niedziela, 28 lutego 2010

Czary-mary między dwiema górami


         Mniej więcej osiem dni po tych naukach Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i wszedł na górę, aby się modlić. W czasie modlitwy zmienił się wygląd Jego twarzy, a Jego odzienie stało się olśniewająco białe. I rozmawiali z Nim dwaj mężowie, którymi byli Mojżesz i Eliasz. Ukazawszy się w chwale, mówili o Jego odejściu, które miało nastąpić w Jeruzalem. Piotra zaś i jego towarzyszy zmorzył sen. Kiedy się obudzili, ujrzeli Jego chwałę i tych dwóch mężów stojących przy Nim. A w chwili, kiedy oni się z Nim rozstawali, Piotr, nie wiedząc, co mówi, rzekł do Jezusa: - Nauczycielu, dobrze nam tutaj! Rozbijemy trzy namioty: Dla Ciebie jeden, dla Mojżesza jeden i jeden dla Eliasza. A kiedy to mówił, pojawił się obłok i zaczął ich zakrywać. Kiedy tamci weszli w obłok, strach ogarnął uczniów, a z obłoku rozległ się głos mówiący: - To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie. Kiedy ten głos się rozlegał, ujrzeli tylko samego Jezusa. A oni milczeli i wtedy nikomu nie powiedzieli o tym, co zobaczyli (Łk 9,28-36)


Góra Tabor. Mesjasz odziany w lśniąco białe szaty. Obok legislator (Mojżesz) oraz prorok (Eliasz). Chwała Chrystusa – Syna Bożego, którą potwierdza Głos: To jest mój Syn wybrany.

Góra Golgota. Nagi, skrwawiony Mesjasz. Obok dwóch ukrzyżowanych złoczyńców. Chwała Chrystusa potwierdzona ustami setnika: Zaprawdę, ten człowiek był Synem Bożym! (Mk 15,39; por. Łk 23,47; Mt 27,54)

Dwie różne góry, lecz ten sam ich Zdobywca. Ta sama chwała, chociaż ukazująca się w jakże odmienny sposób!

Zupełnie jak w naszym życiu. Tabor miesza się z Golgotą. Radość ze smutkiem, szczęście z nieszczęściem, ekstaza z rozpaczą. Lecz najważniejsze, że na ich szczycie jest zawsze Boży Syn.

Żeby przekonać się o tej obecności, i w radości, i w smutku, potrzeba uważnie słuchać Jego głosu. Aby ujrzeć „tylko samego Jezusa”. Nic więcej. Wpatrując się w twarz ukochanej osoby, radość staje się pełniejsza a umieranie nasycone pokojem oraz spełnieniem.

Jedyne pragnienie chrześcijanina: ujrzeć tylko (!!!) samego Jezusa.

Moje jedyne pragnienie: by pozostał tylko On...

 


          Na Górze Przemienienia

 

          w szatach bielszych od białości

          jaśnieje ciało Boga i Człowieka

          staje na górze

          by oświetlić świat

          i nas

          małych jak mrówki

          nie budujmy Mu namiotu

          niech jaśnieje

 

          tak trudno 

          przebywać w ciemnościach


     (z tomu N i e o b o j ę t n o ś ć, Warszawa 2003)

sobota, 27 lutego 2010

Miłość ekstremalna


     Słyszeliście, że powiedziano: "Będziesz kochał bliźniego, a nienawidził wroga". A Ja wam powiadam: Kochajcie waszych wrogów i módlcie się za prześladowców, abyście stali się synami waszego Ojca, który jest w niebie. Bo Jego słońce wschodzi nad złymi i dobrymi, a deszcz spada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Za cóż was nagradzać, jeśli kochacie tych, którzy was kochają? Czyż i celnicy tego nie czynią? I cóż takiego wielkiego czynicie, jeśli kochacie tylko waszych braci? Czyż i poganie tego nie czynią? Wy zatem bądźcie tak doskonali, jak doskonałym jest wasz Ojciec w niebie (Mt 5,43-48)


Przykazanie miłości bliźniego nie było nowością dla ludu Izraela, którego prawo nakazywało miłowanie braci w jednej wierze. Rewolucją, którą przyniósł Jezus, było rozszerzenie tego nakazu poza wspólnotę (społeczność żydowską). Na wszystkich, nawet najbardziej znienawidzonych wrogów. Czy to możliwe?! Tak. Chyba, że Biblia kłamie. Ale zarazem jest to zadanie wymagające wiele trudu. Jezus nie tylko nauczał o takiej miłości, ale ją realizował w swoim życiu. Kochał wrogów i modlił się za swoich nieprzyjaciół. A miał ich wielu. Miłość nie tyle potrzebuje słów oraz zapewnień o niej, co praktyki codziennego życia.

            Łatwo jest darzyć miłością tych, którzy nas kochają. Miłość – za miłość. Ale kochać w wymiarze chrześcijańskim: miłość w zamian za nienawiść? Kiedy odpowiadamy złem na zło, szatański krąg wzajemnej nienawiści zamyka się; zło pogłębia się i wzrasta. Napotkane zło może zwyciężyć jedynie pokorna miłość.

            Pogańska miłość jest miłością tylko wobec wybranych osób. Chrześcijańska miłość jest miłością wobec każdego człowieka. Jej wzorem jest miłość Ojca w niebie, który w swoim miłowaniu nie wyróżnia nikogo. Słońce jego dobroci wschodzi nad każdym z nas.

            Jak więc mamy kochać? Bezinteresownie. Bo jeżeli oczekujemy miłości w zamian za naszą miłość, to nie jest to całkiem bezinteresowne. To żadna sztuka! Będąc przy Jezusie i naśladując Go chodzi o coś więcej. O ekstremalny wymiar tego, co nazywamy kochaniem. I tak zarówno do uprawiania sportów ekstremalnych, jak i do miłości na wzór Chrystusa, potrzeba odwagi oraz ryzyka. Jest jednak pewna różnica. By w sporcie osiągnąć cel, musisz ufać własnym siłom. W miłowaniu natomiast musisz zaufać prowadzeniu Boga Miłości. Do samego końca. Inaczej przegrasz swoje szczęście i życie.

piątek, 26 lutego 2010

Prawo i Sprawiedliwość


          I powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie przewyższała (sprawiedliwości) nauczycieli Pisma i faryzeuszów, na pewno nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.  Słyszeliście, że powiedziano praojcom: "Nie będziesz zabijał", a kto by zabił, winien będzie sądu.  A Ja wam powiadam: Każdy, kto gniewa się na swego brata, będzie winien sądu. A kto powie swemu bratu: głupcze, będzie winien Najwyższej Rady. A kto powie: bezbożniku, będzie winien piekła ognistego. Jeżeli więc składasz ofiarę na ołtarzu, a tam przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko tobie, zostaw twoją ofiarę tam przed ołtarzem, a idź pojednać się najpierw z bratem. A potem wróć i złóż swoją ofiarę. Ugódź się szybko z twoim przeciwnikiem, dopóki jeszcze jesteś z nim w drodze do sądu, aby przeciwnik nie oddał cię sędziemu, a sędzia dozorcy. I zostałbyś zamknięty w więzieniu. Zaprawdę, powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, zanim nie spłacisz długu co do grosza (Mt 5,20-26)


Dzisiejsze Słowo nasycone jest terminologią prawną. Prawo, sąd, ugoda, sędzia, dozorca, więzienie, dług. Czy te słowa mają nas zastraszyć, ostrzec, wprawić w bojaźń? Czy są raczej wyrazem ojcowskiej troski Ojca o swoje dzieci?

