ludzi na możliwość pójścia drogą Jezusa, z Nim i za Nim. Kroczenie drogą Jezusa i programu Jego Ewangelii jest zaproszeniem, które można przyjąć lub odrzucić. Niemożliwe jest jednak modyfikowanie go do własnych potrzeb. W tym przejawia się radykalizm ewangeliczny.

Każdy człowiek konstruuje w swoim życiu określoną hierarchię wartości. Coś jest w niej ważniejsze, coś mniej ważne, a coś jeszcze mniej ważne. Pójście za Jezusem oznacza postawienie Go na niezmiennym, pierwszym, najważniejszym miejscu pośród innych wartości życiowych.

Rodzina może stać się bożkiem, kiedy staje się ważniejsza od Boga i Jego spraw. Kilkanaście miesięcy temu socjologowie zadali sporej grupie osób uważających się za chrześcijan pytanie: „Jaka wartość; co jest najważniejsze w twoim życiu?” Prawie wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że rodzina. Nie negując jej wartości, dla osób prawdziwie wierzących, odpowiedź winna brzmieć inaczej. Jak?... Może warto zapytać samego siebie.

 

sobota, 26 czerwca 2010

Paraliż


     Kiedy wszedł do Kafarnaum, zbliżył się do Niego pewien centurion i prosił mówiąc: "Panie, mój sługa leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Odpowiedział mu na to: "Uzdrowię go, kiedy przyjdę". A centurion powiedział: "Panie, nie jestem godny, abyś wszedł pod mój dach, lecz tylko słowem rozkaż, a mój sługa stanie się zdrowy. Bo i ja, choć jestem człowiekiem pod władzą, mam pod sobą żołnierzy. Temu rozkazuję: "Odmarsz", i odmaszerowuje; innemu: "Przystąp" - i przystępuje; a swojemu słudze: "Zrób to" - i robi". Gdy Jezus [to] usłyszał, wyraził swe uznanie i powiedział do tych, którzy [Mu] towarzyszyli: "Tak, mówię wam, takiej wiary nie znalazłem u nikogo w Izraelu. I rzekł Jezus centurionowi: "Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś". I o tej godzinie jego sługa został uleczony (Mt 8,5.7-10.13)

 

Paraliż jest skutkiem wielu chorób, które naruszają precyzyjny i delikatny układ nerwowy człowieka. Ale człowieka może również paraliżować strach, różne sytuacje życiowe, fobie, nerwice. Paraliż blokuje, utrudniając albo w ogóle pozbawiając kontaktu z otoczeniem.

Jednym z ważnych elementów misji Jezusa było leczenie chorób ludzi, do których przybywa jako długo oczekiwany Mesjasz; Zbawiciel.  Z tej misji nie jest wykluczony żaden człowiek, niezależnie od statusu społecznego czy pochodzenia. Jedyny warunek uzdrowienia to posiadanie choćby ziarno wiary.

Często na kartach Ewangelii boski autorytet Chrystusa uznają wyrzuceni na margines społeczeństwa grzesznicy, poganie czy też  nieuleczalnie chorzy. Wiara Rzymianina stanowi przykład autentycznego zawierzenia słowu Jezusa. Tak wielkiego, że za jej wstawiennictwem dokonuje się nawet uzdrowienie innych ludzi.

Sługa centuriona mógł być sparaliżowany lękiem przed swoim panem, który był człowiekiem władczym (o czym sam mówi). Jednak nawet w takim człowieku tkwią ludzkie odruchy dobra. Można mniemać, że uzdrawiając chore relacje między ludźmi, jednocześnie leczy ich z wszelkich rodzajów paraliżu.

Dobrze wiemy, jakie sytuacje paraliżują nasze życie. Co sprawia zamknięcie i stagnację. Taki duchowy paraliż może trwać bardzo długo. Cóż może uzdrowić?... Jedynie przyjęte z pokorą i wiarą Słowo naszego Pana! Tak, jak jedno słowo Jezusa uzdrowiło paraliż sługi centuriona, tuż po jego wyznaniu: "Panie, nie jestem godny, abyś wszedł pod mój dach, lecz tylko słowem rozkaż, a mój sługa stanie się zdrowy!”


piątek, 25 czerwca 2010

Trąd, czyli współczesny trend


       Kiedy zeszedł z góry, podążyły za Nim wielkie gromady. Zbliżył się wtedy pewien trędowaty, pokłonił się Mu i prosił: "Panie, jeśli Ty zechcesz, potrafisz mnie oczyścić". Wyciągnął więc rękę, dotknął go i powiedział: "Chcę, stań się czysty". I natychmiast jego trąd oczyścił się. Jezus powiedział mu: "Uważaj, nikomu nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż dar, który nakazał Mojżesz. [Niech to będzie] dla nich świadectwem" (Mt 8,1-4)

 

Trąd to odrażająca choroba zakaźna skóry. Nic więc dziwnego, że Prawo surowo nakazywało kwarantannę dla trędowatych; oddzielenie ich od reszty społeczności. Dodatkowo wielu nauczycieli religijnych Izraela przypisywało zachorowania na nią grzechom konkretnego człowieka. Prawo Mojżeszowe rezerwowało rozpoznawanie chorób skóry oraz charakter dziękczynienia w przypadku ewentualnego wyzdrowienia.

Prośba o oczyszczenie. Ważna dla każdego kto czuje na sobie trąd grzechu, który powoduje oddzielnie od otoczenia. Zamyka na innych, izoluje nawet na najbliższych. Jezus pragnie wyzwalać i oczyszczać nas od zła. Jednak wpierw pada prośba chorego, pełna wiary i nadziei: „Jeśli chcesz, potrafisz mnie oczyścić!”. On chce… ale czy TY naprawdę tego chcesz?... Czasami łatwiej przyzwyczaić się do sytuacji, akceptować swój grzech, udawać że go nie ma albo nie stanowi wielkiego problemu. Łatwiej czasami pogrążyć się w beznadziei, rezygnacji i lamencie nad swoją biedą, nic przy tym nie czyniąc by wyjść z takiego stanu duszy.

Chrystus odsyła uleczonego człowieka do kapłana, by oficjalnie został przywrócony do społeczności (do życia!). To świadectwo nie jest na pokaz. Opinie ludzi nie są ważne. Ważna jest wolność i życie odzyskane przez człowieka. To, że został przywrócony do wspólnoty. Wsparty jej pomocą może teraz na nowo w czystości kroczyć przez życie.

