środa, 31 marca 2010

CV Judasza


         Wówczas jeden z Dwunastu, zwany Judaszem Iskariotą, udał się do arcykapłanów i powiedział: "Co mi dacie, a ja Go wam wydam?" Oni odliczyli mu trzydzieści srebrników. Od tego czasu szukał odpowiedniej chwili na wydanie Go. W pierwszy [dzień] Przaśników podeszli uczniowie do Jezusa i powiedzieli: "Gdzie chcesz, abyśmy przygotowali Ci do spożycia paschalnego baranka?" On odpowiedział: "Idźcie do miasta, do naszego znajomego i powiedzcie mu: "Nauczyciel mówi: Mój czas jest blisko; u ciebie urządzę paschę ze swoimi uczniami". Uczniowie zrobili, jak im Jezus polecił, i przygotowali paschalnego baranka. Kiedy nastał wieczór, zasiadł z Dwunastoma. Gdy jedli, powiedział: "O tak, mówię wam, jeden z was mnie wyda". Wtedy bardzo zasmuceni zaczęli Go pytać jeden po drugim: "Chyba nie ja, Panie?" On w odpowiedzi rzekł: "Który sięgnął razem ze mną do miski, ten mnie wyda. Syn Człowieczy odchodzi oczywiście, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy jest wydawany. Lepiej by dla takiego człowieka było, gdyby się nie narodził". Na to Judasz, który Go właśnie wydawał, rzekł: "Czyżbym to ja był, Mistrzu?" Odpowiedział mu: "Rzekłeś" (Mt 26,14-25) 

 

Jakim apostołem był Judasz z Kariotu? Co go zafascynowało w Jezusie, że poszedł za Nim? A co sprawiło, iż zdradził swojego Mistrza? Był uczniem Chrystusa, słuchał Jego nauk, widział wiele znaków oraz cudów. Dlaczego w końcu stał się tak samo zaślepiony, jak religijni przeciwnicy Jezusa?

Ewangelie przedstawiają Judasza zawsze na końcu listy apostołów. Już z piętnem zdrajcy na sercu. Zapewne wszyscy uczniowie, koledzy Judasza, stawiali sobie pytania o motywy jego czynu. Ewangelista Mateusz widzi je w chciwości; interesowności („Co mi dacie, a ja Go wam wydam?”) oraz nie uznawaniu osoby Chrystusa za kogoś cennego – był dla niego wart jedynie trzydzieści srebrników. Niewiele. Tyle sztuk srebra przeciętnie kosztowało odszkodowanie za spowodowanie śmierci niewolnika.

Bez względu na to, kim jesteś, możesz kiedyś okazać się zdrajcą. Jeżeli nie słucha się uważnie głosu Nauczyciela zbłądzić jest bardzo łatwo. A wtedy lepiej byłoby się nie narodzić zdrajcy! Chodzi tu też o nowe narodzenie w Jezusie. Biada temu, kto zrodzony do nowego życia, zdradza przyjęte wraz z nim zasady. Kto odrzuca Życie, powoli umiera.

„Czyżbym to ja był, Mistrzu?”...

wtorek, 30 marca 2010

Smak zdrady


    Gdy to Jezus wypowiedział, wzruszył się głęboko i tak oświadczył: "O tak, zapewniam was: jeden z was mnie wyda". Uczniowie zaczęli spoglądać na siebie, niepewni, o kim mówi. A jeden z Jego uczniów, ten, którego Jezus szczególnie lubił, miał miejsce przy Jego boku. Szymon Piotr skinął zatem na niego, aby zapytał, o kim mówi. Oparł się więc zaraz na piersi Jezusa i odezwał się do Niego: "Panie, kto to jest?" Jezus odpowiedział: "To jest ten, dla którego umoczę kąsek i podam mu". Po umoczeniu więc kąska [sam] przyjął i podał Judaszowi, [synowi] Szymona Iskarioty. A po tym kąsku wszedł w Judasza szatan. Wtedy Jezus odezwał się do niego: "Co już robisz, zrób szybciej". A nikt ze znajdujących się wówczas przy stole nie rozumiał, po co mu tak powiedział. Niektórzy uważali, że skoro Judasz nosił trzos, to Jezus mu kazał: "Kup na święto, co nam potrzebne", lub może, aby dał coś ubogim. Tak zatem on przyjął ów kąsek i zaraz wyszedł. A noc już była. Po jego wyjściu Jezus powiedział: "Teraz Syn Człowieczy został otoczony chwałą, to Bóg w Nim chwałą został otoczony. A jeżeli Bóg w Nim chwałą został otoczony, to i Bóg Go chwałą w sobie otoczy, i to zaraz Go chwałą otoczy. Dzieci, jeszcze tylko trochę będę z wami. Będziecie mnie szukać, lecz jak powiedziałem Judejczykom: "Dokąd ja idę, wy pójść nie możecie", tak i wam teraz mówię. Zapytał Go Szymon Piotr: "Panie, dokąd idziesz?" Jezus mu odpowiedział: "Tam, dokąd idę, teraz ze mną pójść nie możesz. Pójdziesz później". A Piotr Go spytał: "Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść z Tobą? Życie swoje oddam za Ciebie!" Na to rzekł Jezus: "Życie swoje za mnie oddasz?... O, zapewniam cię, kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się mnie wyprzesz (J 13,21-33. 36-38)

 

Wzruszające pożegnanie, przepełnione bólem nie tyle koniecznością śmierci Mistrza, lecz okolicznościami w jakich się dokona. Zapowiedź przez Jezusa zdrady przez jednego z uczniów z pewnością wzbudziła słuszne pytania w ich sercach: czy to aby nie ja? To mógł być przecież każdy z nich! Pojawia się atmosfera niepewności oraz wzajemnej podejrzliwości. By rozwiać ją, uczniowie podpytują Nauczyciela o konkretne imię zdrajcy. On, podając w geście miłości kawałek chleba Judaszowi pokazuje, iż pomimo jego zbłądzenia, nadal go kocha. Lecz Judasz jest zamknięty na tę przyjaźń; jest zaślepiony. Nie czuje bliskiego kontaktu ani z Jezusem, ani ze wspólnotą braci. Dlatego ma do niego dostęp szatan i dlatego wchodzi w noc. Wybiera ciemność. Oddala się od zbawczego Światła. Tak jest z każdym, kto dobrowolnie wchodząc w ciemność grzechu, zdradza swojego Mistrza. Oddala się od wolności oraz radości bycia uczniem Chrystusowym. Wchodzi w noc. Judasz zdradził raz. My zdradzamy Jezusa wielokroć więcej razy.

Sam Piotr zdradził trzykrotnie Chrystusa, zapierając się, iż Go zna. A taki był pewny swojej wierności! Dopiero pianie koguta musiało postawić „szefa” apostołów w prawdzie o sobie (o swojej niewierności). Okazuje się, że potencjalnie każdy z nas może okazać się zdrajcą. Na wiele różnych sposobów. Z wielu różnych przyczyn. I praktycznie w każdym czasie. Próba naszej wiary rozgrywa się w codzienności. W pozornie nic nie znaczących sytuacjach. Musimy dopuścić więc możliwość, iż zdradzimy.

Lecz najważniejsze to uwierzyć w miłosierdzie Jezusa, który przebacza gdy tego szczerze pragniemy. Piotr zdradził trzy razy. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, zapłakał i zwrócił się ku swojemu Panu z prośbą o przebaczenie. W takiej słabości doskonali się świętość.

Judasz zdradził jeden raz. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, postanowił sam rozwiązać swój problem. Nie uwierzył w miłosierdzie Boga. W to, że On może mu przebaczyć tak podłą zdradę. Z własnej woli został sam ze sobą. Skończył marnie.

Czy jeśliby Judasz w porę zbliżył się do Chrystusa, uznał swój błąd, zapłakał – czy Jezus nie przytuliłby go do piersi, nie zapłakał wraz z nim? Czy Judasz nie usłyszał by najwspanialszych słów w swoim życiu: „Przyjacielu, przebaczam ci twoją słabość, idź w pokoju!”?