W centrum każdego prawa winno stać pragnienie sprawiedliwości. Słowo to bardzo często przewija się w Biblii, w odniesieniu do sprawiedliwości zarówno Boga, jak i człowieka. Sprawiedliwość jest jednym z głównych przymiotów Jahwe (On jest jej źródłem) i jednocześnie pozostaje ideałem oraz celem życia ludzi. Także i w szczególności ludzi wierzących. Katechizm Kościoła Katolickiego definiuje ją, iż: „/…/ jest cnotą moralną, która polega na stałej i trwałej woli oddawania Bogu i bliźniemu tego, co im się należy. Sprawiedliwość w stosunku do Boga nazywa się «cnotą religijności». W stosunku do ludzi uzdalnia ona do poszanowania praw każdego i do wprowadzania w stosunkach ludzkich harmonii, która sprzyja bezstronności względem osób i dobra wspólnego. Człowiek sprawiedliwy /…/ wyróżnia się stałą uczciwością swoich myśli i prawością swojego postępowania w stosunku do bliźniego. /…/” (KKK 1807).

Sprawiedliwość jako podstawowa zasada współżycia między ludźmi polega na oddawaniu każdemu tego, co mu się należy. Czego inni mają prawo oczekiwać ode mnie, jako człowieka i jako chrześcijanina? Tego, o czym wspomina Jezus: miłości - opartej na życzliwości, przebaczeniu, pokorze, nie szukaniu „swojego” w relacji z drugim człowiekiem.

Jeżeli nie kochamy, osądza nas nasze sumienie oraz serce, i wtrąca w więzienie (a dokładniej: niewolę). W Biblii określenie „dozorca więzienny” oznacza człowieka pilnującego oskarżonych o łamanie prawa. W jęz. greckim basanistés - „zadający męki”, lub: desmofýlaks, rzeczownik złożony z wyrazów: desmòs („więzy; pęta”) i fýlaks („strażnik”). Widzimy więc, że owo dozorowanie było okrutną, sprawiającą tortury niewolą, do której czasami wtrącano nierzetelnych dłużników. 

Podczas niewoli egipskiej, Izraelici byli sieczeni biczami przez... dozorców faraona (zob. Wj 5,14). Przeciwko takiej niewoli egipskiej, okrutnej niewoli we własnym egoizmie, przestrzega Jezus, wzywając do sprawiedliwości. Jego Ewangelia wyzwala spod panowania zła i grzechu.

Sprawiedliwość wierzącego oznacza posłuszeństwo Bożemu Prawu. Jednak w tym może czaić się szatańska pułapka: by pod pretekstem Prawa bezlitośnie osądzać innych (jak to czynili faryzeusze). Owszem, Prawo służy pomocą, lecz tylko wtedy, kiedy właściwie je pojmujemy i realizujemy, a nie naginamy do swoich interesów. Jezus odrzuca formalistyczną sprawiedliwość faryzejską i ostrzega swoich uczniów, że jeśli ich sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdą do królestwa niebieskiego. Jedyna słuszna sprawiedliwość to taka, która osadza się w braterskiej miłości. Każda inna wcześniej czy później przynosi destruktywną niewolę, która niszczy nasze całe życie, relacje z ludźmi i samym sobą.

Warto prosić i starać się być sprawiedliwym, bo:

 

Sprawiedliwy jak palma zakwitnie, 

rozrośnie się jak cedr na Libanie.

Zasadzeni w domu Pańskim,

rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga.

          Wydadzą owoc nawet i w starości,

          pełni soków i zawsze żywotni,

          aby świadczyć, że Pan jest sprawiedliwy,

          moja Skała, nie ma w Nim nieprawości 

(Ps 92,13-16)

czwartek, 25 lutego 2010

Chleb i kamień, ryba i wąż


        Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam.  Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy (Mt 7,7-12)

 

Złota zasada chrześcijan: „Czyń drugiemu to, czego i ty chciałbyś doświadczać z jego strony”. I konsekwentnie: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe!”. Całe Prawo i Prorocy wypełniają się w tym nakazie, który za swój fundament ma szczerą, braterską miłość.

Takiej bezinteresownej miłości uczy nas Bóg. To miłość, która umie słuchać i ma czas dla innych. Nie jest to takie oczywiste i łatwe w dzisiejszym świecie, gdzie wielu biega bez celu, bez ładu, bez sensu. Byle szybciej! Można się w tym zagubić. Można przeoczyć, co ważne. Można przestać kochać.

Ojciec nasz ma prawo o tym mówić. Zawsze bowiem znajduje czas dla swoich dzieci. Cierpliwie wysłuchuje tych, którzy proszą, szukają, kołaczą. 

Wiele osób stwierdza: „Tyle prosiłem, modliłem się i... nic! Pan Bóg zajęty pewnie ważniejszymi sprawami niż moje. Albo Go nie ma, bo w słusznej sprawie milczał”. Mówiąc w ten sposób, posądza się Boga o obojętność oraz brak miłości. Czy słusznie?

Czy ojciec, widząc, iż jego mały synek chce położyć dłoń na rozżarzonym do czerwoności blacie pieca, nie podbiegnie, nie zatrzyma go, weźmie w objęcia jednocześnie oddalając niebezpieczeństwo? Dziecko ma prawo nie znać pewnych niebezpiecznych sytuacji, gdyż dopiero uczy się żyć. Lecz ojciec wie o nich, i ma prawo (obowiązek!) chronić swoje ukochane dziecko przed krzywdą.

Podobnie Bóg. On wie, czym grożą pewne sytuacje życiowe, które napotykamy. Nie znając życia, możemy się sparzyć. Pragnąc nam tego oszczędzić, oddala pewne sytuacje – o które czasami tak głośno krzyczymy, walczymy, prosimy. Czyni to dla naszego dobra, ochraniając przed konsekwencjami. 