 

czwartek, 24 czerwca 2010

Lauda


      Gestami zapytali jego ojca, jakie imię ma ono według niego nosić. On poprosił tabliczkę i napisał na niej: "Jego imieniem jest Jan". Wszyscy się zdziwili. Wtedy z miejsca jego usta i język otwarły się i mówił, wielbiąc Boga. Wszystkich ich sąsiadów strach przeniknął. W całej górzystej krainie judejskiej mówiło się o wszystkich tych rzeczach. Wszyscy wzięli sobie do serca to, co usłyszeli, i pytali: "Kimże to dziecko będzie?" Rzeczywiście ręka Pana była nad nim (Łk 1,62-66)

 

Wobec wielkich dzieł Bożych otwiera się człowiecze serce, otwierają się usta. Po to, aby wielbić miłosiernego Stwórcę. Najpierw jednak trzeba nauczyć się patrzeć i słuchać. To warunek zaistnienia w nas chwały Pana. Tego, czego nie czujemy, nie widzimy, nie słyszymy pozostaje w nas jedynie niezbadaną teorią; niedotkniętą, daleką, abstrakcyjną ideą.

Wiara nie jest teoretyczną wiedzą o Bogu, lecz poczuciem Jego bliskości oraz działania w codziennym życiu. Taka wiara rodzi owoce. Dla Zachariasza tym owocem był upragniony syn. Dar Boga. Bóg nie daje półfabrykatów dobra. Zawsze ofiarowuje w nadmiarze i obfitości. Z naszej strony wystarczy tylko rozplątać język i zacząć chwalić Jahwe za wielkie działa Jego miłości pośród nas.


środa, 23 czerwca 2010

Las w nas


      Miejcie się na baczności przed fałszywymi prorokami. Oni przychodzą do was w przebraniu owczym, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z cierni lub figi z ostów? Tak właśnie każde dobre drzewo rodzi dobre owoce, a drzewo zagrzybione rodzi owoce zepsute. Nie może dobre drzewo rodzić zepsutych owoców ani drzewo zagrzybione rodzić dobrych owoców. Każde drzewo, które nie rodzi dobrego owocu, jest wycinane i wrzucane do ognia. Tak zatem poznacie ich po ich owocach (Mt 7,15-20)

 

Dobro ma swoje korzenie we wnętrzu człowieka. Podobnie, jak zło. Bywa, że pod przebraniem dobra czai się zło. Jak wilk przebrany w owczą skórę. Jak owoc, z wierzchu zachęcający do skosztowania a wewnątrz robaczywy.

Jezus troskliwie ostrzega przed zewnętrznym złem, które bazuje na fałszu pozorując dobro i może wyrządzić wiele szkody. Lecz równocześnie chrześcijanie muszą być czujni wobec samych siebie, rozpoznając wewnętrzne poruszenia duchowe i perspektywicznie patrząc, dokąd prowadzą wypowiadane słowa, przychodzące myśli i podjęte działania. Czyli każdego dnia powinniśmy patrzeć w swoje serce, stawać w prawdzie o sobie oraz pytać: jakie owoce dla innych mam do zaoferowania? Soczyste, czy zgniłe?

Jeżeli jesteśmy prawdziwie zjednoczeni z Chrystusem, On sam sprawia w nas i przez nas dobro. I nie pozwala, byśmy byli zagrzybieni czy nadgnili we wzajemnej miłości.

Dla wierzących pytanie o dobro, to pytanie o zakorzenienie w Jezusie.


wtorek, 22 czerwca 2010

Ego sum via


        Nie dajcie tego, co święte, psom ani nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały swoimi nogami i was, obróciwszy się, nie rozszarpały. Tak wszystko ludziom czyńcie, jak chcielibyście, aby wam czynili. Bo to jest właśnie Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę, bo przestronna brama i szeroka ta droga, która wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna brama i wąska droga wiodąca do życia! Nieliczni są ci, którzy ją znajdują (Mt 7,6.12-14)

 

W zelektronizowanym świecie nawigatorów dużo łatwiej wybrać drogę, obliczyć czas przejazdu, ewentualne utrudnienia. Wpisuje się dane do urządzenia i rusza naprzód. Szkoda, że nikt nie wymyślił automatu do wyboru właściwej drogi życia, który doprowadziłby bezbłędnie do celu. I nie wymyśli. Bo ten wybór każdy dokonuje sam w głębi swojego serca. Zdani jesteśmy więc jedynie na siebie.

Chociaż... nie do końca. W wyborze drogi pomaga nam Biblia. Tam zapisany jest cel naszej wędrówki i wskazówki, jak ją dobrze przebyć. Nakreśla niebezpieczeństwa i ryzyko.

Mamy dwie możliwości wyboru: albo drogi łatwej przez życie, przestronnej i szerokiej, albo wąskiej i wyboistej. Trzeba jednak pamiętać, że jedynie ta druga, mniej wygodna, widzie ku życiu. To droga pełnienia woli Ojca. Droga naśladowania miłości Jezusa („Tak wszystko ludziom czyńcie, jak chcielibyście, aby wam czynili”). Droga zachowania w sobie jak skarbu największych wartości przyniesionych przez Bożego Syna („Nie dajcie tego, co święte, psom ani nie rzucajcie swych pereł przed świnie:).

Sam Chrystus nazwał się Drogą (J 14,6) i Bramą owiec (J 10,7). Więc tylko z Nim, w Nim i przez Niego z radością dojdziemy bezpiecznie do celu.


poniedziałek, 21 czerwca 2010

(O)sąd


      Nie osądzajcie, a nie będziecie osądzeni; bo jakim osądem sądzicie, takim zostaniecie osądzeni, i jaką miarą mierzycie, taką i wam zostanie wymierzone. Dlaczego patrzysz na słomkę w oku twojego brata, a w swoim oku drąga nie zauważasz? Lub jak możesz swojemu bratu mówić: "Pozwól, niech usunę tę słomkę z twojego oka", a oto w twoim oku drąg!? Obłudniku, najpierw wyrzuć drąg ze swojego oka i wtedy w pełni przejrzysz do tego, by usunąć słomkę z oka twojego brata (Mt 7,1-5)


Uczeń Jezusa czerpie wzór oraz wpatruje w swego Nauczyciela. W sercu i na ustach Jezusa nigdy nie zagościł osąd innego człowieka. Bez wątpienia źródłem takiego postępowania była wielka empatia oraz miłość względem spotkanych. Sądy osadzają się tylko na pobieżnej ocenie czyjejś osoby. Nigdy nie widać wszystkiego, co jest we wnętrzu innych: ich aktualnego stanu duszy, ich często poranionej historii, nieuporządkowanych relacji z otoczeniem. Miarą patrzenia na innych jest zawsze prawda.