 Świętość życia nie polega na bezgrzeszności, lecz na jej uznaniu oraz uświęcaniu własnej słabości z pomocą naszego Pana.

poniedziałek, 29 marca 2010

Zapach zmieszany z odorem


       Maria tymczasem wzięła funt prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego, i namaściła nim stopy Jezusa, a swoimi włosami te Jego stopy otarła. Zapachem olejku napełnił się cały dom. Wtedy Judasz Iskariota, ten, który miał Go wydać, jeden z Jego uczniów, powiedział: "Czemu to nie sprzedano raczej tego olejku za trzysta denarów i nie dano ubogim?" A powiedział tak nie dlatego, że naprawdę mu zależało na ubogich, ale że był złodziejem i mając trzos, podkradał to, co w nim składano. Na to Jezus odezwał się: "Zostaw ją, niech to sobie zachowa na dzień mojego pogrzebu. Ubogich zawsze mieć będziecie u siebie, mnie nie zawsze mieć będziecie" (J 12,3-8)

 

Jako ludzie Wschodu, Żydzi mieli dobrze wykształcony zmysł powonienia. Stąd też wśród nich spotkać możemy w historii wielu wybitnych specjalistów znających się wyśmienicie na sztuce mieszania zapachów, sporządzania wonnych perfum oraz aromatycznych mieszanek korzennych. W czasach Jezusa, spośród wszystkich mieszanek zapachowych niezwykle docenianym był olejek nardowy. Posiada on ciepły, subtelny, musujący aromat i był uzyskiwany w procesie uciążliwej destylacji. Poza tym w Izraelu był produktem z importu (rośnie na himalajskich wzgórzach). Nie dziwi więc, że stanowił bardzo drogi towar. Jego flakonik kosztował 300 denarów, co stanowiło wartość rocznej, mozolnej pracy rolnika. 

Można więc powiedzieć, że Maria zainwestowała wiele w osobę Jezusa. Oddała Mu coś, co było dla niej cenne. Po raz kolejny „wybierała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (zob. Łk 10,42). Przez swój czyn stała się prorokinią (zapowiada śmierć Mistrza) i służebnicą Pana (namaszcza oraz włosami ociera stopy Chrystusa). Namaszczenia olejami były codzienną praktyką ludzi starożytnego Wschodu. Służyły do powitania gości, namaszczania chorych i zmarłych. Były również aktami prawnymi (np. namaszczenie niewolników podczas aktu ich uwolnienia czy też kupców po zakończonym sukcesem dużym zakupie). Tuż po niewoli babilońskiej namaszczano królów i arcykapłanów.

Jezus nadaje wydarzeniu charakter prorocki. Rozbite alabastrowe naczynie w którym przechowywano olejek jest symbolem cierpienia i śmierci Mesjasza. Olejek jednak rozniósł dookoła na wszystkich wspaniały zapach, a nie zaciskający nozdrza odór śmierci. Tak, jak odejście Jezusa wkrótce przyniesie zapach życia, a nie stęchły odór śmierci jak by się można spodziewać. Ze strony Marii namaszczenie stóp Nauczyciela było pięknym gestem przyjaźni i oddania. 

Jednak pomiędzy wspaniały zapach nardu wdziera się smród fałszywej dezaprobaty oraz niezrozumienia ze strony Judasza. Nie wyczuwa on atmosfery pożegnania i przyjaźni. Naprzeciw szlachetnego serca Marii staje zakłamane, małostkowe serce Judasza. 

Mamy więc znowu dwie przeciwstawne sobie postawy. I ponownie rodzi się w nas dylemat: czy umiemy ofiarować Chrystusowi to, co w nas najpiękniejsze (pachnieć dla Niego!), czy też pozorując oddanie chciwie brać (kraść) Jego łaski, nie ofiarując z nich nic dla innych (dusić się w smrodzie własnego egoizmu)

niedziela, 28 marca 2010

Windą wprost do nieba


       Również jeden z powieszonych złoczyńców urągał Mu mówiąc: "Czyż Ty nie jesteś Mesjaszem? Uratuj siebie i nas!" Na to ten drugi, ganiąc go, powiedział: "Czy ty nawet Boga się nie boisz? Przecież temu samemu wyrokowi podlegasz! My - słusznie, bo otrzymaliśmy, co godne naszych czynów, a On niczego niestosownego nie zrobił". I jeszcze mówił: "Jezusie, wspomnij na mnie, kiedy wejdziesz do swojego królestwa". Odpowiedział mu: "O tak, oświadczam ci, dziś będziesz ze mną w raju" (Łk 23,39-43)

 

Wobec przychodzących do nas sytuacji możemy przybierać różne postawy. Przykładem tego są bezimienni złoczyńcy (potencjalnie każdy z nas...), obydwoje mieszczący się w tej samej kategorii przestępstwa, które karane było śmiercią. Jeden urągał Jezusowi, na wzór stojących pod krzyżem żołdaków rzymskich oraz notabli żydowskich. Drugi potrafił uznać swoją winę, odnaleźć bojaźń Boga w ostatnich momentach swojego życia i w końcu uznać Jezusa za Mesjasza. 

            Przez swoje krótkie wyznanie wdziera się niejako siłą do królestwa Bożego. Daje świadectwo swojej wiary. Chwyta się osoby Chrystusa jak ostatniej deski ratunku w obliczu przegranego życia. Dlatego staje się pierwszym świętym oficjalnie kanonizowanym przez Jezusa. Jakże wspaniałe jest miłosierdzie Jahwe! 

            Patrząc na nasze grzechy musimy przyznać, że każdy z nas występuje przeciwko miłości Boga. Jesteśmy przestępcami; złoczyńcami zasługującymi na śmierć. W tej sytuacji możemy posądzać Boga o życiowe niepowodzenia, urągać Jemu, podejrzewać o zło lub obojętność względem nas. Albo możemy przyznać, że niepowodzenia są owocem naszych grzechów oraz zbłądzenia. I wołać o łaskę przebaczenia. I prosić o bilet wstępu do nieba. 

            Tak niewiele potrzeba, a takie to trudne!

sobota, 27 marca 2010

Polityka zysków i strat


      Wielu więc z tych Judejczyków, którzy przyszli do Marii i ujrzeli, co Jezus uczynił, uwierzyło w Niego. A niektórzy z nich poszli do faryzeuszów i opowiedzieli im, co Jezus uczynił. Arcykapłani i faryzeusze zwołali więc najwyższą radę i mówili: - Cóż mamy począć, bo ten człowiek czyni wiele znaków. Jeśli Mu na to pozwolimy, wszyscy uwierzą w Niego. I przyjdą Rzymianie, zniszczą nasze miejsce święte i naród. A jeden z nich, Kajfasz, który tego roku był najwyższym kapłanem powiedział im: - Niczego nie rozumiecie. Nie myślicie też o tym, że lepiej dla nas, aby jeden człowiek umarł za naród, niżby cały naród miał zginąć. Tego jednak nie powiedział sam z siebie, ale będąc tego roku najwyższym kapłanem wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, nie tylko za naród, lecz także, aby zebrać razem rozproszone dzieci Boże. Tego więc dnia postanowili Go zabić. Jezus więc już nie nauczał jawnie wśród Judejczyków, ale odszedł stamtąd w okolicę sąsiadującą z pustynią, do miasta o nazwie Efraim. I przebywał tam z uczniami. Zbliżała się Pascha żydowska. A przed Paschą wielu z tej okolicy udało się do Jerozolimy, aby odbyć rytualne oczyszczenia. Szukali więc Jezusa i stojąc w świątyni mówili między sobą: - Jak myślicie? Czy nie przyjdzie na święto? (J 11,45-56)

 

W 11 rozdziale Jan Ewangelista ukazuje nam tło polityczne sprawy rabbiego Jeszuy z Nazaretu. Kierujący państwem nie mogli przejść obojętnie wobec faktu nauki oraz cudów przez Niego czynionych. Zwłaszcza wobec wielkiego cudu przywrócenia do życia Łazarza. Fakt ten, który umocnił uczniów w wierze i przyprowadził do niej wielu ludzi, dla przywódców religijnych stał się jednym z powodów wydania na Jezusa wyroku śmierci. Uwierzenie sporej liczby Judejczyków w boskość Chrystusa stało się w oczach kierujących państwem niewygodne. Dla nich był On buntownikiem mogącym sprowadzić dla Żydów zagrożenie ze strony okupanta rzymskiego. Arcykapłan Kajfasz i jego otoczenie, stronnictwo faryzeuszów, wybierali drogę poddaństwa Rzymowi, aby tylko utrzymać się przy władzy (dlatego właśnie Kajfasz piastował swój urząd dłużej niż jakikolwiek inny arcykapłan)

Niektórzy, aby utrzymać władzę, nie wahają się sięgnąć po najgorsze świństwa, kłamstwa, insynuacje, misterne mistyfikacje. Tak należy rozumieć bezpodstawne wydanie wyroku śmierci na Jezusa. Oparty był na zaślepieniu i kłamstwach a przedstawiony został jako coś niezbędnego; korzystnego dla narodu. Poświęcenie jednego człowieka dla dobra całego narodu jest tematem politycznym.