Ojciec daje wszelkie dobro, jeżeli jest ono faktycznie dobre i służy dobru.

A my, kapryśni, zarzucamy Bogu brak ojcowskiej miłości. Miłość polega też na tym, że za wszelką cenę pragnąc czyjegoś dobra, ochraniamy go przed wpływem zła. Zawsze niesie to ze sobą ryzyko nie docenienia tego gestu; krytyki i odrzucenia. Męka i śmierć Chrystusa są dowodem na to, iż Bóg podjął to ryzyko. Dla wyzwolenia nas od zła dał swojego jedynego Syna dla mnie, dla ciebie, dla nas. Czy może być cenniejszy dar od tego, że ktoś oddaje życie dla innych?

            Jak mógłby i teraz każdemu, kto prosi, nie dać; temu, kto szuka, nie pozwolić odnaleźć; a kołaczącemu nie otworzyć? Ciągle potrzeba nam więcej wiary w to, że faktycznie On jest Miłością...

środa, 24 lutego 2010

Małe znaki Bożej szekina



      A gdy tłumy się gromadziły, zaczął mówić: To plemię jest plemieniem przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz (Łk 11,29-32)


Poganie i grzesznicy (w tekście symbolizują ich: królowa Saba oraz mieszkańcy Niniwy) rozpoznają znak Boga. Bo mimo swojego błądzenia są bardziej otwarci na rzeczywistość zbawienia. Nie pytają o znak, jak plemię uprzywilejowane, które mając znak na wyciągnięcie ręki, przewrotnie nie chce go zobaczyć i przyjąć.

Człowiek, który myśli, iż już posiadł zbawienie i wcale nie musi się o nie martwić, a jedynie wygodnie spoczywać w letargu swojej zastałej wiary – zamyka automatycznie swoje serce na to, co chce jemu pokazać Bóg Zbawiciel. Aby przeciwdziałać temu, należy odkryć prawdę o sobie, uznać ją i w konsekwencji powziąć jakieś kroki. A prawda o nas jest taka, iż często w życiu kierujemy się myśleniem dalekim od tego, które proponuje Ewangelia. Czyli – mamy w sobie elementy pogańskie. Posiadamy wiele pomysłów na nasze życie, które; nie licząc się z wolą Ojca, usilnie chcemy realizować, popadając często w sferę działania grzechu. 

W Pierwszym Testamencie ludzie wielokrotnie wzywali znaków Jahwe, dzięki którym mogli by przekonać się o obecności, opiece oraz łaskawości Najwyższego. Prorocy prosili o znaki potwierdzenia swojego powołania bądź spełnianej misji.

Każdemu z nas Jezus ofiaruje swój znak. Nie będzie innego. To znak śmierci i zmartwychwstania. Tym znakiem jest też przemieniające Słowo wychodzące z Jego ust, głoszące to misterium. Wzywające do nawrócenia, i w tym podobne do prorockiego słowa Jonasza. Pan Bóg daje nam codziennie wiele znaków. Dlaczego tak często ich nie dostrzegamy? Odpowiedź znajduje się w pierwszym zdaniu przemowy Chrystusa: poprzez to, że jesteśmy przewrotni. Nie widać owoców naszej wiary - bo jesteśmy przewrotni. Nie umiemy dostrzec w nas obecności żywego Boga – znaczy, że jesteśmy przewrotni. To przewrotność zamyka nas na zaproszenie Jezusa do spotkania z Nim w sakramencie Jego Słowa.

Czym jest przewrotność? Jej synonimy to: perfidia, zakłamanie, wyrachowanie. To zimna, cyniczna, maskowana niegodziwość. Z pomocą różnych manipulacji, niedomówień, przeinaczeń przewrotność odwraca prawdę, stawiając w jej miejsce fałsz. Zamieszkać w przewrotności oznacza uparcie nie chcieć dostrzec dobra. Zawzięcie mu zaprzeczać, nawet kiedy jest wyraźnie zauważalne.  

Plemię przewrotne to w takim razie ci wszyscy Izraelici, którzy odeszli od prawdziwej czci Boga, który uobecnia się pośród nich. Którzy zamienili prawdę na fałsz. Ci, którzy nie kierują się prawością, lecz żyją pokrętnie. Jezus poprzez swoje nauczanie pragnie obudzić sumienia osób pokrętnych i fałszywych, żeby mogły zauważyć swoje błędy oraz wejść na drogę dostrzegania znaków Bożego prowadzenia.

W tym fragmencie nie chodzi o to, że Pan nie chce dawać znaków („żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza”). Chodzi o to, żeby nauczyć się odczytywać nie te wielkie, lecz te małe, które otrzymujemy w codzienności.

wtorek, 23 lutego 2010

Tatooooooo!!!


A modląc się nie mówcie wiele jak poganie. Im się wydaje, że dzięki wielomówności zostaną wysłuchani. Nie upodabniajcie się do nich! Bo wasz Ojciec wie, czego potrzebujecie, zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, niech się święci Twoje Imię, niech przyjdzie Twoje królestwo, niech spełnia się Twoja wola na ziemi, tak jak w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczyliśmy tym, którzy nam zawinili. I nie dozwól nam ulec pokusie, ale wybaw nas od złego. Bo jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, to i wam przebaczy wasz Ojciec niebieski. A jeśli ludziom nie przebaczycie, to i wasz Ojciec nie przebaczy waszych przewinień (Mt 6,7-15)


Jaka ma być dobra modlitwa? Najpierw jednak należy zapytać o jej istnienie w życiu konkretnego człowieka. W moim życiu. Modlitwa ma się stawać życiem, by życie mogło stać się modlitwą. Ogólnie znana definicja modlitwy: jest to kontakt (rozmowa) z Bogiem. Myślę, że to nawet coś więcej. To przebywanie w Bogu, ze stopniowym odkrywaniem Jego ojcowskiej miłości. Każda więc chwila spędzona na modlitwie, powinna przemieniać nasze wnętrze. Czasami w bólu, ale ostatecznie: zawsze do radości.

Jezus nie nauczył swoich uczniów słownej formuły idealnej modlitwy, bo w jakimś stopniu mogła by być odczytana jako formuła magiczna. Podał natomiast podstawowy fundament naszego przebywania w Bogu. Nasza modlitwa powinna być naszą: naszymi słowami, naszym sercem, naszym czasem... Taka właśnie podoba się Ojcu. Nie rutynowe powtarzanie wyuczonych w dzieciństwie schematów. I związana często z tym błędna filozofia: im dłuższa litania, tym lepsza modlitwa. Nie o to przecież chodzi. Takie podejście czyni z nas pogan. Jezus mówi: „Nie upodabniajcie się do nich!”