Jezus postępował zawsze w zgodzie z Prawem Bożym, podczas gdy faryzeusze dostosowali je do swoich interpretacji oraz tradycji. To stanowiło wyznacznik ich oceny wobec innych, na tle której sami jawili się jako jedynie sprawiedliwi, czyści i nietykalni. Podstawowym źródłem ich konfliktu z Jezusem był fakt, że drugorzędnie traktowali ludzi. W dodatku ich serca były pełne obłudy.

Uczeń Chrystusowy nie może być cenzorem i sędzią kogokolwiek. A jeśli już, to jedynie sędzią samego siebie: swojej miłości, wiary i nadziei. Z tego przyjdzie nam kiedyś osądzić się, stojąc w prawdzie przed trybunałem Najwyższego.


niedziela, 20 czerwca 2010

Tożsamość


         Gdy kiedyś modlił się sam i byli przy Nim uczniowie, zapytał ich: "Co ludzie o mnie mówią? Kim jestem?" Oni na to odpowiedzieli: "Janem Chrzcicielem, a inni, że Eliaszem, a jeszcze inni, że wstał któryś z dawnych proroków". Zapytał ich: "A wy co mówicie? Kim jestem?" Piotr odpowiedział: "Mesjaszem Bożym". On upomniał ich i nakazał, aby nikomu o tym nie mówili, bo powiedział, że trzeba, aby Syn Człowieczy doświadczył wielu cierpień, aby doznał odrzucenia ze strony starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie, aby przyjął śmierć i aby trzeciego dnia zmartwychwstał. Wszystkim mówił: "Jeśli ktoś chce iść za mną, niech się wyprze siebie, niech weźmie swój krzyż powszedni i niech podąża za mną. Bo jeśli ktoś będzie chciał zabezpieczyć swoje życie, straci je; a kto straci swoje życie z mojego powodu, ten je ocali (Łk 9,18-24)

 

Jezus zapytuje uczniów o to, kim jest. Najpierw, jak jest postrzegany przez ludzi. A potem formułuje pytanie bezpośrednio trafiające we wnętrze uczniów, także nasze: „A dla ciebie... kim jestem?”. Nie jest ważne to, co gdzieś ktoś mówi o Jezusie. Ważne, czy osobiście Go znasz. Aby kogoś poznać, trzeba wpierw go spotkać, nawiązać z nim bliską więź. W konsekwencji, kto poznał Chrystusa, odczuwa radość i zapał głoszenia Jego Imienia wobec innych ludzi.

Świadectwo uczniów to strata swojego życia z powodu Ewangelii. To naśladowanie Mistrza, który dla człowieka wyzbył się wszystkiego. Kosztem kroczenia za Jezusem jest ryzyko odrzucenia, straty przyjaciół, pozycji społecznej, pracy.

Piotr uznaje Jezusa za Mesjasza. To poryw Ducha Świętego. Za chwilę w porywie ludzkiej słabości trzy razy zaprze się swojego Nauczyciela. To też był ciężki krzyż dla apostoła. I dla wielu z nas jest do dzisiaj. Nie jest łatwo naśladować Jezusa. Szczególnie, kiedy prosta, spokojna droga zamienia się w drogę krzyżową. Nie można jednak zapomnieć, że tylko na niej znajduje się ocalenie naszego życia.


sobota, 19 czerwca 2010

Nie martwić się o jutro?!


        Nikt nie może służyć dwom panom, bo jednym gardzić będzie, a drugiego polubi; o jednego dbał będzie, a drugiego zlekceważy. Nie możecie służyć Bogu i mamonie. Dlatego mówię wam: nie martwcie się o swoje życie, co będziecie jeść lub co pić będziecie; ani o swoje ciało, czym się przyodziejecie. Czy życie nie jest ważniejsze od pokarmu, a ciało od odzienia? Popatrzcie na ptaki na niebie: nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a wasz Ojciec niebieski je żywi. Czy wy nie więcej znaczycie niż one? Kto z was swoim staraniem jedną chwilę może dodać do swojego wieku? Dlaczego martwicie się o odzienie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ciężko ani nie przędą, a mówię wam, że nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był ubrany tak, jak jedna z nich. Jeśli zatem to ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca wrzucają, Bóg tak odziewa, to o wiele bardziej was, małej wiary! A zatem nie martwcie się, mówiąc: "Co będziemy jeść?", albo: "Co będziemy pić?", albo: "Czym się odziejemy?" Bo o to wszystko zabiegają poganie. A wasz Ojciec niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Zabiegajcie najpierw o królestwo i o jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie martwcie się zatem o jutro, bo jutro samo zatroszczy się o siebie. Starczy dniowi jego własnej biedy (Mt 6,24-34)

 

Ewangelia nie respektuje szarości. Czarne jest czarne a białe jest białe. W życiu duchowym przekłada się to na stwierdzenie, że człowiek albo służy Bogu, albo jakimś bożkom. „Nie możecie służyć Bogu i mamonie”. Aramejskie słowo „mamona” oznacza bogactwo. W kontekście nauczania Jezusa ukazana jest jako idol, jakieś bóstwo dominujące człowieka.

Naszą wiarę weryfikują nie słowne deklaracje, ani nawet uczestnictwo w niedzielnej Mszy, lecz zaufanie Ojcu. Niekiedy (często) nasze życie nie posiada pięknych scenariuszów, które chcielibyśmy posiadać. Jest zmaganiem o własne człowieczeństwo. Jakże ważne jest w tym zaufanie Bogu! Bo inaczej zamieszka w nas jedynie rezygnacja, przygnębienie i smutek. Nie chodzi tutaj o bierne oczekiwanie Bożej interwencji. Raczej o współpracę, by troska Ojca mogła urzeczywistniać się w naszej codzienności.