Jezus nie zajmował się polityką. Usiłowano Mu nałożyć to jarzmo, lecz z godnością odsuwał się od prób widzenia w Nim politycznego mesjasza. Chrystus dobrowolnie zgodził się na śmierć. Nie z przymusu i nie tylko dla narodu, lecz z miłości i dla dobra wszystkich bez wyjątku ludzi. Tak naprawdę, troska przywódców religijnych nie była troską o naród, lecz o ich własne interesy. Uznając bowiem Jezusa za obiecanego Mesjasza, musieliby przyznać rację Jego nauce, przewartościować swoje widzenie religii oraz w rezultacie przekazać Mu całą władzę duchową. To było nie do pomyślenia dla posiadających władzę! Tak więc elita polityczna i religijna przygotowuje się do aresztowania Jezusa oraz postawienia Go przed rzymskim prokuratorem, który jako jedyny w Judei mógł wydać wyrok śmierci.

W moralności istnieje zasada, że cel nie uświęca środków. Nawet, gdyby skazujący na śmierć Jezusa mieli szlachetne cele, niesłusznym u samych podstaw było skazanie na śmierć niewinnego człowieka. Sprawiedliwości nie można naginać do swoich potrzeb. Bo inaczej odwróci się przeciwko nam. Kto wie, czy gdyby Józef Piłsudski żył w czasach Chrystusa, nie powtórzył by do elit ówczesnych polityków, iż: „wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić!”.

Chrześcijaństwo nie jest polityką ewentualnych zysków i strat. A jeśli polityką, to polityką miłości, która wbrew wszelkim regułom politycznym zakłada stratę (umieranie) dla większej korzyści (życie). To właśnie pokazuje Jezus zarówno w swoim życiu, jak i nauczaniu. Lecz... czy zawsze chcemy Go słuchać?

piątek, 26 marca 2010

Prawnie niepoprawny


      Judejczycy znowu chwycili kamienie, aby Go ukamienować. Jezus im powiedział: - Pokazałem wam wiele dobrych dzieł (pochodzących) od Ojca, za które z nich chcecie Mnie ukamienować? Judejczycy odrzekli: - Nie kamienujemy Cię za dobre dzieła, ale za bluźnierstwo, że będąc człowiekiem czynisz się Bogiem. Odrzekł im Jezus: - Czyż w waszym Prawie nie napisano: "Rzekłem: Bogami jesteście"? Pismo więc nazwało bogami tych, do których skierowane było słowo Boże - a Pisma nie można zmienić - wy zaś do Mnie, którego Ojciec uświęcił i posłał na świat, mówicie: Bluźnisz, bo powiedziałem: Jestem Synem Bożym. Jeżeli więc nie dokonuję dzieł mojego Ojca, nie wierzcie Mi! Ale jeżeli ich dokonuję, to choćbyście Mi nie wierzyli, wierzcie dziełom i przekonajcie się, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu. I znowu chcieli Go pochwycić. Ale im uszedł. I odszedł znowu za Jordan, na miejsce, gdzie dawniej Jan chrzcił. Tam pozostał. A wielu przychodziło do Niego. I mówili: - Jan nie uczynił żadnego znaku, ale wszystko, co Jan o Nim powiedział, było prawdą. I tam wielu uwierzyło w Niego (J 10,31-42)

 

Praktyka kamienowania była karą za wielkie przewinienia przeciwko Torze i moralności (por. Kpł 24,14-16; Pwt 13,10-11). Podczas egzekucji tłum obrzucał ofiarę kamieniami, począwszy od oskarżającego, który miał przywilej pierwszego rzutu.

Elity żydowskie wielokrotnie oskarżały Jezusa o nieprzestrzeganie Prawa (zwłaszcza świętego czasu szabatu) czy o bluźnierstwa. Powodowała to niewiara oraz zamknięcie stróżów Izraela na słowa oraz znaki przez Niego czynione. Były to znaki mesjańskie, które objawiały prawdziwego Syna Bożego. Polemiki Chrystusa z faryzeuszami oraz uczonymi w Prawie, tłumaczenie im sensu misji mesjańskiej, nie przyniosły oczekiwanych owoców. Dlatego często z ust Chrystusa słychać bolesne „biada”. Biada wam, bo sami siebie skazujecie na zagładę. Biada wam, bo zamykacie serca na obecność i znaki Jahwe. Biada wam, bo na wszystko macie swoje własne wytłumaczenie. Biada wam, bo nie słuchacie głosu Pana. Biada....

Czy są to wyrzuty Jezusa podyktowane bezradnością w zetknięciu ze skamieniałymi sercami przywódców jego narodu? A może są to przestrogi? Z pewnością były podyktowane bólem zranionego serca. Im bardziej się kocha kogoś i z jego strony doznaje się zranienia, tym bardziej bolesna staje się nasza rzeczywistość. Niesprawiedliwe odrzucenie, bezpodstawny osąd, wyparcie się bardziej boli od tych, od których oczekuje się otwartości do dialogu i zaufania.

Bywa, że ktoś neguje nasze dobre intencje. W rozwiązaniu rodzącego się konfliktu nie pomagają wtedy żadne racjonalne tłumaczenia. Pojawia się ambicjonalne podejście do sprawy a wraz z nim upartość i ślepe, agresywne dowodzenie swojej racji. Wystarczy takie zachowanie u jednej ze stron, by przerwać nić wzajemnego kontaktu oraz szansę na porozumienie. A często przecież bywa, że ten mechanizm działa obustronnie.

Jezus zawsze szukał podłoża dialogu z człowiekiem. Znajdował go u ludzi chorych, cierpiących, nieszczęśliwych, zranionych. Ludzie czujący się kimś ważnym w świecie odrzucali Go. Nie był im potrzebny, bo wystarczali sobie sami. Stawali się dla samych siebie mesjaszami.

Nie dopuszczając do serca głosu Boga, stajemy się jak faryzeusze. Zamknięci w swoim własnym światku, nie chcący jakichkolwiek zmian. Przez to kamienujący w sercu Boga, który pierwszy wychodzi naprzeciw pragnąc dialogu zbawienia. Jaka jest z Nim moja relacja? I czy w ogóle jest?...

czwartek, 25 marca 2010

Okryta kołdrą obłoku


       W szóstym miesiącu Bóg posłał anioła Gabriela do miasta galilejskiego, zwanego Nazaret, do dziewicy zaślubionej mężowi, któremu było imię Józef z rodu Dawida, a dziewica miała na imię Maryja. (Anioł) przyszedł do niej i rzekł: - Raduj się, łaski pełna, Pan z tobą! Ona przestraszyła się na te słowa i zastanawiała się, co może oznaczać to pozdrowienie. I rzekł do niej anioł: - Nie bój się, Maryjo, bo znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz i urodzisz syna, i nadasz Mu imię Jezus. On będzie wielki i Synem Najwyższego będzie nazwany, a Pan Bóg da mu tron Jego ojca Dawida. I będzie królował nad domem Jakuba na wieki, a Jego królestwo nie będzie miało końca. Maryja rzekła do anioła: - Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł zaś jej odpowiedział: - Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego okryje cię jak obłok. Dlatego też święte (dziecko), które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto twoja krewna, Elżbieta, również poczęła syna na starość i ta, którą nazywają niepłodną, jest już w szóstym miesiącu, bo "bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych". Wtedy Maryja powiedziała: - Otom ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa. I odszedł od niej anioł (Łk 1,26-38)

 

Pierwsze rozdziały Łukaszowej ewangelii ukazują realizację pełni przymierza zawartego pomiędzy Bogiem a Izraelem. W historii zbawienia wielu ludzi uczestniczyło w przygotowaniu do tego momentu. Wszyscy oni potrafili wzbić się na wyżyny wiary, tak jak pierwszy ojciec wiary – patriarcha Abraham. U Łukasza taki osobami są już na samym początku Ewangelii pasterze, stary prorok Symeon i Anna, Zachariasz i Elżbieta. Lecz w szczególny sposób osoba Maryi.