Trzeba uważać, o co się prosi Ojca. Bo... można to czasami otrzymać. Nie zawsze może to nam wyjść na dobre. Dlatego lepiej modlić się do Boga, powierzając Mu wszystkie swoje radości oraz troski, zdając się na Jego wolę w ich rozwiązaniu. Niekiedy to, co wydaje się nam z pozoru dobre, do dobra faktycznie nie prowadzi. 

Wielu ludzi prosi mnie o modlitwę w różnych intencjach. Prosząc o wstawiennictwo u Boga, od razu podają konkretne życzenie, które ma się spełnić. Modlę się w danej intencji, ale zawsze mówię: „Ojcze! Rób tak, jak Ty uważasz!”. Przecież dobry Ojciec wie najlepiej, czego potrzebujemy. Zna nasze serca. Jeśli kocha, nie chce dla nas źle. A wypełnienie Jego woli w nas przyniesie nam więcej niż jesteśmy w stanie pojąć. 

Nie jest łatwo mówić: „Niech spełnia się wola Twoja!”, bo tak naprawdę chcemy, by spełniała się nasza wola. To kwestia zaufania prowadzeniu Bożemu, którego ciągle na nowo trzeba się uczyć. Na tym polega piękno uwielbiania Imienia Boga, naszego ukochanego Tatusia.

 

Ojcze nasz

 

nie tak łatwo

wyciągnąć do góry

ręce

Ojcze nasz

naucz mnie

wyciągać je

na krzyżu

bądź wola Twoja

tak do końca

naucz mnie

umierać

który jesteś w niebie

 

tak bardzo Cię o to proszę

Ojcze nasz

 

(z tomu N i e o b o j ę t n o ś ć, Warszawa 2003)

poniedziałek, 22 lutego 2010

Szacun dla Piotrka


      Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (Mt 16,15-19)


Szymon Piotr – Kefas, petra (skała), opoka, błogosławiony, natchniony objawieniem przez Ojca, posiadacz kluczy królestwa niebieskiego. Wiele tytułów z ust Mistrza skierowanych do prostego rybaka z Galilei. Jeszcze innym razem mianuje go rybakiem ludzi czy powiernikiem trzody owiec (J 21,15n).

Wszystkie te określenia apostoła Piotra skupiają się na jednym: według wyboru Jezusa, w szczególny sposób ma pełnić swoją misję wśród wspólnoty uczniów. Zadanie to wiąże się nie tyle z honorem, co z ogromną odpowiedzialnością za każdego wierzącego. Taka rola to swoista władza, ale jeszcze bardziej służba. Sprawy ziemskie związane ze sprawami niebieskimi. Grzeszne ze świętymi. Ten sam Piotr, tak doceniony przez wybór Chrystusa, z każdym kolejnym pianiem koguta zapiera się Go trzy razy. I komuś takiemu Jezus powierzył klucze do swojego królestwa!

Klucz w Biblii posiada pozytywne znaczenie. Symbolizuje władzę, powagę, dozór, życie, wierność, opiekę, wyzwolenie, wtajemniczenie, wiedzę, tajemnicę, dyskrecję, rozwagę, ostrożność. Czy taki był Piotr? Na pewno był człowiekiem porywczym, szybkim oraz nader pobudliwym w swoim działaniu. Z natury był człowiekiem hardym i zapewne trudnym w relacjach z innymi. Jezus nie przyjmował bezkrytycznie jego osoby: raz nawet nazwał go szatanem (Mt 16,23), innym razem człowiekiem małej wiary (Mt 14,31). Lecz mimo to czuł do Piotra jakąś słabość. Może dlatego, że wiedział, iż po odpowiednim obciosaniu, doskonale wpasuje się jako centralna skała fundamentu Kościoła? Bo pomimo słabości był człowiekiem szczerym, który nie bacząc na trudy powierzonej misji, raz ją rozpocząwszy będzie wytrwale kontynuował dzieło swego Nauczyciela.

Każdy z nas ma swoje jedyne, najpiękniejsze miejsce w sercu Boga. Niezastąpione. Nieważne, czy człowiek z natury porywczy, często robiący głupstwa, czy też spokojny asceta, zanurzony w nieobecnej kontemplacji. Dla Ojca jesteś jedynym dzieckiem. Nie ma drugiego takiego jak ty.

Piotr dzierży klucze do królestwa. Ale każdy z nas je posiada: dobre słowo dla innych, uśmiech, braterska pomoc, a nade wszystko bezinteresowna, szczera miłość. Zapasowe klucze Słowa, sakramentu. Problem w tym, by ich używać. Jak najczęściej. Próbować wejść. Zobaczysz, przyjdzie czas, kiedy drzwi otworzą się przed tobą na oścież.

A jeśli będzie potrzeba, św. Piotr użyczy ci swojego wytrycha, byś znalazł się tam, gdzie twoje miejsce.

niedziela, 21 lutego 2010

Próba


     Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła. Nic w owe dni nie jadł, a po ich upływie odczuł głód. Rzekł Mu wtedy diabeł: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem. Odpowiedział mu Jezus: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek. Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł diabeł do Niego: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje. Lecz Jezus mu odrzekł: Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. Zaprowadził Go też do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Lecz Jezus mu odparł: Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu (Łk 4,1-13)

 

Pokusy. Jednak użyty w ewangelii grecki termin „peirazomenov” określa je jako „próby”. Zdarzenie zwane potocznie kuszeniem Jezusa, nie było kuszeniem (skłanianiem do grzechu), lecz próbą całego jego człowieczeństwa. Boży Syn był więc poddawany próbom, a nie kuszeniu. Bo jak diabeł mógł kusić napełnionego Duchem Świętym, wiedząc iż jego misja z góry skazana jest na niepowodzenie? Kuszenie czy próba... – i jedno, i drugie mają w tle postać szatana – oszczercy. Zbuntowanego anioła - kłamcy, który obmawia Boga i człowieka.

Trzy próby, tak bardzo związane z naszym człowieczeństwem. Głód. Próba ciała. Oszczerca proponuje Jezusowi, ażeby z kamienia wyprodukował chleb. Lecz czy w tym ma się objawiać Boża potęga? W jakimś spektakularnym geście? Przecież „nie samym chlebem żyje człowiek”!