Wiele razy miałem przykłady działania Opatrzności w moim życiu. Pojawiała się ona jednak dopiero wtedy, kiedy zostawiałem swoje pomysły na rozwiązania problemów; kiedy byłem totalnie bezradny i nie pozostawało mi nic, prócz cichej prośby o pomoc Pana. Gdy przestawałem ufać sobie a zaczynałem ufać jemu. Ufać – to najpierw słuchać. Zaufanie rodzi się w bliskości. Trzeba wiedzieć, komu się ufa. Wsłuchując się w głos Boga, nigdy nie stracisz nadziei. Będziesz wiedział, że z Nim nic nie jest w stanie cię złamać.

            Uczniowie Jezusa mają wiedzieć, że nie warto poświęcać swojej energii na martwienie się o jutro. Są bowiem pewni, że sam Ojciec o to zadba w odpowiedni sposób. Może niekoniecznie taki, jaki chcieliby, ale zatroszczy się o nich. Błogosławieni ci, którzy przeciwko wszelkim trudnościom umieją zaufać Panu!


piątek, 18 czerwca 2010

Skarb oczu widzących


      Nie chowajcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i gryzoń niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną; w niebie skarby sobie chowajcie, gdzie ani mól, ani gryzoń nie niszczą, i gdzie złodzieje się nie włamują i nie kradną. Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Lampą ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko będzie zdrowe, całe twoje ciało będzie oświetlone; a jeśli twoje oko będzie zepsute, całe twoje ciało pogrążone będzie w ciemności. Jeżeli zatem to światło w tobie będzie ciemnością, jakże wielka to ciemność! (Mt 6,19-23)

 

Skarby. Te materialne nie są trwałe. Obiecują wiele, a potem giną albo stają się źródłem nieszczęścia. Chrystus mówi o trwałym skarbach, których nie niszczy nawet czas. Bo to skarby życia wiecznego. Ich źródło tkwi w ludzkim sercu. Dlatego to właśnie miłość otwiera nam drogę do życia oraz wieczności.

Chore oko to oko zanurzone w ciemności. Takie, które nie spełnia swojej podstawowej funkcji. Z powodu choroby jednego organu, całe ciało pogrąża się w cierpieniu. Wystarczy więc, że jeden nie uleczony grzech znajduje się w nas, a już jego jad zatruwa całe życie.

Zdrowe oko dostrzega światło. Dla człowieka wierzącego tym światłem jest Słowo. Ono oświetla drogę życia. By czasem nie zbłądzić w drodze do celu. To prawdziwy skarb: zdążać ku prawdziwemu życiu, jednocześnie już kosztując jego owoców.

Gdzie twoje serce, tam też i twój skarb. Aby się o tym przekonać, potrzeba spojrzeć na swoje życie zdrowym okiem. Z początku może przez grube okulary. Byle tylko nie dać pogrążyć oczu duszy w totalnej ciemności! Byle prawdziwe nasze skarby zawsze pochodziły z serca!


czwartek, 17 czerwca 2010

Prośba o codzienność


         Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj (Mt 6,11)

 

Nasz chleb powszedni. Nasza codzienność. Rytm często podobnych zajęć, rozkładów dnia, rytuał przyzwyczajeń. I... o taki chleb mamy się prosić?! To nie jest łatwe. Zwłaszcza, kiedy wchodzi w życie rutyna, mechaniczność tych samych czynności, podobieństwo dni do siebie. 

Tym bardziej trudne, bo często szukamy w życiu jakichś ekscytujących wrażeń, niezwykłości. Czekamy na wielkie wydarzenia, niezapomniane spotkania, wspaniałe chwile. A codzienność przy tym wszystkim wydaje się taka szara, bezbarwna, nudna. O taki chleb powszednich chwil mamy się modlić?!

Bóg przygotował dla nas wielkie rzeczy. Ale droga do nich wiedzie przez codzienność, mozolne chwile zmagania się z pracą, okrutnie prostą rzeczywistością dni, upływającego czasu i ciągle nowych spraw do załatwienia. Chrystus przez trzydzieści lat dojrzewał w codzienności Nazaretu, by potem przez trzy lata wypełnić swoją misję.

Pożywianie się codziennym chlebem daje siłę do przyszłych wielkich chwil. W codziennej szarości dojrzewamy oraz wzrastamy do tego, co przed nami.

A i nawet w tej codzienności, kiedy szerzej otworzymy oczy, możemy dostrzec piękno. Małe, całkiem niepozorne piękno obok którego często przechodzi się obojętnie. Proszenie więc Ojca o chleb powszedni ma ukryty sens. Trzeba go odkryć w życiu, by zasmakować prawdziwego piękna, które niekoniecznie kryje się w rzeczach wielkich, ale tych całkiem niepozornych.

 

środa, 16 czerwca 2010

Debeściak


     Uważajcie, by swoich czynów sprawiedliwych nie spełniać przed ludźmi po to, aby was oglądali. Jeśli nie, nie będziecie mieć zapłaty u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc będziesz spełniał uczynek miłosierdzia, nie otrąbiaj [tego] przed sobą, jak to robią obłudnicy w synagogach i na ulicach, by zdobyć pochwałę u ludzi. Tak, mówię wam: oni [już] odbierają swoją zapłatę (Mt 6,1n)

 

Ziarno dobra dojrzewa w ciszy. Nie jest krzykliwe, głośne, rozreklamowane tak, jak zło. Należy więc uszanować ten aspekt dobra i pozwolić, by samo przemówiło o nas we właściwym czasie i miejscu. Czyli... przed Ojcem, przed którym staniemy z naręczem spełnionego dobra i sprawiedliwej miłości. Jeżeli spełniamy jakiś dobry czyn ze względu na naszą chwałę (pokazanie się), to fundamentem tego jest pycha oraz egocentryzm. Wspaniałe szepty i westchnienia zachwytu nad nami na ustach innych ludzi są już za to zapłatą. Niektórzy wyspecjalizowali się w pełnieniu dobra na pokaz, pod przykrywką religii. Jezus wprost mówi, że to obłuda.