Wiara zawsze przechodzi swoje próby. Kto je pomyślnie przebrnie, jego wiara umacnia się, wzrasta a w rezultacie przynosi intymną bliskość z Ojcem. Dla Maryi objawienie anielskie było bez wątpienia niełatwym momentem w życiu: była zalękniona. Miała zostać matką (to akurat możliwe), ale jak począć dziecko bez udziału mężczyzny? – to nie tyle dziwne, co niemożliwe! W dodatku... urodzić syna samego Boga?! To już całkiem wymyka się ludzkiej logice.

Aby to przyjąć (zrozumieć nie sposób...), Maryja zostaje wzmocniona łaską Ducha Świętego. Nie umniejsza to Jej wyjątkowej roli w historii zbawienia, gdyż na końcu zwiastowania „odszedł od niej anioł”. Wszystko stało się normalne. Ale w tej normalności musiała na nowo odkrywać cudowność Bożego prowadzenia i swoją tożsamość matki Mesjasza. Moc Jahwe osłoniła Maryję, tak jak niegdyś obłok Boży osłaniał Arkę Przymierza (zob. Wj 40,35). Jest więc Ona nową Arką, w której zamieszkała potęga Boga.

Maryja nie w ślepo (pyta, próbuje zrozumieć), ale z pokornym posłuszeństwem wobec woli Najwyższego, wierzy w to, że „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych”. Ofiarowuje więc Mu swoje Fiat. Dzięki tej deklaracji wielkiej wiary w prowadzenie Boga, zbawienie (= Jezus) przyszło na świat.

Bywa, że nie rozumiemy pewnych wydarzeń jakie dzieją się w naszym życiu. Może to być skutek naszych działań, lecz równie dobrze może być w nich jakiś Boży zamysł. Dlatego trzeba czasami przystanąć, pomyśleć, zapytać w modlitwie Stwórcę, poprosić o światło wiary.

Wtedy i w tobie narodzi się Jezus (= Zbawienie). Kiedy pójdziesz za głosem Boga, pełniąc Jego wolę do końca swoich dni. Jak Maryja, prosta żydowska dziewczyna z wioski Nazaret. Każdemu z nas dana jest moc Ducha do odkrycia woli Ojca. Jego Słowo, które prowadzi na drogach wiary. I każdy z nas bez wątpienia ma jedyną, niepowtarzalną, wyjątkową rolę w historii zbawienia, która już wypełniona, nadal trwa.

środa, 24 marca 2010

Freedom


       A do Judejczyków, którzy Mu uwierzyli, Jezus mówił: - Jeżeli trwacie przy mojej nauce, jesteście naprawdę moimi uczniami. I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Odpowiedzieli Mu: - Jesteśmy potomkami Abrahama i nigdy nie byliśmy niczyimi niewolnikami! Jakże możesz mówić, że będziemy wolni? Jezus im odpowiedział: - Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem, a niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze. Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn wyzwoli was, będziecie naprawdę wolni (J 8,31-36)

 

Współczesny świat wiele mówi o wolności. Uczyniono z tego slogan, często automatycznie powtarzany bez zastanowienia i refleksji. Temat wolności jest niezwykle ważnym tematem dla każdego człowieka.

Już od samego początku człowiek ma problemy ze zdefiniowaniem wolności. A także właściwym jej pojęciem oraz przeżywaniem. Przez ten brak zrozumienia sensu bycia wolnym pojawił się na ziemi grzech. Wąż w ogrodzie Eden obiecał ludziom wolność (a tak naprawdę swawolę!) polegającą na decydowaniu samemu, co jest dobre a co złe. Paradoksalnie, przyjęcie ewangelii szatana, sprowadziło na człowieka prawdziwą niewolę. Prawdziwa wolność wcale nie polega na możności życia według tworzonych przez siebie zasad i zachcianek. Wtedy człowiek sam czyni się Bogiem. wchodzi w niewolę grzechu, egocentryzmu, egoizmu i hedonizmu.

„Prawda was wyzwoli”. Prawda, czyli: Jezus i Jego Ewangelia. Według poglądów filozofów greckich, wolność była uwolnieniem od fałszywych poglądów lub trosk. W judaizmie była pojmowana jako uzależnienie od złych skłonności czyniących grzesznikami i poganami. Żydzi rozumieli zagadnienie wolności i niewoli w znaczeniu historyczno – narodowym („Jesteśmy potomkami Abrahama i nigdy nie byliśmy niczyimi niewolnikami!”). Nic w tym dziwnego, gdyż często w swojej historii lud Izraela przebywał w niewoli (np. egipskiej czy też babilońskiej)

Chrystus nawiązuje jednak do głębszego, duchowego ujęcia wolności i jej źródeł. Dawcą wolności może być tylko Bóg. Słuchanie Jego głosu oraz przestrzeganie przykazań nie prowadzi do niewoli, lecz wprost do odkrycia pełni wolności.

Można traktować religię czy życie w Kościele jak niewolę. I wielu tak czyni. Rzekomo w imię wolności. Lecz po jakimś czasie okazuje się, że owa droga do pełnego wyzwolenia przynosi ogrom zniewoleń, uzależnień, ograniczeń. Wielu piosenkarzy czy gwiazd filmowych propagują tzw. „wolność”. Wkrótce okazuje się, że właśnie ci, którzy chcą pouczać innych, jak mają żyć – nie potrafią nawet ułożyć swojego własnego życia. W końcu uciekają w alkohol i narkotyki. Można by przytoczyć tutaj słowa św. Piotra: „Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia” (2P 2,19)

Jezus mówi o najstraszniejszej niewoli, jaka może spotkać człowieka; o grzechu. Grzech prowadzi do zerwania związku z Bogiem, którzy jest źródłem wolności. I człowiek brnie coraz bardziej w życie niewolnika.

Jedynym sposobem na bycie wolnym jest życie w Chrystusie. Miłość nie jest niewolą, chociaż jest zawsze wymagająca. „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli” (Gal 5,1) Zabić w sobie Jezusa to zabić w sobie wolność.

Moją wolność odnalazłem osiemnaście lat temu właśnie w Bogu. I raz odnalazłszy, od tego czasu nigdy nie poczułem jarzma niewoli. On kruszy moje kajdany grzechu w które próbuje mnie zakuć Zło. A ja wiem, że „wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść” (1Kor 6,12). Wybierając Jezusa, wybieram wolność!

wtorek, 23 marca 2010

On jest!!!


        Powiedziałem wam więc, że pomrzecie w waszych grzechach, bo jeżeli nie uwierzycie, że JA JESTEM, pomrzecie w waszych grzechach. Zapytali Go więc: - Kimże Ty jesteś? Jezus im powiedział: - Jestem tym, o którym wam mówię. Jezus więc powiedział: - Gdy podwyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM i że nic od siebie nie czynię, ale mówię to, czego Mnie Ojciec nauczył. A ten, który Mnie posłał, jest ze Mną. Nie zostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba. Kiedy to mówił, wielu uwierzyło w Niego (J 8,24-25.28-30)

 

Kim jest Jezus? Esencjalne pytanie zarówno wierzących, jak i niewierzących. Wobec osoby wzbudzającej kontrowersje, każdy spotykający ją musi przybrać konkretną postawę. Chrystus chciał, żeby poznano prawdę o tym, kim jest. Nigdy nie szukał swojej sławy, lecz chwały swojego Ojca. W niej odbierał też i swoją cześć. Nie z próżności, lecz poprzez pełnienie woli Boga. Całe życie Jezusa streszczało się w tym jednym: pełnić wolę Ojca.