Kolejne próby dotykają duszy i są jeszcze bardziej nasycone szatańskim podstępem. Próba posiadania (nie tylko jakichś bogactw materialnych, lecz też np. władzy, prestiżu, dobrego stanowiska, pozycji społecznej czy kościelnej). Człowiek jest nienasycony w sobie. Im więcej posiada, tym jeszcze więcej pragnie mieć. Zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Swoisty rodzaj egocentryzmu. W kierunku tych, którzy ewentualnie mogą mu w tym pomóc, będzie bił uniżne pokłony, prawił komplementy, mile łechtał ich ego, sprzedawał siebie za odrobinę łaskawego spojrzenia. Chrystus gromi takie zachowanie, które jest iście szatańskim. Bo jest to jawne bałwochwalstwo. Podwójne w dodatku. Oddaje się cześć idolom (bałwanom) oraz idolowi (bałwanowi), którym sam w sobie jest egocentryk.

Próba ambicji. Niewielu ludziom służy bycie ambitnym. Ambicje potrafią być bardzo zgubne. Człowiek zbyt ambitny zawsze po trupach dąży do celu. Zawsze ma wrogów. I nigdy nie ma dość. Prowokacja szatańska: jeśli jesteś taki wspaniały, jak myślisz, udowodnij to sobie i innym! Wszystko inne i wszyscy inni nie liczą się. Liczysz się tylko ty i twoja wielkość. Wielu ambitnych ludzi potrafi doskonale wytłumaczyć zasadność swojej postawy, nie widząc w niej przecież nic złego („Przecież ambicje są pozytywne!”). Kto im to podsuwa?... Szatan z pomocą fałszywie zaadaptowanych do swoich interesów słów Bożych pragnął wyzwolić w Jezusie ambicję bycia Synem Bożym, a przynajmniej pokazania tego. 

On jednak nie potrzebuje udowadniać niczego i przed nikim. Zna swoją wartość. Wie, kim jest („Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”). Przecież życie nie polega na ciągłym udowadnianiu swojej wspaniałości, talentów, erudycji, wiedzy.

Nasze życie nie jest pozbawione prób. Wiele z nich (wszystkie?) mieści się w tych przeżywanych przez Chrystusa na pustyni. Próby naszego człowieczeństwa, które zarazem są próbami naszej wiary. Tego, czy potrafimy opierać się na Bogu w trudnych chwilach doświadczeń.

Co uczynił Jezus w chwili próby? Wziął do ręki oręż, jakim jest Słowo Boże. Skuteczna broń przeciwko wszelkim oszczerstwom szatana. Dzięki Słowu rośnie nasze człowieczeństwo. Ulegając choćby najmniejszym podszeptom oszczercy, degraduje się i karleje.

sobota, 20 lutego 2010

Lewi-tujący celnik


       Potem wyszedł i ujrzał celnika imieniem Lewi, który pobierał opłaty. I rzekł mu: - Pójdź za Mną! On zaś zostawił wszystko i poszedł za Nim. Lewi wydał w swoim domu wielkie przyjęcie dla Niego. I zasiadł z Nim do stołu wielki tłum celników i innych. Faryzeusze a zwłaszcza nauczyciele Pisma z ich grona szemrali i powiedzieli do Jego uczniów: - Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? Jezus im odpowiedział: - Zdrowi nie potrzebują lekarza, tylko chorzy. Nie przyszedłem wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, tylko grzeszników (Łk 5,27-32)


Kolejne powołanie. Tym razem nie żadnego prostego rybaka z Galilei, lecz celnika. To samo wezwanie jak w innych przypadkach („Pójdź za Mną!”), taka sama odpowiedź powołanego (zostawił wszystko i poszedł za Nim). A jednak osoba całkiem inna. Mniej prosta niż galilejscy rybacy.

Faryzeusze są oburzeni. Szemrają, ale nie mają odwagi zapytać Jezusa wprost, dlaczego jada i pije z celnikami oraz grzesznikami? Są tym wielce zgorszeni.

Dla nich segregacja ludzi na lepszych oraz gorszych, jest uzasadniona i jasna. Oni, rzecz oczywista, są po właściwej stronie. Reszta – to banda grzeszników. Synagoga była nie tylko miejscem modlitwy Żydów, lecz także centrum życia społecznego. Tutaj naznaczano i wymierzano kary błądzącym członkom wspólnoty. Człowiek gorszący innych w niektórych przypadkach traktowany był jak poganin. 

Celnicy z każdej strony byli znienawidzeni. Ze strony elity żydowskiej traktowani jako zdrajcy swojego narodu (ściągali podatki dla okupanta rzymskiego), ze strony Rzymian – byli tylko niewiele wartymi wyrobnikami z szeregów podbitego ludu. Dlatego Lewi siedzi w komorze celnej (zamknięty! – także sam w sobie; jest wyalienowany, nie ma w nikim oparcia). Jest sam. W zamkniętym grobie, w którym za życia pogrzebało go otoczenie oraz w końcu on sam. Zamknięcie jest rodzajem ucieczki z obawy przed zranieniem.

            W ewangeliach widzimy, że właśnie ludzie wyrzuceni na margines życia wspólnotowego, czy to z powodu choroby czy swoich błędów, w obecności Jezusa czują się bardzo dobrze. Wreszcie są zauważeni, akceptowani, kochani. Zyskują na nowo swoją godność człowieka. Chrystus ofiarowuje im przebaczającą miłość Boga wskazując, jak mogą naprawić swoje życie. Dla faryzeuszów, którzy uważają jedynie siebie za zdrową część społeczeństwa, są oni skreśleni. Dla Jezusa – jedyni. Nie ze względu na popełniane zło, lecz na fakt iż i oni są dziećmi Ojca. Zbłąkanymi, ale jednak dziećmi!

Dla faryzeuszów niemożliwe jest zasiadać do wspólnoty stołu z takimi ludźmi. Lepiej trzymać się od nich z daleka, nie brudzić się ich brudem. Kto bowiem dotknął grzesznika, zgodnie z Prawem, sam stawał się nieczystym. Jezus proponuje grzesznikom przebaczenie grzechów. Wtedy w ich sercu rozpoczyna się święto; wielka radość z odzyskanej wolności serca.

Wielkie święto jest też w sercu Lewiego. Z radości aż uniósł się do szczytów człowieczeństwa. Wyprawia ucztę. Wielu z jej uczestników (kolegów celnika Lewiego, zapewne też potrzebujących pomocy, jak on) Jezus nie mógłby spotkać w synagodze. Nikt dobrowolnie nie idzie w miejsce, w którym jest odrzucony, napiętnowany i niechciany. 