Św. Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniach duchownych pisał, że szatan może działać pod pozorem dobra. Tak też i w tym przypadku. Pełnienie dobra jest wskazane i pożądane. Lecz ważna też jest intencja. Bo ona nie musi już służyć dobru osobowemu. Tylko bezinteresowny dar ofiarowany szczerze i bez rozgłosu ma sam w sobie niezbywalną wartość. Dlatego tak ważne jest duchowe rozeznawanie: motywacji, intencji oraz charakteru samego czynu. Nie zawsze to, co wydaje się nam dobre, faktycznie do prawdziwego dobra prowadzi.

Kiedyś cieszyło mnie kiedy ktoś zauważał dobro, które udało mi się uczynić. Choć nie czyniłem go w tym celu ani na pokaz. Jednak była we mnie satysfakcja, że się coś udało. Od pewnego czasu wiem, że tak naprawdę to nie ja, ale On we mnie jest zdolny czynić dobre rzeczy. Bo ja sam już za wiele okazji do dobra przeoczyłem. Bo wiele dobra nie uczyniłem, choć mogłem.

Teraz tylko umiem dziękować Ojcu, że jeszcze przeze mnie, grzesznika, chce czynić jakieś dobro na świecie.


wtorek, 15 czerwca 2010

Kocham ciebie, mój wrogu!


     Słyszeliście, że powiedziano: "Będziesz miłował bliźniego swojego, a wroga swojego będziesz nienawidził". A ja wam mówię: miłujcie swoich wrogów i módlcie się za prześladujących was, abyście się okazali synami waszego Ojca, który jest w niebie, gdyż On swojemu słońcu nakazuje wstawać nad zepsutych i dobrych i zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli będziecie miłować tylko tych, którzy was miłują, jaką będziecie mieć zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiać będziecie tylko swoich braci, cóż nadzwyczajnego uczynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Wy zatem będziecie tak doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski (Mt 5,43-48)

 

Miłość zaczyna się tam, gdzie zaczyna się trud kochania. Nie jest żadną sztuką kochać i szanować tych, którzy i nas kochają. Nie jest to bowiem do końca miłość bezinteresowna. Bowiem dając swoją miłość, oczekujemy miłosnej odpłaty od kochanej osoby. Miłość chrześcijańska zakłada w sobie perfekcję; doskonałość na wzór Ojca. Posunięta do ekstremum: miłości wroga; nieprzyjaciela. Nie tylko kogoś, kto nas nie kocha, ale nawet kogoś występującego przeciwko nam.

Pan Bóg nikogo nie wyróżnia w miłości. Kocha wszystkich jednako. Bo na Jego miłość nie zasługuje się uczynkami. Jest sprawiedliwy w swoim miłowaniu: zsyła słońce i deszcz zarówno na sprawiedliwych jak i niesprawiedliwych. Ludzie pełni agresji, wrogości, nienawiści potrzebują wiele miłości. Często ich zachowanie oraz sytuacja jest po prostu wynikiem jej braku. Kto ma im ją dać? Właśnie chrześcijanie. W ich miłości mają odkryć oblicze Ojca. A przynajmniej mieć taką szansę.

Być doskonałym w miłości na wzór Stwórcy. Oczywiście, to trudne. Lecz możliwe. Bo mówi o tym słowo samego Boga. Chyba, że zakładamy iż kłamie. Ale wtedy traci sens zarówno nasze życie, wiara, jak i miłość.


poniedziałek, 14 czerwca 2010

Prawo chrześcijańskiego talionu


      Słyszeliście, że powiedziano: "Oko za oko, ząb za ząb". A ja wam mówię, aby nie występować przeciwko zepsuciu. Lecz jeśli ktoś ciebie uderzy w twój prawy policzek, nadstaw mu i drugi. A kiedy ktoś chce się z tobą sądzić i zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz. Jeśli ktoś przymusza cię do [przejścia] jednej mili, przejdź z nim dwie. Daj proszącemu cię i nie odwracaj się od tego, kto chce od ciebie pożyczyć (Mt 5,38-42)

 

Miłość w miejsce odwetu – to nowa polityka Jezusa w zakresie wzajemnych relacji między ludzkich. Była w opozycji do elity religijnej ówczesnych czasów. Prawo Mojżeszowe dopuszczało osobistą odpłatę (zob. Wj 21,23-25; Kpł 24,19-20), np. zemstę ze strony krewnych zamordowanego. Stopniowo zaczęto stosować ten przepis we wszystkich dziedzinach życia. Odwet stał się więc wewnętrznym przyzwyczajeniem i zewnętrzną praktyką społeczną. Zupełnie zapomniano, że obok tych wskazań Prawa, obok istniały liczne zachęty do stosowania normy, która można streścić w słowach: „Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”.

„Oko za oko, ząb za ząb” było nie tyle przepisem Prawa, co zapożyczoną, pogańską praktyką zaadoptowaną od obcego ludu babilońskiego (zob. Kodeks Hammurabiego). Podstawą tego pogańskiego prawa było tzw. prawo talionu (lex talionis, talion; łac. talio odwet, od talis taki sam) – prymitywna, klanowa, karna zasada życia społecznego, w którym prawo nie funkcjonowało należycie.  

Pan Bóg przez wieki przygotowywał człowieka do przyjęcia doskonałego Prawa, które przyniósł Chrystus (On sam jest tym Prawem!). Cała nauka Jezusowa sprowadza się do praktyki miłości: czystej, bezinteresownej i miłosiernej. Taka miłość oddala wszelką zawiść, złość, pragnienie zemsty oraz odwetu. Odwet izoluje od siebie ludzi, rodzi konflikty oraz agresję. jest błędnym kołem, z którego nie sposób wyjść. Nie można więc traktować jakiegokolwiek formy odwetu jako normy społecznej sprawiedliwości.

Miłość chrześcijańska nie polega na pozwoleniu innym deptania ludzkiej godności chrześcijan. Nadstawianie drugiego policzka nie jest biernym przyjmowaniem razów od innych. Chodzi o to, by nie odpowiadać złem na zło, ale zło dobrem zwyciężać. Według Jezusa, to właśnie miłość jest sposobem na rozwiązywanie konfliktów. Naszym obrońcą jest sam Bóg (zob. Rz 12,17-19). Więc nawet (a może: szczególnie?) w obliczu poniżenia i prześladowania, już jesteśmy zwycięzcami. 