W tym zawiera się pełnia objawienia oblicza Boga - Miłości. Dlatego Jezus może przedstawiać się jedynym objawionym imieniem Boga: „Ja Jestem”. To imię oznacza Obecność. Zawsze trwającą. Taką, która jest blisko, rozumie, tuli do serca. „Ja Jestem”: w waszych troskach, problemach, radościach, dążeniach, chorobach, błądzeniach, opuszczeniu. 

Chrystus pokazał tę prawdę podczas swojej męki oraz śmierci krzyżowej. Jako Bóg-Człowiek wszedł całkowicie w misterium człowieka. Także w przestrzeń naszego cierpienia i grozy umierania. „Gdy podwyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja Jestem”. 

Kto tego nie dostrzega, kto nie czuje, kto nie widzi (pomimo wielu znaków, jakie Pan stawia na naszej drodze życia) – umiera w ciemności grzechu. Z własnej woli. Bo wiara w Jezusa jest zawsze zaproszeniem, a nie przymusem. Propozycją, a nie nakazem. Jak zwykle, Ewangelia stawia nas przed wyborem: można wierzyć, a wierząc dostrzegać obecność Boga w życiu, albo nie wierzyć; umierając w samotnym szarpaniu się z codziennością.

poniedziałek, 22 marca 2010

Mr Światło


        Jezus więc znowu przemówił do nich: - Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia. Powiedzieli więc Mu faryzeusze: - Ty dajesz świadectwo sam o sobie, Twoje świadectwo nie jest prawdziwe. A Jezus im odpowiedział: - Jeśli nawet Ja sam daję świadectwo o sobie, moje świadectwo jest prawdziwe, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę. Wy zaś nie wiecie, skąd przychodzę ani dokąd idę (J 8,12-14)

 

Światło. Żeby oświecać, prowadzić ku szczęściu, ogrzewać oziębłe serca ludzi, wskazywać drogę, rozjaśniać życiowe dylematy, nie zagubić się w ciemnym labiryncie codzienności. „Ja jestem światłością świata”, przedstawia się Chrystus. Jeśli kroczymy za Nim zdążamy ku światłości. Jeżeli z Nim przebywamy, światło przenika nas, wypala, oczyszcza. Więcej: sami stajemy się opromienieni światłem oraz stajemy się dla innych odblaskiem Prawdy, Wiary, Nadziei i Miłości (zob. Ef 5,8n; Mt 5,14-16)

Światło może symbolizować również nasze życie w Jezusie. Tymi, którzy mają dawać autentyczne świadectwo wiary w Niego, są chrześcijanie. Świadectwem takim nie są wyuczone na pamięć argumenty teologiczne, mechanicznie wpojone schematy sporów z przeciwnikami chrześcijaństwa czy też skomplikowane schematy myślowe odnośnie wiary. To codzienny trud miłowania. To głoszenie życiem tego, co światło Jezusa wniosło w moje życie. Tylko osobiste, żywe doświadczenie Chrystusa jest wiarygodne dla świata. Więc tylko takie ma wartość mogącą dać siłę wiary innym ludziom. 

Ciemność – to błądzenie, grzech, śmierć. To grób. Przebywając w ciemnościach łatwo potknąć się, zgubić, zranić. Tego właśnie Bóg chce nam oszczędzić. Jak ojciec, który chroni swoje dziecko przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Dlatego ofiarował nam swojego jedynego Syna jako Światłość. Kto idzie drogą Jego nauki nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia.

Wystarczy tylko zaufać i dać się prowadzić Światłu. „W nim bowiem jest życie, a życie jest światłością ludzi. A światłość świeci w ciemności, i ciemność jej nie ogarnia” (por. J 1,4n)

niedziela, 21 marca 2010

Godność prostytutki


       Jezus udał się na Górę Oliwną. O świcie zaś znowu był w świątyni i cały lub schodził się do Niego. I nauczał ich. Nauczyciele Prawa i faryzeusze przyprowadzają kobietę pochwyconą na cudzołóstwie. I postawiwszy ją na środku mówią Mu: - Nauczycielu, tę kobietę pochwycono właśnie na cudzołóstwie. Mojżesz nakazał nam w Prawie takie kamienować, a Ty co powiesz? Mówili to podstępnie, aby mieli Go o co oskarżyć. A Jezus pochyliwszy się pisał coś palcem na ziemi. Gdy jednak pytali Go natarczywie, wyprostował się i rzekł im: - Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem. I pochyliwszy się znowu pisał na ziemi. Usłyszawszy to wychodzili jeden po drugim, od starszyzny począwszy. Pozostał tylko Jezus i na środku kobieta. Jezus wyprostował się i rzekł: - Gdzież oni są, kobieto? Nikt cię nie potępił? - Nikt, Panie - odpowiedziała. Rzekł jej Jezus: - I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd nie grzesz więcej (J 8,1-11)

 

Faryzeusze ponownie knują swoje intrygi, by usidlić Jezusa („Mówili to podstępnie, aby mieli Go o co oskarżyć”). Przyprowadzają do niego kobietę, by osądził ją za cudzołóstwo. Ta, która była narzędziem w rękach egoistycznych, pełnych nieuporządkowanych pożądliwości mężczyzn, teraz staje się narzędziem w rękach żydowskich przywódców religijnych. W ich oczach i tak była martwa, nie licząca się, więc co szkodziło użyć jej jako instrumentu prowokacji dla Chrystusa?

Skazana przez Prawo, była odrzucona na margines życia społecznego. Cudzołóstwo było grzechem, za który karano ukamienowaniem. Z ludźmi pokroju tej kobiety nie można było nawet rozmawiać. Faryzeusze obwarowali się w tym szeregiem przepisów, nakazów oraz zakazów (zob. Lb 20,10; Szewuot 47b, Maladii 3:5). W księdze Targum Jonatana znajdujemy wskazanie: „Bóg powiedział do Jisraela: 'Moje dzieci, nie postępujcie niemoralnie. Nie przebywajcie w towarzystwie ludzi niemoralnych ani nie wchodźcie w jakiekolwiek związki z nimi, nie pozwólcie również waszym dzieciom, aby z nimi przestawały, gdyż inaczej nauczą się ich niegodziwego postępowania. Z powodu niemoralnego postępowania plaga dotyka świat, niszcząc sprawiedliwych na równi z nikczemnikami”.

Oskarżenie wobec Jezusa mogło przybrać jeden z dwóch wymiarów: kiedy zgodnie z Prawem skaże kobietę na śmierć – wystąpi przeciwko prawu rzymskiemu, które zabraniało kamienowania; kiedy natomiast nie skaże kobiety na śmierć – można Go będzie oskarżyć o nie przestrzeganie żydowskiego Prawa. 

Co czyni Chrystus?... Pisze coś palcem po ziemi. Od wieków trwają dociekania, co takiego Jezus tam pisał? Może była lista grzechów oskarżycieli kobiety? Może tekst przykazania miłości bliźniego. Który zdaje się zapomnieli faryzeusze?

„Kto z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Pierwszy rzut kamieniem zarezerwowany był dla bezpośredniego świadka grzesznego czynu. Lecz jeśli był to świadek fałszywy i tego dowiedziono, to on podlegał karze ukamienowania. Zadziwiająca sytuacja z dzisiejszej Ewangelii: nie ma świadków, nie ma dowodów, a jest oskarżona i jest sąd. Co nie znaczy, że kobieta była bez winy...