Wiele razy spotykałem się ze strony moich kościelnych przełożonych z niezrozumieniem w związku z tym, że często przebywałem pośród ludzi przez nich skreślonych z listy zbawionych: młodych narkomanów, nieletnich pijanych, niemytych od tygodni punków czy bezdomnych. Wśród tych, których nie widać było w kościele a ich reputacja w mieście nie była dobra. Myślę, że ci przełożeni nie tyle mieli problem ze zrozumieniem mnie, co z akceptacją Jezusowego nauczania: „Zdrowi nie potrzebują lekarza, tylko chorzy”. 

Nie szedłem do tych ludzi ze szczytnym zamiarem ewangelizacji za wszelką cenę, ale by z nimi być. Po prostu. Być w imię Jezusa. Żeby nie czuli się samotni i odrzuceni. Po jakimś czasie wielu zaczynało otwierać się, wychodzić z komory celnej swojego serca. Niektórzy z nich dzisiaj w pełni uczestniczą w Uczcie radości i wolności. Dzięki Bogu...

Wiem dobrze, co znaczy być wyrzuconym na margines, odrzuconym i zawiedzionym przez wszystkich przyjaciół. Znam uczucie skrępowania, które powoduje grzech. Ale znam też radość Obecności i Przebaczenia. Dlatego, kulejąc, człapię za Mistrzem, nieudolnie ucząc się kochać, zwiastuję wybawienie moim braciom grzesznikom, pośród których jestem i ja. Czy nie na tym właśnie polega chrześcijaństwo?

czwartek, 18 lutego 2010

Post w karnawale a karnawał w poście


         Wtedy przyszli do Niego uczniowie Jana, pytając: - Dlaczego my i faryzeusze wiele pościmy, a Twoi uczniowie nie poszczą? Jezus im powiedział: - Czyż goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Ale przyjdzie czas, kiedy pan młody zostanie im zabrany - wtedy będą pościć (Mt 9,14n)

 

Z ciekawości, z wyrzutem bądź zaskoczeniem z powodu zachowania Jezusa i Jego uczniów względem poszczenia, uczniowie Jan Chrzciciela, pytają: „Dlaczego?!” Wydaje się, że Jezus jest zbyt mało radykalny w swoim nauczaniu.

A On przecież nie zniósł postu, więcej: widział jego głęboki sens w życiu człowieka wierzącego. Sam pościł na pustyni. Powiedział nawet, że niektóre złe duchy można wyrzucić tylko „modlitwą i postem” (zob. Mt 17,14-21). Problem w tym: jak przeżywać post?

            Nie wystarczy jakaś zmiana jadłospisu. Post to nie super dieta odchudzająca dla chrześcijan. Niekoniecznie musi bowiem dotyczyć jedzenia. Jest to bowiem podjęcie wyrzeczenia zakładającego rezygnację z niektórych rzeczy, by zyskać jakieś wyższe dobro. Zatem potrzeba dobrej intencji postu oraz związania go z modlitwą. Wtedy nabiera głębszego sensu. Rozwój ducha następuje w człowieku przez życie modlitewne oraz ascezę. Post może więc przynieść wielkie duchowe bogactwo. 

            Post nie ma wynikać ze smutku, a nawet związany jest z czasem radości. Goście weselni, czy w radości przebywania przy panu młodym, czy w smutku straty pana młodego, pozostają gośćmi weselnymi. Są uczestnikami radosnej rzeczywistości (w sensie duchowym: rzeczywistości zbawienia). Figura pana młodego przywodzi na myśl Oblubieńca z biblijnego poematu „Pieśń nad Pieśniami”. Jest wesele, pan młody i panna młoda, jest namiętne uczucie, jest miłość. Czytając tę księgę w sensie duchowym, w oblubienicy możemy rozpoznać Kościół, więc... każdego z nas! 

            Mamy możliwość pięknej relacji z Jezusem. Opartej na miłości, fascynacji, zapatrzeniu w partnera. Ta miłość Oblubieńca jest miłością do samego końca. Nie ustaje, nie kończy się, nie przemija. Ale może przyjść w niej czas, kiedy nie czuć obecności Oblubieńca. To złudzenie. Wiemy to, zawierzając obietnicom Boga. Lecz mimo to przychodzi smutek, wewnętrzny ból oraz czas wielu pytań. Następuje czas postu. 

            Jeśli przeżywany z wiarą, nadzieją i miłością, zaowocuje wkrótce czasem wielkiego wesela. Po śmierci Mistrza, uczniowie byli w poście; w żałobie. Już po trzech dniach nastał czas radosnego Alleluja.

Ogień krzyżowy


Powiedział im: - Trzeba, aby Syn Człowieczy wiele wycierpiał i został odrzucony przez starszych, arcykapłanów i nauczycieli Pisma, i umarł, a trzeciego dnia powstał z martwych. A do wszystkich mówił: - Jeśli kto chce iść za Mną, niech wyrzeknie się siebie i codziennie bierze swój krzyż, i idzie ze Mną. A kto by chciał zachować swoje życie, straci je. A kto by stracił swoje życie z powodu Mnie, ten je zachowa. Bo cóż zyskuje człowiek, który zdobył cały świat, a siebie samego zgubił albo skrzywdził? (Łk 9,22-25)

 

Tuż przed tym fragmentem, Chrystus zapytuje, za kogo uważają Go tłumy? Odpowiedzi przytaczane przez uczniów są bardzo różne: za jakiegoś proroka, Eliasza, zmartwychwstałego Jana Chrzciciela. Apostoł Piotr uznaje w Nim Mesjasza.

A Jezus sam przedstawia się jako Ukrzyżowany. W zadziwiający sposób właśnie na krzyżu, Jezus w pełni objawi ludziom swoje oblicze Boga – Człowieka. Lecz na tym nie koniec. Trzeciego dnia powstanie ponownie do życia. Nie jest łatwo mówić o śmierci. Nie jest łatwo słuchać o śmierci, bo to rodzi odniesienia do naszej śmierci. Zapewne to czuli uczniowie słuchając swojego Nauczyciela. A On, zamiast pocieszać, potwierdza ich obawy. I nasze też, bo mówi „do wszystkich”.

Nie może być uczeń nad mistrza. Chcesz być z Jezusem? Spotkasz na swojej drodze krzyż. Ale nie będzie to narzędzie okrutnej śmierci lecz zbawienia. Krzyż hańby stanie się krzyżem chwalebnym, jeśli tylko przestaniesz się z nim szarpać, a przyjmiesz go w imię swojego Pana. Nie chodzi o samoudręczenie, masochizm, bierność wobec cierpienia (która jest niemożliwa, kiedy przychodzi ból). Nie chodzi o akceptację cierpienia. Chodzi o odnalezienie siebie. Przyjmując z wiarą krzyż, odnajdziemy samych siebie. W ramionach Bożego Syna oraz Jego przebitym sercu.