Jeżeli mamy walczyć, to jedynie mieczem wspaniałomyślnej miłości, dającej i pokazującej innym, że można inaczej walczyć, żyć i kochać.

 

niedziela, 13 czerwca 2010

Grzesznica


     Dlatego mówię ci: liczne jej grzechy są odpuszczone, bo okazała wielką miłość. Komu mało jest odpuszczane, małą okazuje miłość". Do niej rzekł: "Twoje grzechy są odpuszczone". Siedzący z Nim zaczęli sobie myśleć: "Kim On jest, że odpuszcza grzechy?" A do tej kobiety powiedział jeszcze: "Ocaliła cię twoja wiara. Idź w pokoju" (Łk 7,47-50)


Wielka miłość potrafi zawrócić nas z błędnej drogi. Potrafi zakryć wszelkie grzechy. Ale wpierw trzeba prawdziwie kochać. Jednak nieporozumieniem staje się, gdy sami siebie rozgrzeszamy. Stanowiąc swoistą filozofię rekompensaty: „Zrobiłem coś złego, ale potem coś dobrego, więc w rezultacie bilans jest korzystny”. Kobieta okazała miłość, która pchnęła ją do zbliżenia się do Jezusa; zmiany życia, wyjścia z sytuacji grzechu. Miłość rodzi zbliżenie, szuka okazji do bliskości. Lecz w rezultacie to Chrystus przebacza – „Twoje grzechy są odpuszczone!”. Współdziałanie łaski Boga i wiary człowieka rodzi ocalenie oraz przynosi pokój serca. Jednak potrzebujemy wpierw żywej, uzdrawiającej obecności Pana. Choćby tej w sakramencie pokuty i pojednania. W konfesjonale słyszymy: „Odpuszczam tobie grzechy; idź w pokoju!”

Ta obecność zwiastuje pokój oraz przynosi ocalenie. Wymaga od nas często trudu i pokory, lecz z pewnością warto zabiegać o te dary nieopisanej miłości Ojca. By usłyszeć od Niego: „Nie mam do ciebie żalu; wymazuję twoje wszystkie winy moją miłością, idź w pokoju, radosny w ocaleniu, i więcej już nie grzesz!”.


sobota, 12 czerwca 2010

Kryjówka


      Jego rodzice udawali się corocznie do Jeruzalem na uroczystość Paschy. Gdy skończył dwanaście lat, poszli [z Nim] według zwyczaju tej uroczystości. Gdy uczcili te dni, wracali, a Jezus, chłopiec, został w Jeruzalem. Jego rodzice nie zauważyli tego, bo myśleli, że On jest gdzieś w grupie pielgrzymów. Po przejściu jednego dnia drogi zaczęli Go szukać wśród krewnych i znajomych. Gdy nie znaleźli, wrócili do Jeruzalem i tu Go szukali. Dopiero po trzech dniach Go znaleźli. Siedział na terenie świątynnym wśród nauczycieli, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy słyszący Go byli zdumieni Jego rozumem i wypowiedziami. Kiedy Go zobaczyli, byli poruszeni, a Jego matka powiedziała do Niego: "Synu, dlaczego nam to zrobiłeś? Oto Twój ojciec i ja z bólem szukaliśmy Ciebie". Odpowiedział im: "Dlaczego mnie szukaliście? Czy nie wiecie, że ja powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca?" Oni jednak nie zrozumieli słów, które im powiedział. Potem odszedł z nimi, wrócił do Nazaretu i był im poddany. Jego matka zachowywała wszystkie te słowa w swoim sercu (Łk 2,41-51)

 

Ból rodziców po zagubieniu syna musiał być wielki. Rodził wiele pytań, cierpienia, niepokoju. Wydarzenie to nie świadczy o zaniedbaniu Maryi i Józefa wobec swojego dziecka. Jezusowi wg Prawa Mojżeszowego brakował rok do osiągnięcia dojrzałości oraz możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Poza tym, był dzieckiem posłusznym. W zwyczaju było też, że często podczas pielgrzymek, dzieci przyłączały się do licznych krewnych, również wędrujących w to samo miejsce. 

Sytuacja staje się dramatyczna dla Maryi i Józefa, kiedy Jezusa nie znajdują w gronie krewnych i znajomych. Szukają Go aż trzy dni! Z bólem serca, który potem wypominają Chrystusowi. Szukają Go tyle czasu, ile trwała cała podróż z Nazaretu do Jerozolimy.

W końcu znajdują syna. I w Jego ustach znajdują również zaskakującą odpowiedź, podkreślającą świadomość własnej tożsamości Jezusa. Jest On Mesjaszem, Synem, choć jednocześnie jest też w oczach swoich bliskich młodym chłopcem, który zaczyna wkraczać w dorosłe życie.

Możne zdarzyć się, że gubimy Jezusa w naszym życiu. Nagle gdzieś znika. Jakby bawił się z nami w chowanego. Często jednak to nie Jezus się gubi, ale my sami gubimy Go z naszych oczu. Jakże ważne jest wtedy rozpoczęcie szukania Go! Słowo podpowiada, gdzie najpewniej można znaleźć Jezusa; gdzie przebywa: w tym, co należy do Ojca. Czyli... w Kościele. Siedzi na terenie świątynnym, pragnie wyjaśniać nam Słowo Boże, darzyć obecnością, zadawać ważna dla nas pytania.

Pozostaje zapytać: czy naprawdę tego pragniemy? Czy chcemy odnaleźć Jezusa? To ryzyko. Bo z Nim wszystko staje inne; nowe i nie zawsze od początku zrozumiałe.


piątek, 11 czerwca 2010

Ramiona Pasterza


        Wtedy opowiedział im taką przypowieść: "Czy jeśli ktoś z was ma sto owiec i jedną z nich zgubi, nie zostawi na pustyni dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie pójdzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A kiedy znajdzie, bierze z radością na swoje ramiona i po powrocie do domu zwołuje przyjaciół i sąsiadów, mówiąc im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem tę swoją zgubioną owcę". Zapewniam was, że taka radość będzie w niebie z powodu jednego grzesznika, gdy się nawraca, i to bardziej niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie czują potrzeby nawrócenia (Łk 15,3-7)


Jezus w ewangelii przedstawia się jako dobry pasterz (zob. J 10,11). Dobry – to taki, który troszczy się o trzodę a każdą z owiec zna po imieniu (zna jej przyzwyczajenia, wady, radości). Dobry pasterz to wreszcie ten, który nie waha się oddać swojego życia za owcę. Nic więc dziwnego, że martwi się o każdą z nich. Nie traktuje stadnie swoich owiec, ale każdą z osobna. Żadna nie jest mu obojętna. 