Jezus jednak bardziej niż zatwardziałą grzesznicę, ujrzał w niej biednego i potrzebującego pomocy człowieka. Kogoś, kto może zbłądził, lecz ma szansę na poprawę życia. Kogoś, kto nie jest gorszy od innych. Kogo nawet można postawić w centrum uwagi! („Pozostał tylko Jezus i na środku kobieta”). Jezus spojrzał na nią przywracając jej utraconą godność kobiety („Gdzież oni są, kobieto?”). Z miłością, która nie pożąda, ale ofiarowuje. Nie oskarża, lecz przebacza.

Jest w nas tendencja do oskarżania innych. Często o grzechy, które są tak naprawdę naszym problemem. Jakże brak w naszych oczach spojrzenia Jezusa! Spojrzenia nie pobłażliwego (Idź i odtąd nie grzesz więcej”), lecz patrzenia na innych przez pryzmat wymagającej, czystej, ludzkiej miłości.

Chrystus nie lękał się zbliżyć do grzesznej kobiety. Tylko spotkanie oraz bliskość rodzą prawdziwą przemianę. Nie tylko tych których spotykamy, lecz i również nas samych.

sobota, 20 marca 2010

Albo, albo...


       Usłyszawszy te słowa jedni z tłumu mówili: - To rzeczywiście jest prorok. Inni mówili: - To jest Mesjasz. A jeszcze inni mówili: - Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie powiada, że Mesjasz przyjdzie z rodu Dawida i z miasteczka Betlejem, z którego pochodzi Dawid? Tak z Jego powodu doszło w tłumie do rozłamu. Niektórzy z nich chcieli Go nawet pochwycić, lecz nikt Go nie zatrzymał. Przyszli więc słudzy do arcykapłanów i faryzeuszów. A oni zapytali ich: - Czemuście Go nie przyprowadzili? Słudzy odpowiedzieli: - Żaden człowiek nigdy tak nie przemawiał! Faryzeusze więc odpowiedzieli im: - Czy i wy daliście się zwieść. Czy ktoś z przełożonych albo z faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, niech będzie przeklęty. Mówi do nich jeden z ich (grona), Nikodem, który już przedtem przyszedł do Niego: - Czy nasze Prawo potępia człowieka, zanim go przedtem nie wysłucha i nie rozpatrzy tego, co on czyni? Odpowiedzieli mu: - Czy ty jesteś z Galilei? Zbadaj (Pisma), a zobaczysz, że prorok nie przyjdzie z Galilei! I rozeszli się wszyscy do swoich domów (J 7,40-53)

 

Wielu rozpoznało w Jezusie wyczekiwanego Mesjasza. Lecz jeszcze więcej ludzi powątpiewało w Jego boskie posłannictwo. Elita państwowa, partie rządzące widziały w Nim uzurpatora, buntownika oraz heretyka. Podawali przeróżne sądy, oskarżenia, pomówienia. Jak przepowiedział stary Symeon przy świątyni jerozolimskiej: Chrystus będzie znakiem sprzeciwu (niezrozumienia) dla wielu! (Łk 2,34) I był („Tak z Jego powodu doszło w tłumie do rozłamu”). I jest również dzisiaj.

Nie mając innych argumentów przeciwko Jezusowi, przywódcy religijni czepiają się Jego pochodzenia, powołując się na autorytet Biblii. Niemożliwe, żeby Mesjasz przyszedł z Galilei! Faryzeusze starają się gromadzić dowody przeciwko Rabbiemu z Nazaretu. Pragną udowodnić wobec ludzi Jego domniemaną winę. I najlepiej od razu skazać.

Jednak strażnicy nie znaleźli powodów do aresztowania Jezusa. Wrócili do Rady, gdzie zostali oskarżeni o zbyt łatwe zwiedzenie z powziętego zamiaru pojmania Chrystusa. Dla jerozolimskich przywódców religijnych Chrystus jest odstępcą i szkodliwym sekciarzem. Za wszelką cenę należy Go unieszkodliwić!

       Do poznania Mesjasza wcale nie potrzeba znać całego Prawa, jak myśleli żydowscy nauczyciele religijni. Podobnie jak dzisiaj, by poznać Jezusa nie koniecznie trzeba być ekspertem teologii. Zadziwiające, że ludzie prości otaczający Chrystusa potrafią udowodnić Jego boskość, czego nie potrafią wykształceni specjaliści religijni, tkwiący w zaślepieniu oraz grzechu niewiary.

Są ludzie, którzy wypatrują dowodów boskości Jezusa. Są też tacy, którzy szukają dowodów na Jego nie-boskość. Do której grupy ty należysz?

piątek, 19 marca 2010

Józek, nie daruję ci tej nocy!


       Jakub miał syna Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus (zwany) Mesjaszem. A z narodzeniem Jezusa było tak: Kiedy Jego matka, Maryja, poślubiła Józefa, znalazła się w stanie błogosławionym za sprawą Ducha Świętego, zanim rozpoczęli wspólne życie. Ponieważ jej mąż, Józef, był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał jej zniesławić, zamierzał po cichu z nią się rozstać. Ale kiedy powziął tę myśl, anioł Pański ukazał się mu we śnie i powiedział: - Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć twojej żony Maryi, bo to, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. Urodzi syna i nadasz Mu imię Jezus, albowiem On uwolni swój lud od grzechów. Józef przebudziwszy się uczynił tak, jak mu anioł Pański rozkazał, i przyjął swoją żonę (Mt 1,16.18-21.24)

 

Tylko człowiek sprawiedliwy jest zdolny być opiekunem Prawdy. Takim właśnie w oczach Bożych był Józef. Nie był herosem; nawet nie był kimś powszechnie znanym, lecz prostym żydowskim, wioskowym rzemieślnikiem. Biblia niewiele o nim mówi. Właściwie nic. Nie przytacza żadnego wypowiedzianego przez niego słowa. I takiego właśnie człowieka Bóg wybrał na przybranego ojca swojego Syna. Można przypisywać Józefowi wiele pięknych cech charakteru, lecz Słowo informuje jedynie, iż pochodził z rodu Dawida oraz że „był człowiekiem sprawiedliwym”. Ta cecha wystarczyła, żeby stał się niezwykle istotnym ogniwem w zbawczym planie Pana Boga. 

Na czym polegała owa sprawiedliwość Józefa? Na tym, że miał w sobie konkretną hierarchię wartości życiowych i potrafił ją wcielać w swoje życie. Na jej czele stał Jahwe, a więc związana z tym kwestia zaufania Jego Osobie. Pozostawienie sprawiedliwości w ręku Boga jest wyrazem sprawiedliwości człowieka wierzącego. Józef nie chciał dociekać swojej racji, bo ufał prowadzeniu z wysoka. Człowiek sprawiedliwy w Bogu przyjmuje Prawdę bez podejrzeń oraz zbędnych dyskusji. 

Józef wątpił w wierność oraz czystość Maryi. Oddalenie jej miało ukryć jej ciążę, a powodem tego nie była troska o własną reputację, lecz ochrona życia umiłowanej osoby. I nowego życia, które się w niej w niepojęty sposób poczęło. Inaczej, zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, Maryja zostałaby skazana na ukamienowanie. Józef lęka się, nie rozumie, a zaraz troszczy się i jest wierny swojej życiowej hierarchii. Na jej czele stoi ochrona ludzkiego życia oparta o głęboką wiarę w fakt, że Jahwe jest Panem życia a nie śmierci. 

Słuszność decyzji Józefa potwierdziło widzenie senne. W Biblii sny często są rzeczywistością objawiającą obecność Jahwe oraz przekazują Jego posłannictwo. Józef nie zaglądał do sennika by wyjaśnić sens snu, nie szukał też żadnego interpretatora czy wróżki do tego celu. Po prostu – zaufał. Mimo niezrozumienia tego niezgodnego z ludzką logiką przesłania. „Przebudziwszy się uczynił tak, jak mu anioł Pański rozkazał”. 