Przypominam sobie piękne poetyckie słowa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, zapisane w wierszu „Psalm 2. O krzyżu”, który zadedykował swojej matce:


Nie nadaremnie jest ten krzyż,

który przykuwa trzepot rąk.

Posłuchaj tylko: czas jak mysz

podgryza rozłożysty dąb.

 

Nie nadaremny jest ten krzyż,

jakby odarty z czaszki mózg,

gdzie tysiącmłotem wieków łzy,

tak jakbyś ziemię w dłoniach niósł.

 

On w miłość, w roli skowyt psi,

on się wyciosa z ciszy snu;

jest u każdego progu dni;

jest, jakbyś ziemię w sercu niósł.

 

I nie daremny, bo gdy w lustro łez -

- jak w lustro nieba - śmiercią spojrzysz.

zobaczysz, powiesz: otom jest,

którym się krzyżem w Bugu drążył.

                                                                                                                                                                              (15.XII.1941)

środa, 17 lutego 2010

Niezła pokazówka



Strzeżcie się, abyście dobrych czynów nie spełniali na oczach ludzi, aby was podziwiano. Bo inaczej nie będziecie mieli zapłaty u waszego Ojca w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie każ trąbić przed sobą, jak czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: Już odebrali swoją zapłatę. A kiedy dajesz jałmużnę, niech twoja lewa ręka nie wie, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A twój Ojciec, który widzi to, co jest ukryte, odpłaci tobie. A kiedy się modlicie, nie postępujcie jak obłudnicy, bo oni lubią się modlić, wystawając w synagogach i na narożnikach ulic, aby się pokazać ludziom. Zaprawdę, powiadam wam: Już odebrali swoją zapłatę. A ty, kiedy się modlisz, wejdź do komórki i zamknąwszy drzwi, módl się w ukryciu do swego Ojca, a twój Ojciec, który widzi to, co jest ukryte, odpłaci tobie. A kiedy pościcie, nie udawajcie smutnych jak obłudnicy. Oni szpecą twarze, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: Już odebrali swoją zapłatę. A ty, kiedy pościsz, wonnym olejkiem pokrop głowę i umyj twarz, aby było widać, że nie dla ludzi pościsz, ale dla twego Ojca, który jest ukryty. A twój Ojciec, który widzi to, co ukryte, odpłaci tobie (Mt 6,1-6.16-18)


Być podziwianym... Lub przynajmniej docenionym. Choćby zauważonym...

Chrześcijaństwo nie jest religijnym obnoszeniem się swoją wiarą, strojeniem w eleganckie piórka skrupulatnego wypełniania przepisanych zasad, by poczuć się sprawiedliwym przed Bogiem i ludźmi. Często bardziej przed otaczającymi ludźmi niźli przed Bogiem. To obłuda, której sprzeciwia się Jezus. Radykalizm wiary polega na opowiedzeniu się po jednej z możliwości, tej właściwej. Prawda lub fałsz. Ewangelia zawsze wskazuje dwa całkowicie różne bieguny ludzkich zachowań. Stawia przed wyborem: albo jest się naśladowcą Chrystusa oraz Jego Ewangelii, albo jest się Jego prześladowcą.

W kontekście dzisiejszego Słowa: możemy afiszować się wiarą; wystawiać na pokaz, albo przeciwnie: możemy nią żyć w cichości oraz pokorze serca. Bez pokory nie ma prawdziwej miłości. Tak, jak bez wewnętrznej relacji z Ojcem (która dokonuje się w nas) wszelkie gesty, słowa, wyrazy pobożności i kultu, stanowią bezsensowny teatrzyk, w którym człowiek jest jak pusta wewnątrz kukiełka, odgrywająca swoją rolę. 

W takich praktykach do perfekcji wyspecjalizowali się faryzeusze. Według ich filozofii,  człowiek tym bardziej był wierzący, im skrupulatniej wypełniał szereg przepisanych zakazów i nakazów, praw i obowiązków religijnych. 

Prawo nakładało obowiązek postu raz w roku w Dzień Przebłagania (Jom Kippur, zob. Kpł 23.27-28), a w kilku innych dniach pozostawiało możliwość indywidualnego wyboru. Faryzeusze pościli dwa razy w tygodniu, czyli ponad sto razy więcej niż wynikało to z Prawa. To dawało im powód do satysfakcji oraz wynoszenia się ponad innych. Do destrukcyjnego samouwielbienia, prowadzącego do zaniku człowieczych relacji z innymi.   

Jezusowa modlitwa nigdy nie była na pokaz, choć modlił się przecież publicznie. Całe Jego życie było modlitwą. Ale na stronach ewangelii, często widzimy, jak oddala się w miejsca odosobnione by się modlić. Przed rozpoczęciem swojej misji długo pości na pustyni, gdzie nikt Go nie widzi. Ta modlitwa przybliżała Jezusa do swojego Ojca oraz do człowieka.  

Uczniowie mają kolejny wybór: być jak faryzeusze, albo być jak Jezus. Żyć dla siebie albo żyć dla innych. Żyć na pokaz albo żyć w pokornej miłości, która zawsze realizuje się w cichości serca. Stąd potrzeba naszej ciągłej teshuvy; powrotu do kontaktu z Ojcem. Przez Niego z kolei, do swojego człowieczeństwa oraz do każdego spotkanego człowieka. 


wtorek, 16 lutego 2010

Nie kwaś!



         I zapomnieli zabrać chleba, a mieli tylko jeden chleb ze sobą w łodzi. I nakazywał im: - Uważajcie, unikajcie kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. A oni wymawiali sobie nawzajem, że nie wzięli chleba. A Jezus to zauważył i mówi im: - Dlaczego wymawiacie sobie, że nie macie chleba? Czyż jeszcze nie rozumiecie ani nie pojmujecie i serce macie nieczułe? "Macie oczy, a nie widzicie, macie uszy, a nie słyszycie". A nie pamiętacie, ileście zebrali koszyków pełnych okruszyn, gdy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiadają Mu: - Dwanaście. - A gdy siedem dla czterech tysięcy, ileście zebrali koszy napełnionych okruszynami? Odpowiadają: - Siedem. I powiedział im: - I jeszcze nie pojmujecie? (Mk 8,14-21)


Otworzyłem szafkę z zapasem żywności. Czytam  etykiety naklejone na pojemnikach. Kwas chlebowy, octowy, ortoborowy, elagowy, buraczany, anyżowy, mlekowy E 270, siarkowy, foliowy, sorbowy, hialuronowy, propionowy, benzoesowy, cytrynowy E 330, izoaskorbinowy E 315, askorbinowy E 300. I wiele innych kwasów spożywczych. Chemicy znają ich dziesiątki. Jedne pożyteczne, konserwują jedzenie. Drugie szkodliwe, trujące i żrące. 