Obraz ten pasuje doskonale do Jezusa i Jego nastawienia do każdego spotkanego człowieka. Radość z odnalezienia zgubionej owcy jest przejawem Jego miłości. Nie wypomina zaginięcia, nieostrożności czy nierozwagi człowieka, który gdzieś, w którymś momencie swojego życia zbłądził schodząc z drogi dobra, lecz radośnie bierze go w swoje ramiona.

To radosna perspektywa dla nas. Nie, aby wykorzystywać miłosierdzie Pana, lecz aby stale się w nie wpatrywać. Czasami myślimy, iż to my mamy się odnaleźć na drodze dobra. A przecież... to odnajduje nas Chrystus. Silimy się na dobro, lecz nas na nie często nie stać; często nam nie wychodzi. Co jest więc naszym zadaniem?... Tylko jedno: pozwolić dać się odnaleźć Jezusowi! Pozwolić Jemu działać. Nie przeszkadzać. Zaufać Temu, który już poszukuje ciebie na rubieżach świata.


czwartek, 10 czerwca 2010

Gópek


       Zapewniam was, że jeśli wasza sprawiedliwość nie stanie się pełniejsza niż [sprawiedliwość] uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: "Nie zabijesz, a kto zabije, sądowi będzie podlegał". A ja wam mówię, że każdy, kto gniewa się na swojego brata, będzie podlegał sądowi. A kto powie do swojego brata: "Raka", będzie podlegał Sanhedrynowi. A kto powie: "Głupi", będzie podlegał [wyrzuceniu] do gehenny ognia. Jeśli więc przyniesiesz swój dar do ołtarza i tam sobie przypomnisz, że twój brat ma coś przeciw tobie, zostaw tam przed ołtarzem swój dar i idź, pojednaj się najpierw ze swoim bratem, i wtedy dopiero, gdy wrócisz, składaj swój dar. Pogódź się od razu ze swoim przeciwnikiem, póki jesteś z nim w drodze, aby ten przeciwnik nie wydał cię sędziemu, a sędzia strażnikowi, i abyś nie został wtrącony do więzienia. Tak, zapewniam cię, nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie oddasz ostatniego grosza (Mt 5,20-26)

 

Kodeks etyczny uczniów Jezusowych winien charakteryzować się jak najwyższą jakością. Opiera się na właściwej relacji do drugiego człowieka. A jedyną jej miarą jest wzajemna miłość: przebaczająca, nie szukająca swoich interesów, wspaniałomyślna. Jest to Prawo podniesione do swojej perfekcji.

Faryzeusze skrupulatnie przestrzegali norm i wszelkich przepisów Tory, łącznie z setkami pomniejszych nakazów i zakazów. Było to często jednak tylko zewnętrzna forma zachowywania Prawa. Chrystus zwraca uwagę na to, co stanowi jego istotę: duchowy wymiar. Bez niego wszelkie wysiłki dla bycia sprawiedliwym w oczach Boga tracą swój sens i są jedynie pustymi gestami.

Nie można być w zgodzie z Jahwe, kiedy toczy się boje z otoczeniem. Bo przecież On przebywa w innym człowieku. Kiedy natomiast w gniewie nazywa się kogoś „pustakiem” (Raka) albo „głupcem”, jednocześnie twierdzący to, sam siebie stawia ponad takim człowiekiem. Czyli: jest pyszny, egocentryczny oraz wyniosły. A to nie ma nic wspólnego z miłością. Przeczy jej. Oddala. A oddalając w ten sposób miłość, oddala też Boga, który jest Miłością. Mordowanie nie musi być krwawe, zabić można również duszę. Najtragiczniejsze dla ludzi jest, kiedy zabija się to, co pomiędzy nami piękne i dobre. Pierwszym krokiem do tego jest gniew, bo on rodzi przemoc.

W gniewie mówi się różne słowa. Niektórych potem się żałuje. Niektóre potem trudno odwołać. Może lepiej w gniewie przypomnieć sobie o naszej godności chrześcijan. Niesie ona ze sobą także wielką odpowiedzialność za kształt naszych relacji z innymi.


środa, 9 czerwca 2010

Prawnik, Prawo, Prawość


       Nie myślcie, że przyszedłem znieść Prawo lub Proroków. Nie znieść przyszedłem, ale dopełnić. Tak, mówię wam: zanim niebo i ziemia nie przeminie, nie zginie z Prawa nawet jedno jota, nawet jeden rożek litery, aż wszystko się spełni. Kto zatem zwolni się z jednego z tych przykazań, choćby z najmniejszego, i tak będzie uczył ludzi, ten będzie nazwany najmniejszym w królestwie niebieskim. A kto spełni i [tak] będzie uczył, ten będzie nazwany wielkim w królestwie niebieskim (Mt 5,17-19)

 

Dopełnić, tzn. uzupełnić braki. Chrystus nie mówi jednak o tym, że dotychczasowe Prawo było wybrakowane czy niepełne. Mówiąc o uzupełnieniu braków ma na myśli doskonałe wyjaśnienie sensu całego Prawa, które było pojmowane przez jego nauczycieli w sposób naciągany do swoich potrzeb. W ten sposób Jezus przyszedł uzupełnić braki w myśleniu interpretatorów Prawa.

Przestrzeganie Prawa nie polega na skrupulatnym wypełnianiu wielu norm, zakazów i nakazów Tory. Polega na odnalezieniu sensu ich wypełniania. Wtedy nie będą traktowane jako niewolnicze kajdany, ale jako klucz do wolności. Dwie kamienne tablice Przymierza z Bogiem z wyrytymi przykazaniami, nie będą ciężarem, ale dwoma skrzydłami które unoszą człowieka ku górze.

Ci, którzy dyspensują się od przestrzegania Prawa, konstruują sami dla siebie swoje prawo, które wydaje im się jedynie słuszne i prawdziwe. To jednak bałwochwalstwo, gdyż prawodawcą jest Jahwe, a nie my sami. Dokąd zaprowadzi człowieka prawo stworzone przez niego samego?...