Rozpoznanie drogi Bożej, a później konsekwencja w jej wcielaniu w życie, rodzi w nas Prawdę (= Jezusa; = Zbawienie). Nie rozumiemy wielu posunięć Boga w nas, Jego dopuszczeń pewnych sytuacji. Ale kiedy zaufamy, doświadczymy prowadzenia. Nie sennego, lecz realnego, prawdziwego, codziennego.

czwartek, 18 marca 2010

Murowane serce


       I nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie. Nie zabiegam o chwałę u ludzi. Lecz wiem, że nie ma w was miłości Bożej. Ja przyszedłem w imię mojego Ojca, ale wy Mnie nie uznajecie. Gdyby ktoś inny przyszedł we własnym imieniu, to byście go uznali. Jakże możecie uwierzyć, wy, którzy zabiegacie o chwałę jedni u drugich, a o chwałę, która pochodzi od samego Boga, nie dbacie? Nie sądźcie, że to Ja będę was oskarżał przed Ojcem. Waszym oskarżycielem jest Mojżesz, w którym pokładacie nadzieję. Bo gdybyście wierzyli Mojżeszowi, wierzylibyście i Mnie, o którym on napisał. Lecz jeśli jego pismom nie wierzycie, to jakżeż uwierzycie moim słowom? (J 5,40-47)

 

Przyczyn braku miłości Boga w człowieku może być wiele. Nie są one z winy Boga, gdyż On jest Miłością. Nie może więc nie kochać, bo zanegował by sam swoje istnienie, które jest bytowaniem miłości. Gdzie więc są przyczyny braku miłości?

Słowa „nie macie w sobie miłości” brzmią strasznie. Bo to oznacza: jesteście nieszczęśliwi, zagubieni, bez prawdziwego celu i sensu waszego życia. Nie posiadanie w sobie miłości może oznaczać, że tym osobom do tej pory nikt miłości nie okazał. Być może zostali w młodości skrzywdzeni albo wykorzystani pod pozorem miłości. Ktoś mógł zdobyć ich zaufanie, a następnie wykorzystał do jakichś własnych celów, zranił i w końcu odrzucił jak niepotrzebną zabawkę. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji pojawia się nieufność. Nikt z nas nie chce być odrzucony, oszukany czy też zraniony. Takie obawy są przeszkodą w pełnym zawierzeniu Jezusowi. Człowiek buduje w sercu mur bezpieczeństwa, który nie pozwala wejść w nie nawet miłości Boga.

Jezus dostrzega ratunek w wierze, którą przynosi Biblia. Rozważając historie tam zawarte z pewnością odnajdziemy nas samych, z balastem problemów i pytań. W rezultacie także miłość Chrystusową towarzyszącą każdemu człowiekowi.

Sąd dokonuje się podczas weryfikacji naszego życia w świetle Bożego Słowa. Wtedy stajemy obnażeni ze wszystkich masek. Jest to jednak sąd miłości, prowadzący nie do kary, lecz do naprawy życia. Jeśli uwierzymy słowom Jezusa i damy się im prowadzić poprzez naszą codzienność.

środa, 17 marca 2010

Zombie - ogłuchła śmierć


      Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam. Kto słucha mojej nauki i wierzy Temu, kto Mnie posłał, ma życie wieczne i nie będzie potępiony, ale już przyszedł ze śmierci do życia. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Zbliża się godzina - a nawet już nadeszła - w której umarli usłyszą głos Syna Bożego. Ci zaś którzy usłyszeli, żyć będą. Bo jak Ojciec ma życie w sobie, tak też dał Synowi, aby miał życie w sobie (J 5,24-26)

 

Po cudownym uzdrowieniu paralityka, Jezus znowu tłumaczy sens swojej misji oraz uzasadnia mandat, jaki dostał od swojego Ojca do głoszenia Dobrej Nowiny zbawienia.

Ewangelia – to z gr. dobra nowina, wieść. Najbardziej radosne w niej jest to, że ogłasza zwycięstwo życia nad śmiercią. Czyli: usuwa odwieczny lęk człowieka przed umieraniem. Śmierć ujęta może być w wielu wymiarach, niekoniecznie tym fizycznym. W sensie biblijnym oznacza ona bowiem grzech. Umarły – to zatwardziały grzesznik. Człowiek w którym grzech uśmierca wszelkie dobre relacje z ludźmi, sprawia wewnętrzny smutek, ciągłe rozdrażnienie, oddala od pozytywnego myślenia oraz od nadziei na radość. 

Jezus staje pośrodku tego wszystkiego i ogłasza zwycięstwo nad śmiercią. Wszelkie Jego uzdrowienia są tego zapowiedzią. Kto będzie żył, czyli jest wyzwolony spod władzy śmierci? Ten, kto (nawet będąc umarłym!) usłyszy głos Chrystusa. Jego słowo, które wskrzesza do nowego życia. 

Czy to nie piękne?!... Wystarczy zacząć żyć wskrzeszającym Słowem Boga, aby poczuć się wolnym, nieskrępowanym. Żywym. Czasami można łudzić się, że żyjemy, będąc tak naprawdę ludźmi o trupim zapachu grzechu, odstraszającym wszystkich dookoła. Tak dzieje się, kiedy oddalamy się od źródła życia. Potrzeba usłyszeć Słowo (= Jezus), aby żyć. Spróbuj a sam zobaczysz!

wtorek, 16 marca 2010

Marsz do cudownego źródełka


      Potem było święto żydowskie. Ale Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie przy Owczej Bramie jest sadzawka, która nazywa się po hebrajsku Bethzatha i ma pięć krużganków. W tych krużgankach leżało mnóstwo chorych: ślepych, kulawych i sparaliżowanych (...). Był tam też pewien człowiek, który chorował trzydzieści osiem lat. Kiedy Jezus zobaczył go leżącego i dowiedział się, że już od dawna choruje, mówi do niego: - Chciałbyś wyzdrowieć? Odpowiedział Mu chory: - Panie, nie mam nikogo, kto by mnie zsunął do sadzawki, gdy woda się poruszy. A zanim ja sam się przyczołgam, już inny schodzi (do wody) przede mną. Mówi mu Jezus: - Wstań, weź swoje nosze i chodź! I natychmiast ten człowiek wyzdrowiał, wziął nosze i chodził. A w ten dzień przypadał szabat (J 5,1-3.5-9)

 

Od wieków wiarę i religijność ludzie często mieszają z ludowymi tradycjami, lokalnym folklorem, przesądami, obrządkami. Wiele w tym pogańskich odniesień oraz niezrozumienia istoty autentycznej wiary. Bywa to szkodliwe dla człowieka, gdyż rodzi się pokusa zastąpienia wiary ową pseudo-pobożnością. Wielu chrześcijan za ważniejsze wydarzenie uważa pielgrzymkę w jakieś miejsce kultu niż uczestnictwo w Eucharystii. Bardziej wierzy w spisane przez kogoś objawienia niż w przekaz Ewangelii. I tak chrześcijaństwo jest dla niektórych jedynie chrześcijaństwem pielgrzymkowo-turystycznym.

W czasach Jezusa jednym z takich znanych miejsc uzdrowień była sadzawka przy Bramie Owczej. Ludzie tłumnie gromadzili się przy niej z nadzieją uzdrowienia. Wśród nich był człowiek od wielu lat chorujący na bezwład nóg. Być może z powodu choroby oddalony był od rodziny, nie miał bliskich. Nie miał nikogo, kto chciałby mu pomóc. Przez trzydzieści osiem lat nikt (!) mu nie podał pomocnej ręki. Z nadzieją więc wyczekiwał jakiegoś cudu – nie tylko cudu uzdrowienia martwych kończyn, ale i cudu jakim okazuje się zwykły, ludzki odruch miłosierdzia. Człowiek czekał na taki gest dłużej niż wynosił przeciętny wiek życia ludzi w starożytności!

         Religijność ludowa często łączy w sobie sprzeczności. Święte sadzawki były elementem kultu greckiego boga, opiekuna sztuki lekarskiej Asklepiosa. Obrońcy wiary, faryzeusze, postrzegali je jako zagrożenia dla wiary, dlatego uzdrowienie chorego przez Jezusa w takim niewygodnym dla nich miejscu (w dodatku podczas świętego czasu odpoczynku jakim był szabat!) wywołało później wobec Niego wrogość. 