            Otworzyłem Biblię. Chrystus też coś wspomina o kwasach. Jednakże o tych nie sklasyfikowanych w książkach chemicznych czy na puszkach z mięsem. Nietrudno to zrozumieć.

            Uczniowie jednak nie pojmują mowy Chrystusa. Są daleko od Jego słów (przestrogi duchowe), zapatrzeni w jeden chleb (sprawy materialne). Myślą żołądkiem a nie sercem. Nie ma więc wspólnej komunikacji między Jezusem oraz Jego uczniami. Są ślepi i głusi, zupełnie jak wcześniej przywódcy religijni z Dalmanuty. Okazuje się, że nie tylko przeciwnicy ale i uczniowie Jezusowi mogą być tępi. W dodatku chorują na dziwną amnezję. W ogóle nie pamiętają cudownych znaków opieki swojego Mistrza, który cierpliwie, matematycznie, musi przypominać wszystko: cztery i pięć tysięcy uczestników łamania chleba, siedem i dwanaście koszów ułomków. A oni jeszcze nie pojmują!

Czego? Tego, że będąc przy Jezusie, nie muszą lękać się niczego. Chociaż nigdy Nauczyciel nie obiecał im łatwego i wygodnego życia, to przecież zawsze troszczył się o nich. Bo w oczach Boga „są ważniejsi niż wiele wróbli” (zob. Mt 10,29-31).

Dlatego właśnie Jezus ostrzega ich, by nie znaleźli się pod wpływem kwasu Heroda (władza polityczna depcząca po podstawowych ludzkich wartościach i relacjach) oraz kwasu faryzeuszów (obłuda religijna, czyli udawanie kogoś, kim w rzeczywistości się nie jest). Dwa kwasy niszczące wszystko dookoła. W dodatku szybko, niewidocznie rozprzestrzeniające się. Zupełnie jak kwas zawarty w drożdżach czy zakwasie. Jak bardzo przypomina to ferment zła, który potrafi rozprzestrzeniać się bardzo szybko pośród ludzi!

Uczniowie będą musieli toczyć walkę ze złem. Nie z pomocą odwetu (zło za zło), lecz miłości (dobro za zło). Niełatwe zadanie. Może nie chcą dopuścić do siebie myśli o tak trudnej misji ich czekającej? Przez to myślą o sprawach prozaicznych (jednym chlebie). Niby powinni być przygotowani do swojej misji. A tutaj... po prostu skwasili! Okazuje się, że wcale nie ufają prowadzeniu Boga.

            A ja?... Czy naprawdę ufam? Czy może, jak uczniowie, również kwaszę się na myśl o trudzie drogi za Jezusem? Strzeżmy się kwasów. Zawsze coś w nas wypalają.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Znaki i znaczki



          I wyszli faryzeusze, i zaczęli podstępnie i natarczywie domagać się od Niego znaku z nieba. A westchnąwszy ciężko, mówi: - Czemu to pokolenie domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam, temu pokoleniu znak nie będzie dany. Potem ich opuścił, wszedł do łodzi i odpłynął na drugą stronę (Mk 8,11-13)


Znaki Boga są trudne do odczytania i zrozumienia. Bo doszukujemy się w nich często nie woli Boga, ale potwierdzenia słuszności naszych pomysłów na życie oraz misternie tkanych projektów przyszłości. Dla chrześcijan miejscem odkrywania znaków jest księga Biblii. Ziemią na której możemy odkrywać sens życia. Ziemią Obiecaną znajdującą się na wyciągnięcie ręki. Może być dla nas ziemią zdobytą, albo ziemią zaprzepaszczoną.

Niektórzy szukają w Biblii tylko sensacyjnych znaków i przepowiedni, np. końca świata. W tym celu dostosowują jej teksty do swoich potrzeb. Tak czyni wiele sekt, które pozornie opierając się na Piśmie Świętym, chcą udowadniać swoje chore oraz szkodliwe doktryny.

Znak, którego żądały usilnie elity żydowskie należy rozumieć jako cud, który miałby pokazać potęgę prawicy Jahwe. Chcieli jedynie potwierdzenia boskości Jezusa z Nazaretu, którego sława szybko rozprzestrzeniała się wśród ludu.

Za czasów swojego ziemskiego życia, Jezus zdziałał wiele cudów wobec tłumów ludzi. A jednak nie wszyscy uwierzyli. Byli i są ludzie, którzy potrafią zawsze sobie wszystko jakoś wytłumaczyć. Problem zaistnienia cudu zależy nie tylko od cudotwórcy, ale od tego, kto jest jego odbiorcą. W ten sposób, jeśli nie staramy się,  można nie zauważyć nawet największych cudów Boga, dokonujących się tuż obok nas. Czy Jezus nie ostrzega wielokrotnie faryzeuszów przed taką właśnie ślepotą wobec znaków Boga? Dlatego wobec natarczywego żądania znaku z nieba, Chrystus ciężko wzdycha nad zatwardziałością serca faryzejskiego, a w końcu odpływa „na drugą stronę”.

Jezus nie chce, by traktować Go jako sztukmistrza, cyrkowca, magika, szamana, czarodzieja czy jakiegoś lokalnego cudotwórcę. Jego misja nie polega na prezentacji swojej mesjańskiej potęgi, ale ma prowadzić do uwielbienia Boga. Cuda mają wskazywać na wartość wiary w życiu człowieka, otwierać na zbawienie. W ten sposób zapowiadają czas łaski, jakim jest przyjście Chrystusa; Emmanuela: Boga-z-nami. Od znaków trzeba przejść do wiary, by zyskały właściwy sens.

Również my często modlimy się o różne cuda (znaki). Bywa, że staramy się coś wymusić na Boskim Mistrzu. Oczekujemy nie wypełnienia się woli Ojca, ale naszych zachcianek, pragnień oraz nabożnych życzeń, które wydają się nam całkiem słuszne. Czy nie stajemy się w tym podobni do faryzeuszów? Oczekujemy cudów Jezusa, a nie samego Jezusa, który jest największym cudem miłości Ojca. „I tak, gdy Żydzi domagają się znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego. Wywołuje to zgorszenie u Żydów, poganom wydaje się głupotą” (1Kor 1,22n).

Żaden znak nie będzie dany pokoleniu chrześcijan prócz znaku Jezusa: Jego Krzyża, Jego Słowa i Jego Kościoła. Jeszcze ci mało?...