Jako prezbiter mam uczyć tego Prawa. Ale jeszcze bardziej sam się go uczę każdego dnia. I z każdym dniem bardziej odkrywam, że warto podjąć trud bycia człowiekiem prawym, tj. kierującym się w swojej codzienności konkretnym prawem. Tym Bożym.


wtorek, 8 czerwca 2010

Światło oraz sól


        Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól straci swój smak, czy da się ona czymkolwiek posolić? Już do niczego się nie nadaje, chyba do wyrzucenia na dwór i podeptania przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto leżące na górze. Ani nie zapalają lampy i nie kładą jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim w domu. Niech tak świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i oddali chwałę Ojcu waszemu w niebie (Mt 5,13-16)

 

Sól miała dla ludu Palestyny ogromne znaczenie. Według starożytnych obrzędów ofiarniczych, dary ofiarne powinny być posolone (Kpł 2,13) – zapewne był to symbol nadania właściwego smaku darom składanym Bogu albo też aluzja do stałej wierności Przymierzu. Bez wątpienia sól jest przede wszystkim symbolem trwałości; elementem konserwującym. Podobnie ludzie wierzący muszą w swoim sercu zachowywać wiernie przymierze zawarte z Panem na chrzcie świętym.

Światło daje jaśniejsze widzenie otoczenia, wskazuje drogę, rozprasza ciemności (i przynoszony przez nie strach). Daje ciepło. Podobnie chrześcijanie swoim życiem mają czynić ziemię lepszą.

Sól ziemi i światło świata. Nowe imiona chrześcijan. Imiona niosące ze sobą konkretne zadania oraz odpowiedzialność za ich wypełnienie: „Niech tak świeci wasze światło przed ludźmi...”. To nie ma być byle jakie, ledwo tlące się światełko. Mamy być ŚWIATŁEM świata: naszych rodzin, miejsc pracy, miast! „Lecz jeśli sól utraci swój smak...” To nie ma być zwietrzała, niepotrzebna sól bez żadnego smaku. Mamy być SOLĄ ziemi: miejsc po których stąpamy!

Pamiętam te słowa z mojej homilii prymicyjnej. Kaznodzieja przytoczył je w odniesieniu do służby prezbitera, którą wtedy zaczynałem. I czynię sobie rachunek sumienia: czy aby nie zwietrzałem od tamtego czasu? Dla ilu stałem się choćby małym światełkiem we wspólnej drodze? Czyli, reasumując: na ile jestem autentycznym świadkiem Chrystusa, Światłości świata i Kapłana – Żertwy?


poniedziałek, 7 czerwca 2010

Traktat o szczęściu


     Zobaczywszy te gromady, wszedł na górę. Gdy usiadł, przybliżyli się do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i uczył ich, mówiąc: "Błogosławieni ubodzy w duchu, bo ich jest królestwo niebieskie. Błogosławieni płaczący, bo oni doznają pocieszenia. Błogosławieni łagodni, bo oni odziedziczą ziemię. Błogosławieni, którzy są głodni i pragną sprawiedliwości, bo oni zostaną nasyceni. Błogosławieni miłosierni, bo oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czyści w sercu, bo oni Boga zobaczą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, bo oni nazwani zostaną dziećmi Boga. Błogosławieni prześladowani z powodu sprawiedliwości, bo ich jest królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy was znieważą, i oskarżą, i kłamiąc powiedzą o was wszelkie zło z mojego powodu. Cieszcie się i weselcie, bo wasza nagroda w niebie wielka (Mt 5,1-12)

 

Każdy człowiek pragnie być szczęśliwym; spełnionym. Problem zaczyna się wtedy, kiedy tego szczęścia nie może znaleźć. Pojawiają się więc pytania o naturę oraz o źródła szczęścia. Jak je zdefiniować? Gdzie go szukać? I czy w ogóle jest możliwe, by być szczęśliwym, gdy wokół tyle nieszczęścia?

Jezus proponuje swoim uczniom prosty (co nie znaczy, że łatwy!) program, by być szczęśliwym. W oryginalnym tekście greckim „błogosławiony”, znaczy dosłownie: szczęśliwy, rozradowany. Pokazuje się jako nauczyciel; nowy Mojżesz objawiający prawo, które jest prawem ułatwiającym osiągnięcie upragnionej przez człowieka szczęśliwości.

Błogosławieństwa wypowiedziane na górze stanowią dla chrześcijan swoisty dekalog moralny, który prowadzi do ich szczęścia. Realizacja tego programu czyni nas bardziej ludzkimi.

Wszelkie recepty na szczęście dawane przez świat są ulotne. To, co niby ma dawać szczęście w rezultacie je odbiera. Chrystus mówi o trwającym szczęściu, bo zawiera się ono w konkretnej postawie życiowej. Czyniąc miłosierdzie, będąc łagodnym, pokojowym, czystym w swoim działaniu i myśleniu, ubogim w duchu (pokornym), zabiegającym o sprawiedliwość – będziesz człowiekiem prawdziwie wolnym i przez to szczęśliwym. Nawet, gdy droga do tego wiedzie przez trud i prześladowanie, przez płacz – ale za nimi kryje się radość oraz nadzieja ostatecznego zwycięstwa. Tak, jak to było w życiu Jezusa. Pozornie unicestwiony przez niegodziwe elity ówczesnego świata, radosnego poranka paschalnego powstał do życia.

Ciągle odkrywam wielką głębię tego fragmentu ewangelii Łukaszowej. Jego piękno odkrywa się nie tyle przez głęboką, nawet najgłębszą medytację tego tekstu, lecz jego wcielenie w życie. Nie zawsze wychodzi, to prawda. Ale nawet kolejny raz podejmując trud realizacji błogosławieństw z wiarą w jej powodzenie, zakosztujesz szczęścia. Czy potrzeba czegoś więcej? Szczęście nie jest punktem docelowym; celem do osiągnięcia. Jest drogą; stanem, rzeczywistością która wyraża się w swojej dynamice.

Ktoś mógłby mnie zapytać: Czy jesteś więc szczęśliwy?

Odpowiedziałbym: - Tak. Bywam szczęśliwy. I to bardzo często. Dzięki Bogu!