Chorzy chwytają się każdej możliwej szansy na uzdrowienie. Ci przy sadzawce oczekiwali uzdrowienia z samej wody, a nie od Boga. Także ów sparaliżowany mężczyzna, którego w tłumie zauważył Chrystus. Może przez całe życie paraliżował go strach przed kontaktem z innymi? Może paraliżował go grzech, sytuacja życiowa, która przykuwa do ziemi? Zupełnie tak, jak i nas czasami paraliżują pewne sprawy.

Samotnemu paralitykowi Jezus ukazuje siebie jako Wodę Żywą, która zstąpiła z nieba by obmywać nasze życiowe rany, paraliżujące każdy krok. Byśmy już nie byli spragnieni Obecności. „Weź swoje nosze i chodź!”. Żeby to uczynić, trzeba zanurzyć się w Jezusie. To dużo bardziej skuteczniejsze niż cudowna woda z Lichenia czy nawet z Lourdes. I wcale nie potrzeba przemierzać kilometrów do cudownych miejsc, bo ona (On!) znajduje się tuż obok ciebie.

poniedziałek, 15 marca 2010

Wiara czyni cuda


       A po dwóch dniach poszedł stamtąd do Galilei. Sam bowiem Jezus oświadczył, że prorok nie ma uznania w swojej ojczyźnie. Kiedy więc przyszedł do Galilei, Galilejczycy Go przyjęli. Bo i oni przyszli na święto, i widzieli, czego dokonał podczas święta w Jerozolimie. Przyszedł więc Jezus ponownie do Kany Galilejskiej, gdzie przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum był pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, poszedł do Niego i prosił, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, bo już konał. A Jezus powiedział do niego: - Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, to nie uwierzycie! Mówi do Niego urzędnik królewski: - Panie, przyjdź, zanim moje dziecko umrze. Mówi mu Jezus: - Idź, twój syn żyje. Ów człowiek uwierzył słowu, które Jezus powiedział, i poszedł. Kiedy był jeszcze w drodze, słudzy jego wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że jego syn żyje. Zapytał się więc, o której godzinie mu się polepszyło. Powiedzieli mu: - Wczoraj o siódmej godzinie opuściła go gorączka. Ojciec więc uświadomił sobie, że była to godzina, w której Jezus powiedział mu: Twój syn żyje. I sam uwierzył, i cały jego dom. Był to już drugi znak, który Jezus uczynił po przyjściu z Judei do Galilei (J 4,43-54)

 

W naturze człowieka (i całych narodów) jest tendencja do zawłaszczania jedynie dla siebie pewnych dóbr. Czy to materialnych, czy to duchowych. Chrześcijaństwo od samego początku posiada wymiar powszechny i uniwersalny głoszonego orędzia. Oferta zbawienia darmowo przyniesiona jest przez Jezusa dla wszystkich bez wyjątku ludzi. Pierwszy Testament opisuje wyjątkową rolę Żydów w historii zbawienia. To oni są narodem wybranym. To przekonanie towarzyszy im od zawsze. Jezus nie neguje tej ich szczególnej roli w Bożym planie wobec ludzkości. Sam przecież wywodzi się z rodu żydowskiego.

A zarazem kolejny raz na kartach Ewangelii pokazuje, że granice geograficzne, tradycje, rasa, pochodzenie nie ograniczają zbawczej mocy Boga. Dworzanin, którego spotyka Jezus, jest przedstawicielem tych wszystkich, którzy wątpią w fakt, że z takich czy innych powodów, Bóg się nimi interesuje. 

Bogaty arystokrata z rodu Heroda nie był człowiekiem religijnym. O Jezusie usłyszał zapewne w relacji gości weselnych z Kany Galilejskiej, gdzie Boży Syn przemienił wodę w wino (Kana znajdowała się w odległości dnia drogi od Kafarnaum).

Nieważne, skąd pochodzisz i co robisz. Dla Boga zawsze jesteś kimś jedynym i ważnym. Chrystusa interesuje tylko, czy mamy wiarę, czy nie. Wiara otwiera pole dla działania Ducha. Wokół tego tematu wiary koncentruje się rozmowa z dworzaninem. Trudno zdefiniować całościowo, czym jest wiara. Tutaj widzimy, że osadza się na fundamencie akceptacji, iż urzędnik widzi w Jezusie nie jakiegoś lekarza, ale Mesjasza Bożego, który może uzdrowić jego chorego syna. Nie jest to wiara ślepa. Posiada swoją dynamikę. To wiara szukająca potwierdzenia („Zapytał się więc, o której godzinie mu się polepszyło”). Prawdziwa wiara to taka, która dopuszcza możliwość przyjęcia Chrystusa; która prowadzi do uznania w Nim Zbawiciela. 

Kiedy zdobędziemy się na ten krok, poprzez ożywczą moc Słowa, Chrystus uczyni wiele cudów w naszym życiu. Musi to być jednak wiara absolutna. Ona rodzi się dopiero wtedy, kiedy pozostawiamy własne pomysły na życie, problemy, porażki a zaczynamy ufać prowadzeniu Boga. Taka wiara nie tylko nam daje szczęście, ale rozlewa się na otoczenie („I sam uwierzył, i cały jego dom”). 

        Wiara zawsze pozostaje zaproszeniem. Nie jest na siłę wciskanym darem, lecz propozycją, która jest w stanie zmienić całe twoje życie. Czy dasz na to kolejną szansę naszemu Ojcu?... Jeśli tak, to wtedy zobaczysz prawdziwe cuda Jego miłości!

 

niedziela, 14 marca 2010

Ryzykujesz... - masz!


       Powiedział też: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go (Łk 15,11-13.18-20)

 

Wzruszająca miłość ojca. Co czuje serce rodzica, kiedy ukochane dziecko opuszcza rodzinny dom? Kiedy wyrusza w świat pełen niebezpieczeństw, pułapek, zdradliwych sytuacji grożących nawet śmiercią? Wielu rodziców na siłę chce zatrzymać w domu swoje dzieci. Uzasadniają to tym, iż czynią tak tylko dlatego, że je kochają. Ewangeliczny ojciec respektuje decyzję syna. Na pewno z bólem serca, z niepewnością o jego los. Ale szanuje decyzję. Ufa synowi, nawet gdy być może nie ma ku temu mocnych podstaw. Ojciec ryzykuje utratą swojego dziecka.

Błądząca miłość syna. Ale miłość... Również zakładająca w sobie ryzyko. Ryzykuje powrotem do ojca. Jak odbierze owo odejście w „dalekie strony” (niekoniecznie fizyczne)? Jak zachowa się ojciec, który ma prawo do wypomnienia, irytacji, złości, zawodu? Mimo to ryzykuje. Przypomina sobie bezpieczeństwo, jakie dziecko doświadcza przy tacie. I... gdzieś w głębi serca, z miłości ufa, że ojciec nie przeklął go, oraz że ofiaruje swojemu dziecku kolejną szansę.

Miłość zawsze przynosi ze sobą ryzyko zaufania. Zarówno od kochającego, jak i kochanego. Nie można mówić o miłości, gdy nie potrafimy zaufać ukochanej osobie. Pojawia się wtedy niebezpieczeństwo, że będziemy traktować ją jako naszą własność, zamykać w klatce nieufności oraz zazdrości. I choćby była to klatka ze szczerego złota, w końcu i tak, z powodu braku wolności, świeżego powietrza, miłość powoli zacznie umierać.

Tak więc można zatracić miłość małżeńską, miłość rodzicielską, miłość przyjacielską. Poznałem dorosłe dzieci, które poprzez zaborczą miłość rodzica nigdy nie były w stanie stworzyć prawdziwego związku z inną osobą. Znam też małżonków, którzy poprzez brak wzajemnego zaufania, zamienili szczęście małżeńskie w piekło. Miłość by była miłością musi być budowana na fundamencie ufności, które z kolei wymaga od nas chociaż odrobiny miłosierdzia.

Na wzór Boga, który ufa nam, chociaż patrząc na nasze powtarzające się błędy oraz odejścia, wcale nie ma ku temu podstaw. Możesz wrócić w Jego miłosierne ramiona, kiedy i ty zaryzykujesz, uwierzysz oraz zaufasz. Tak do samego końca.